Kobieta czasów obecnych/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walerya Marrené-Morzkowska
Tytuł Kobieta czasów obecnych
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1903
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Obecne położenie.

Ażeby uniknąć nieporozumień, zastrzec się muszę, iż w tym krótkim rzucie oka na obecne położenie kobiety, mam tylko na myśli warstwy średnie, głównie dzisiejszym ruchem objęte i nim zainteresowane.
Wśród ludu bowiem tak w rolnictwie jak w przemyśle, położenie kobiety nie uległo właściwie żadnej zasadniczej zmianie: spełnia ona, jak spełniała od wieków, wszystkie roboty, którym wydołać może z bardzo małemi ograniczeniami. Zmusza ją do tego twarda konieczność, a zarobkowa praca nie zwalnia jej bynajmniej od obowiązków żony, matki, gospodyni domu. Kobieta wśród ludu była więc i jest ciągle obarczoną podwójnym ciężarem.
W warstwach bogatych kobieta nie odczuwa wcale, lub odczuwa daleko mniej bodźce konieczności, które w warstwach średnich zmusiły ją wyjść z dotychczasowego zakresu, dobijać się z trudem zarobkowej pracy na różnych polach i wpłynęły głównie na wytworzenie kwestji kobiecej.
Że ta kwestja istnieje rzeczywiście, a nie jest sztucznym wytworem niezdrowych pragnień i kierunków, świadczy mnóstwo dzieł, broszur, artykułów, a wreszcie praw, mocą których zeszła ona z abstrakcji do dziedziny faktów i stanęła obecnie na porządku dziennym we wszystkich niemal krajach. Zajmują się nią najznakomitsze umysły i rozpatrują pod różnemi względami, w rozmaitem oświetleniu, tak dalece, iż chcąc tylko najważniejsze poglądy przytoczyć, trzebaby zapisać grube tomy.
Ostatecznie musimy pogodzić się z faktem, iż świat dzisiejszy przeżywa przewrotową chwilę, tak ważną, jakiej nie było dotąd w czasach historycznych, gdyż w oczach naszych zachodzi radykalna zmiana w położeniu połowy rodu ludzkiego. Dotąd zakresem kobiety był jedynie dom. Ciążyła na niej tylko gospodarka wewnętrzna. Obowiązkiem jej było pilnować ogniska domowego i rozumnie szafować zarobkiem męża. Tak było przed wiekami i tak było ciągle aż do naszych czasów.
Zmieniały się obyczaje i prawodawstwa, chrześcijanizm dokonał radykalnych reform we wszystkich stosunkach, zmienił podstawy etyki, kazał kochać bliźniego jak samego siebie, podniósł słabych, umiłował maluczkich, otoczył kobietę nimbem poezji — ale obyczajowo pozostawił ją w położeniu, w jakiem była dotąd.
Dzisiaj już ona nie poprzestaje na dotychczasowym zakresie, szuka zarobkowej pracy poza domem, zajmuje jedne po drugich stanowiska, należące dotąd wyłącznie do mężczyzn, a co zatem idzie, musi dobijać się o prawa, do tych stanowisk przywiązane.
Czy zyskuje co ona na tej zmianie stosunków?
Przeciwnie, zamiast zyskać, traci wiele. Przyjmując na siebie nowe obowiązki, nie może i nie myśli zwalniać się od dawnych, i pod tym względem równa się z kobietą z ludu. Jeżeli więc ma męża, dzieci, musi się nimi także zająć, a dodać trzeba, czyni to zwykle ze zdwojoną gorliwością. Nawet gdy tego zachodzi potrzeba, bierze na siebie obowiązki ojca i matki zarazem.
A jednak pomimo zwiększonych trudów, coraz liczniejsze zastępy dopominają się o pracę odpowiednią zdolnościom, czyli o coraz cięższe obowiązki i spełniają je ochotnie, z zapałem, nie zrażając się niczem.
Nie idzie tu więc o jakiś bezmyślny prąd, kaprys, modę, bo te nie wytrwałyby nigdy przy tak twardych warunkach. Powody tego kobiecego ruchu, muszą być ważne. Jakaś konieczność musi je wypierać z domowego zacisza, pchać do pracy, do walki, jaką spotykają na szerszej arenie.
Społeczeństwo zrazu nie zważało na pojedyńcze usiłowania śmielszych jednostek, zbywało je szyderstwem, albo zarzucało im chęć odznaczenia się, wyrobienia sobie rozgłosu, a wreszcie wyswobodzenia się ze wszystkich więzów. Gorszono się więc, oburzano, potępiano.
Dość, że pierwsze pokuszenia niewieście osiągnięcia samodzielności, przyjęte zostały gradem obelg i potwarzy. Niktby nie zliczył paszkwilów, karykatur, fars, przedstawiających z jaskrawym komizmem najskromniejsze ich żądania.
Gdy to nie pomogło, potępiono niemal jednogłośnie ruch niewieści w imię prawa, obyczaju, nauki. Szukano w fizjologji dowodów organicznej i umysłowej niższości kobiety, zakreślających jej z góry podrzędne stanowisko w gospodarstwie społecznem, jako szranki niemożliwe do przekroczenia bez szkody dla ogółu. Dlatego to musi ona pozostać na dotychczasowem podrzędnem stanowisku. Wreszcie występowano nawet w imię jej mniemanego dobra, broniono ją przed nią samą, traktowano jak szalone dziecię, które rwie się do przepaści i wmawiano w nią, iż mężczyzna daleko lepiej niż ona sama, rozumie — czem być powinna.
Ale to wszystko nie mogło powstrzymać ruchu, który pochodził zarówno z przyczyn ekonomicznych jak i duchowych i wbrew wszelkich tamom, rozpowszechniał się, ogarniał wszystkie kraje, parł kobiety do pracy w różnych kierunkach.
Jakież były te powody?
Jakkolwiek nierównomiernie z mężczyzną, kobieta korzystała jednak z coraz zwiększającej się sumy ogólnej wiedzy. W miarę podnoszenia się jej poziomu, w miarę rozwoju pojęć etycznych, oceniała ona coraz lepiej niedobory swego położenia. Nie dla tego, żeby się chciała wyrzekać dotychczasowych obowiązków, ale że pojmowała je szerzej i chciała spełniać właściwiej.
Kiedy mężczyzna ma w ręku wszystkie zarobki, kobieta bez majątku jest tylko pozornie swobodną, w każdej okoliczności, a szczególniej przy wyborze męża. Wypływa stąd cały łańcuch warunków upokarzających, który oddziaływa na wszystkie stosunki i musi obniżać ogólny poziom etyczny.
Chlebodawca jest zawsze panem położenia. Kobieta odsunięta od zarobkowej pracy, musi ubiegać się o męża, któryby jej dał utrzymanie, starać mu się przypodobać we wszystkiem i ze szkodą własnej indywidualności, urabiać się fizycznie i moralnie wedle jego chęci, a wreszcie zaprzedawać się nieraz w małżeństwo nie z miłości, tylko dla zapewnienia sobie bytu.
Stąd pochodzą wady, zarzucane kobietom: brak inicjatywy, chwiejność zdania i najgorsza ze wszystkich — kłamliwość; są to wady istot bez własnej woli.
Jak zaś beznadziejnie smutną była dola niewieścia, najlepiej dowodzi ogólnie rozpowszechnione przekonanie, iż przeznaczeniem kobiety jest cierpieć i znosić bez szemrania. Matki powtarzały to córkom przez szeregi pokoleń, nauczając, że najwyższą cnotą kobiety jest rezygnacja.
Jeśli smutny był los żony, będącej na łasce męża, o ile smutniejszym był los tych jednostek, które natura upośledziła pod względem powierzchowności lub też obdarzyła zbyt dumnem sercem, które nie umiały zjednać sobie chlebodawców, nie mogły lub nie chciały poddać się konieczności i skazane były na łaskę ludzi.
Co najwyżej, jeśli odebrały jakie takie wykształcenie, mogły zostać nauczycielkami, bo był to jedyny zarobek, zostawiony po części kobietom, a i ten wskutek nadmiernego współzawodnictwa, obniżony był do minimum.
Łatwo pojąć, że nauczycielki z musu, nie mogły się dobrze wywiązywać z zadania, które koniecznie wymaga wykształcenia zawodowego i powołania, a które bez tych warunków musi być nieznośne dla nauczających, a bez korzyści dla nauczanych.
Gdy więc jednostki śmielsze, energiczne, którym wszędzie przypada rola pionjerek, zdały sobie sprawę z położenia bez wyjścia, na które były skazane, zaczęły kołatać ze wszystkich stron do bram niesłusznie przed niemi zamkniętych, bo czuły w sobie zdolności do czynu i siły do życiowej walki. A przytem miały wielką litość dla cierpień swoich bezradnych siostrzyc. Ileż z pomiędzy nich było obarczonych rodziną, którym śmierć lub wreszcie jaka nieprzewidziana katastrofa zabrała męża-żywiciela, pozostawiła bezsilne, w położeniu rozpaczliwem. Przy zwiększających się trudnościach ekonomicznych, kobiety takie skazane były wraz z potomstwem na śmierć głodową, jeśli wysiłkiem miłości macierzyńskiej — nie zdobyły sobie jakiego zarobku.
Kobiety zrozumiały szybko, iż w życiu praktycznem naczelne miejsce zajmuje kwestja ekonomiczna, że ona to stanowi głównie o niezależności, i postanowiły zdobyć ją sobie za pomocą pracy.
Nie było to rzeczą łatwą. Dola pionierów jest zawsze ciężką, wymaga przymiotów i uzdolnień, niemających z właściwą pracą nic wspólnego. Najtrudniej więc było kobietom nietylko zdobyć tę pracę, a nawet raz ją zdobywszy, utrzymać się na stanowisku, pomimo nieprzyjaznych wysiłków.
W tej walce, kobieta miała przeciwko sobie wszystko i wszystkich; mężczyźni bronili swoich zagrożonych stanowisk w domu i poza domem, a głównie bronili swojej wszechwładzy. A same kobiety, przywykłe do podrzędnego położenia, trzymały się uparcie wiekowych ograniczeń. Wreszcie przeciwko nim była rutyna, zawsze istniejąca w umysłach mniej lotnych, dla których decydującym argumentem jest: tak zawsze było.
Ponieważ dawano kobiecie pracę w drodze łaski, musiała przyjmować najgorsze nawet warunki. Była wyzyskiwaną tak dalece, iż nieraz brała połowę płacy, jaką pobierał mężczyzna, chociaż spełniała też same obowiązki. Stąd zarzut, iż praca kobieca obniża zarobki, a dalej wysnute stąd rozumowania, iż praca ta musi być gorszą od męskiej. Kobiety jednak, rozumiejąc swe położenie, walczyły o swe prawa, a nie mając wyboru, musiały znosić to poniżenie i zarzuty niesłuszne.
Nie dość na tem, każda omyłka popełniona przez kobietę na nowem polu pracy, spadała nie na nią samą, ale na cały zastęp pracownic, które czyniono za nie odpowiedzialnemi.
Te niesprawiedliwe wymagania miały jednak tę dobrą stronę, że zmuszały pracownice do niezmiernej baczności. Czuły one, że obowiązane są każdą czynność wykonać jaknajlepiej, bo solidarnie za nią odpowiadają inne i starały się stanąć na wysokości swego trudnego położenia.
Ruch kobiecy u nas rozpoczął się w siódmym dziesiątku zeszłego stulecia, a kryzys ekonomiczny, jaki kraj wówczas przechodził, nadał mu szczególny charakter i doniosłość.
Wiele kobiet, żyjących dotąd w dostatku, bez troski, znalazło się nagle w bardzo zachwianem położeniu. Tylko wyjątkowo wykształcone jednostki wiedziały o ruchu naukowym niewieścim, o tych wytrwałych pionierkach, które rzucały się odważnie na drogę wiedzy i uczęszczały do nielicznych uniwersytetów, które otwarły się przed niemi. Mało też która kobieta, miała odpowiednie przygotowanie, zdolności, siłę charakteru. A wreszcie w zubożałym kraju brakło środków na dalekie podróże i długoletni pobyt za granicą.
Rodziny patrzyły zwykle ze zgrozą na studja uniwersyteckie kobiet. Studentka-doktorka w wyobraźni ogółu była przez długi czas rodzajem potworu. Lękano się ich, wróżono im straszną przyszłość.
Trzeba też dodać, że powieściopisarstwo nasze z Kraszewskim na czele, przedstawiało w najczarniejszych barwach podobne postacie.
Tymczasem, poszukiwanie środków utrzymania za pomocą pracy, stało się koniecznością dla wielu zubożałych rodzin. Wobec rozpacznej walki z nędzą, córki nie chciały być w domu ciężarem. Podniecały je brzaski pozytywnych prądów, rozpowszechniane książki z przykładami podźwignięcia się z trudnego położenia za pomocą własnych usiłowań i pracy. Miały do niej ogromny zapał, a tak mało znały realne warunki bytu, iż były pewne, że swemi bezsilnemi rękami świat zdobędą.
Niedopuszczone do biurowej pracy, do kantorów, nawet do kas sklepowych, bo przecież sądzono powszechnie, że kobiety rachować nie umieją, zwróciły się tłumnie do rzemiosł, z wiarą, że w nich zapracują sobie na chleb bez niczyjej łaski i protekcji.
Przekonały się wkrótce, że było to złudzenie. Na tej drodze spotkały te same trudności co na każdej innej, bez szans powodzenia, jakie daćby mogła praca umysłowa.
W tym popędzie jednak tkwiła także żądza przekroczenia dotychczasowych szranków pracy kobiecej, rozszerzenia jej zakresu, żądza czegoś nowego, niezwykłego, bo żadna prawie z tego świeżego zastępu pracownic, nie wzięła się do igły. Prawda, że to niemal jedyne rzemiosło niewieście, z powodu nadmiaru rąk, które się do niego garnęły, dawało małe zarobki, ale zato było ono dla każdej dostępne. Otóż ta sama dostępność odpychała: kobiety pragnęły trudności do zwalczenia, pola do okazania dzielności, odwagi.
Wśród rzemiosł wybierały najchętniej te, które były w ręku mężczyzn; z nich np. szewctwo, które niewiadomo dlaczego, uważane było jako podrzędne, miało najwięcej zwolenniczek, bo młode kobiety miały sobie za rodzaj bohaterstwa jąć się dratwy i kopyta. Był w tym kierunku zapał niezmierny, nie rachujący się z trudnościami i przeciwnościami.
Wtedy to w Warszawie, odpowiadając pożądaniom ogólnym, otwierały się jedne po drugich szkoły rzemiosł dla kobiet. Zrazu uczennice cisnęły się do nich tłumnie. Wkrótce jednak nastąpiło rozczarowanie, wiele rzemiosł wymagało większych sił fizycznych, długiej nauki, a dać nie mogło wymarzonych korzyści, ale napływ uczennic do tych szkół, ich wysiłki, były najlepszym dowodem istniejącej potrzeby społecznej, która zmuszała je jakimbądź sposobem wyjść z dotychczasowego położenia i szukać sobie dróg nowych.
Ruch nie ograniczał się do kobiet bez majątku, ogarniał i zamożne. Dola panny na wydaniu, oczekującej tego, który miał ją wybrać i otworzyć przed nią szranki życia, zaczęła się wydawać upokarzającą dla kobiety, gdy tylko wyszła z cieplarnianej atmosfery, w jakiej trzymał ją wiekowy obyczaj; — zrozumiała swoje rzeczywiste położenie, na przekór pięknym frazesom, w które je przyoblekano.
Nie dlatego, by wyrzekła się małżeństwa, ale że zapragnęła naprzód zawierać je z przekonania, nie zaś z musu, a powtóre być zabezpieczoną w przyszłości od wypadków losowych i posiadać niezależność materjalną.
Dążność do wydobycia się z tego położenia i chęć nauki — istniały i w innych społeczeństwach. Wszędzie kobiety żądały prawa do nauki a następnie prawa jej zużytkowania.
Usiłowania ich okazały się tam daleko owocniejszemi od naszych i poprzedziły je o lat wiele.
Jeszcze w r. 1844 panna Elżbieta Blackwell w Ameryce, powzięła śmiałą myśl studjowania medycyny. Ma się rozumieć, żaden uniwersytet nie chciał ją przyjąć jako słuchaczkę, i dopiero po niezmiernych trudnościach, które zwalczyła — tylko dzięki swej niezmordowanej wytrwałości i zdolnościom swoim, a wreszcie wyjątkowemu taktowi w postępowaniu, zdobyła dyplom medyczny, praktykę, a wreszcie ogólne uznanie.
Ciekawą bardzo jest jej historja. Co chwila stawiano jej nowe przeszkody, a gdy te przezwyciężyła, znów jeżyły się przed nią inne, tak, iż prawdziwie do cudów zaliczyć trzeba, że wreszcie doszła tam, gdzie zamierzała.
Nie dziw, że tak wyjątkowa kobieta zasłynęła potem jako lekarka i zyskała sobie cześć powszechną życiem pełnem zasług i poświęcenia dla bliźnich. Faktem znamiennym jest, że pierwszą myśl poświęcenia się medycynie powzięła, pielęgnując nieuleczalnie chorą przyjaciółkę, z rozpaczy, że nie może przynieść żadnej ulgi jej cierpieniom.
Elżbieta Blackwell nie zdołała przecież otworzyć kobietom uniwersytetów. Trzeba było jeszcze usiłowań wielu innych; ale w każdym razie pierwsze lody były przełamane, dyplom jej stanowił prejudykat, na który następczynie powołać się mogły. Wszakże poczytywano Elżbietę Blackwell za wyjątek i sprzyjano jej jako wyjątkowi, pomimo że kobiety od pierwszych początków odrodzenia zajmowały nawet katedry uniwersyteckie w Bolonji.
Zmieniło się przecież usposobienie, gdy za jej przykładem poszły całe zastępy kobiet i zaczęły się cisnąć do tak zwanych zawodów liberalnych, do których kwalifikacje dawały uniwersytety.
Ruch ten szerzył się z niezmierną szybkością po całym ucywilizowanym świecie. Wszędzie szturmowano do wyższych uczelni. Te broniły się zacięcie, lecz dzięki wytrwałości nacierających, kapitulują jedne po drugich. Dzisiaj już w niektórych uniwersytetach szwajcarskich, liczba studentek równa się, a nawet przenosi liczbę studentów.
Jednocześnie praca kobieca zyskuje coraz więcej uznania i rozpowszechnia się we wszystkich kierunkach. W kantorach, sklepach, biurach, w których naprzód wyjątkowo zajęły miejsce pracownice, przybywa ich coraz więcej. Kobieta pracująca poza domem przestała być wyjątkiem, jest to fakt, nie ulegający wątpliwości.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.