Przejdź do zawartości

Król Maciuś na wyspie bezludnej/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Napisał Maciuś do rotmistrza, że prosi, żeby go nie szukali. Nie jest ani jeńcem, ani więźniem. Może robić, co chce. Dla Rady Pięciu będzie nawet lepiej. Nic ich kosztować nie będzie. Amary wróci do domu. Niech im się zdaje, że Maciuś nie żyje.
No i poszedł. Nocą ciemną — dokąd oczy poniosą.
Wziął tylko, co najkonieczniejsze.
Kierunek wybrał w lesie taki, żeby go nie znaleźli w razie pościgu. Więc idzie blizko, ale nie nad rzeką. Wodę mieć musi, ale żeby nad brzegiem nie znaleźli.
A las gęsty. Nie znajdą. Wystarczy o pięć kroków zaszyć się między krzaki — i byle się nie odezwać, nie złapią.
Ile drogi przeszedł Maciuś, sam nie wie. Gdzie trzeba się przedzierać między gęstwiną, idzie krok za krokiem. Gdzie droga równiejsza, idzie żwawiej. Zresztą nie śpieszy się. Jest wolny i bezpieczny. Widocznie niema na wyspie ani dzikich zwierząt, ani jadowitych wężów. Głodu się nie boi. Wie z przeczytanych książek, jakie owoce są pożywne, jakie rośliny mają sok słodki, który zastępuje cukier, jakie grzyby jadalne, jakie korzonki podobne do marchwi i sałaty.
Sypia na drzewach zupełnie wygodnie, — nawet przyjemniej, niż w łóżku. Bo drzewa, oplątane ljanami, o gęstych gałęziach i liściach, tworzą jakby wiszące wygodne, zielone i pełne zapachu materace. Uginają się, jak sprężyny. A spaść nie można, choćby się we śnie z boku na bok nawet przekręciło.
Raz spadł na miękkie krzaki, trochę rękę podrapał.
Chciał Maciuś wstąpić do samotnej wieży, ale jej nie znalazł. I po co? Widocznie pustelnik nie chce z nim rozmawiać. Zaraz go wyprowadził.
Idzie Maciuś, idzie, wcale się nie spieszy. Raz cały dzień spędził na tem samem miejscu. Parę razy zdawało się, że słyszy głosy pościgu nad rzeką. To znów jakby głos trąbki. A no: jak chcą, niech się bawią z nim w chowanego. Znudzi im się, to wrócą.
Przez pierwszy tydzień zapisywał Maciuś, ile dni jest w drodze. Ale przestał, bo po co? Niech sobie przechodzi jeden dzień po drugim. Ciekawi są, którzy na coś czekają, a Maciuś na nic nie czeka.
Ale szczurek pocztowy go znalazł. Ucieszył się Maciuś. To strasznie zabawne. Takie małe stworzonko, a mądrzejszy ma nos, niż wszystkie oczy ludzi. Szczurek musiał być napadnięty w drodze, bo miał jedną łapkę odgryzioną i kulał. Maciuś przemył i przewiązał ranę.
„Kochany Maciusiu — pisze Klu-Klu. Wysłałam sto orzechów pocztowych, a nie otrzymałam odpowiedzi. Jeżeli nie jesteś bardzo daleko, powinien byłeś otrzymać już dziesięć listów; bo nasi kapłani obliczają, że na każdych dziesięć szczurków dziewięć ginie w drodze, pożarte przez ryby, o ile płyną morzem, i przez zwierzęta. A tylko jeden na dziesięć dojdzie, gdzie trzeba. Napisz, gdzie jesteś i czy potrzebna ci pomoc. I nie zawieszaj szczurkowi orzecha, dopóki sam nie powie, że wypoczął, chce wracać. Twoja na wieki Klu-Klu. Wojna z białymi trwa jeszcze“.
Więc dobrze: leczy Maciuś szczurka pocztowego i patrzy, jak powie, że gotów do drogi. A szczurek wdzięczny, że Maciuś go leczy: choć boli przemywanie rany, ale liże rękę i tak ślepkami mruga, jakby dziękował. I Maciusiowi nie chce się odsyłać małego przyjaciela. Czuje tak, jakby nie sam był teraz w lesie bezludnej wyspy.
Maciuś gotuje wodę, zaprawioną słodkim sokiem, kraje liście, korzonki i owoce. Zupa podobna w smaku do kompotu z gruszek i jabłek, a szczurek siedzi na tylnych łapkach, jak wiewiórka i pilnuje i czeka. Kładzie się Maciuś spać, a szczurek pocztowy w rękaw włazi, ale tyłem: wysadzi nos, a tak nosem rusza, tak rusza, jakby telegrafował do Klu-Klu.
Z Maciusiem idzie śmiało, albo siada mu na ramieniu. Ale jak sam, okropnie ostrożny, byle szelest, odrazu znika, siedzi pod liściem — i dopiero wysadzi kawałek nosa, jakby się pytał, czy można.
Łapka mu się zgoiła. Napisał list do Klu-Klu, zakleił Maciuś w orzechu i na próbę zawiesił szczurkowi na szyi. Zapiszczał szczurek (pierwszy raz) i tak smutnie spojrzał, że Maciuś zaraz zdjął z szyi łańcuszek. Widocznie nie ma jeszcze sił do drogi, a może wywąchał niebezpieczeństwo. I nie może sobie Maciuś przypomnieć, czy tamten szczurek tak samo prosił, żeby go nie posyłał: zwyczajnie, nie zwrócił wtedy uwagi. Bo nie szanował szczurka.
I domyśla się Maciuś, że jeśli się nie szanuje małego, to nic nie powie. A jeśli szanować, wszystko, nawet kamyk i muszelka, mówić zaczynają. Tak, z kamykiem Ali i muszelką Alo Maciuś rozmawia, a i szczurek widocznie rozmawia, bo tak wącha, tak wącha, tak wącha. I przyszło Maciusiowi na myśl, że może posłać szczurka na próbę do latarni morskiej?
Ale nagle szczurek pocztowy zrobił się niespokojny. W nocy kręci się w rękawie i wzdycha, biega, podskakuje na trzech łapkach, jeść nie chce. Mówi wyraźnie, że wypoczął, chce ruszyć. I posłał Maciuś list do Alo i Ali, że mu zabrali czółno, że musiał ich opuścić. Już wieczorem tego samego dnia miał odpowiedź, ale zamoczoną, bo orzech źle zaklejony. Parę słów tylko mógł Maciuś odczytać:
„Szkoda... uczę się sam... szukali... czekamy“.
Ucałował Maciuś ten liścik, schował razem z fotografią matki, ostatnim kawałkiem sałaty, którą jadł zmarły kanarek (w jednem miejscu znać było nawet ślady dziobka), z muszelką i kamykiem.
Szczurek się nie uspokoił: co to dla niego za droga — parę mil tylko? Kręci się — piszczy i szuka orzecha. A no: wysyła go Maciuś. A że mu smutno samemu, więc rusza w drogę — w górę rzeki.
Aż doszedł do jeziora i spotkał dzikich mieszkańców wyspy. Bo na środku jeziora była wysepka, a trzech dzikich czerpało wodę łupiną kokosowego orzecha.
Nie przestraszył się Maciuś, przeciwnie — ucieszył. Powiewa białą chusteczką na zgodę, a oni patrzą się i dziwią.
Dopiero trzeciego dnia wsiadł jeden na kłodę drzewa i bardzo niezgrabnie pchając kijem — przypłynął.
— To dziwne, jak dzicy mogą być niezgrabni.
Prawie na czworakach chodzili. Przywiózł ich poseł: guzik blaszany, wypaloną zapałkę, kawałek, może pół łokcia nitki czarnej, i korek od butelki. I Maciuś zrozumiał, że przysyłają okup, żeby ich tylko nie ruszał.
Więc poznał Maciuś najdzikszych ludzi, ale nie ludożerców. I zamieszkał z nimi na wyspie na jeziorze. Dzicy lubią Maciusia — dbają o niego. Nic robić nie pozwalają, sami pracują. Maciuś leży całemi dniami i myśli o rozmaitych rzeczach.
Uciekł na wyspę od ludzi, ale się nie udało. I dopiero na tej wyspie morskiej znalazł wyspę jeziora — i tu już ma spokój. Tak jakby się ukrył w samem sercu fortecy. Może zbudować wieżę samotną i zostać? Na zawsze zostać? Może tu jeszcze raz założyć cmentarz, który tam się nie udał?
Teraz dopiero rozmyśla Maciuś dokładnie o Amary, Stefanie, Filipie. Chce coś dopisać do pamiętnika, ale ma jeden zeszyt czysty i tylko pół ołówka. Więc nie może byle co pisać. Musi oszczędzać papier, nie tak, jak w szkole, gdzie dziecko namaże głupstwo na całej stronicy, albo wydrze kartkę na kulę lub strzałę.
Czy Amary był dobry, czy zły? — Czy Filip może się poprawić? — Dlaczego ci ludzie, wśród których żyje, także są dzicy, a nie są ludożercami? Nawet łuków i strzał nie mają.
Zapisał Maciuś w pamiętniku:
„Są ludzie spokojni i niespokojni“.
Dormesko był spokojny, mama Maciusia spokojna, ten chłopczyk, którego widział podczas wojny w chacie, spokojny. Dzicy z którymi mieszka teraz, spokojni. I mistrz ceremonji, i kanarek i Kampanella.
A niespokojny był Felek, niespokojny Amary, i Ala i Filip, i nawet młody król. Tak, i Maciuś jest niespokojny. I Klu-Klu. I ludożercy. Ale nie wszyscy. Ludzie niespokojni prowadzą wojny, spokojni muszą się ich słuchać. Dlatego smutny król, chociaż spokojny, musiał wojować.
I szczurek pocztowy jest niespokojny, ale inaczej, niż lew. Szczurek chce przynosić pożytek. I Maciuś też.
I zanotował Maciuś w pamiętniku:
„Człowiek niespokojny może być dobry albo zły. Jeżeli będzie na świecie dużo niespokojnych i dobrych, będzie dobrze. Jeżeli będzie więcej niespokojnych i złych, będzie źle“.
Ale nie wie Maciuś, coby było, gdyby wszyscy byli spokojni, gdyby wcale nie było niespokojnych ludzi. Trzyma Maciuś zeszyt na kolanach, poślinił ołówek, nie wie, co napisać. A dzikusy siedzą w kucki naokoło, otworzyli szeroko usta, tak patrzą na Maciusia, jakby rozumieli, że robi coś bardzo ważnego. Oczami boją się mrugnąć, żeby nie przeszkadzać. I Maciuś taki im wdzięczny i tak ich strasznie żal.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.