Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było nawet ślady dziobka), z muszelką i kamykiem.
Szczurek się nie uspokoił: co to dla niego za droga — parę mil tylko? Kręci się — piszczy i szuka orzecha. A no: wysyła go Maciuś. A że mu smutno samemu, więc rusza w drogę — w górę rzeki.
Aż doszedł do jeziora i spotkał dzikich mieszkańców wyspy. Bo na środku jeziora była wysepka, a trzech dzikich czerpało wodę łupiną kokosowego orzecha.
Nie przestraszył się Maciuś, przeciwnie — ucieszył. Powiewa białą chusteczką na zgodę, a oni patrzą się i dziwią.
Dopiero trzeciego dnia wsiadł jeden na kłodę drzewa i bardzo niezgrabnie pchając kijem — przypłynął.
— To dziwne, jak dzicy mogą być niezgrabni.
Prawie na czworakach chodzili. Przywiózł ich poseł: guzik blaszany, wypaloną zapałkę, kawałek, może pół łokcia nitki czarnej, i korek od butelki. I Maciuś zrozumiał, że przysyłają okup, żeby ich tylko nie ruszał.
Więc poznał Maciuś najdzikszych ludzi, ale nie ludożerców. I zamieszkał z nimi na wyspie na jeziorze. Dzicy lubią Maciusia — dbają o niego. Nic robić nie pozwalają, sami pracują. Maciuś leży całemi dniami i myśli o rozmaitych rzeczach.
Uciekł na wyspę od ludzi, ale się nie udało. I dopiero na tej wyspie morskiej znalazł wyspę jeziora — i tu już ma spokój. Tak jakby się ukrył w samem sercu fortecy. Może zbudować wieżę