Niepomny jutra, płochy i swawolny,
Przez cało lato śpiewał Konik polny.
Lecz przyszła zima, śniegi, zawieruchy, Gorzko zapłakał biedaczek. «Gdybyż choć jaki robaczek, Gdyby choć skrzydełko muchy
Wpadło mi w łapki... miałbym bal nielada!»
To myśląc, głodny, zbiera sił ostatki, Idzie do Mrówki sąsiadki I tak powiada:
«Pożycz mi, proszę, kilka ziarn żyta;
Da Bóg doczekać przyszłego zbioru,
Oddam z procentem: słowo honoru!»
Lecz Mrówka skąpa i nieużyta (Jest to najmniejsza jej wada) Pyta sąsiada: «Cóżeś porabiał przez lato, Gdy żebrzesz w zimowej porze? — Śpiewałem sobie. — Więc za to, Tańcujże teraz, nieboże!»