Kamienica w Długim Rynku/LIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Ani Jakub który ze swego pokoiku prawie nie wychodził, ani Klara nie mająca ochoty się pokazywać, przytomnemi nie byli odwiédzinom cudzoziemca. Wierny on był naznaczonéj godzinie, a nawet ją cokolwiek wyprzedził... ale Wiktor już nań oczekiwał u wschodów piérwszego piętra.
Wschody te musiały same zwrócić uwagę amatora; wedle obyczaju tutejszego były kręcone, jak w ratuszu, ale nie mniéj od ratuszowych ozdobne. Drewniane przepysznéj roboty posągi rycerzy z tarczami i chorągwiami herbownemi Paparonów, stały, jakby na straży u dołu i w górze... galerya cała była obwieszona rzeźbionemi przedziwnie kwiatami. Cudzoziemiec zwrócił na to uwagę zdumiony, zajęty, nie mogąc ukryć admiracyi. Gdy się potém znaleźli w dębem wykładanéj przedsieni, a z niéj Wiktor i Malchen wprowadzili go do sali weneckiéj, podróżny w progu stanął jak osłupiały, załamując ręce.
— Cóżto za skarby! zawołał, co to za skarby!
Pułkownik się uśmiéchnął aż, ale smutnie.
— Prawda, rzekł, skarby, dziaduś się na tém znał... ale my za jego amatorstwo pokutujemy, bo je ogromnie przepłacił!
Obrazy, rzeźby, posągi, naczynia, bronzy, szkatuły, po kolei zwracały uwagę podróżnego, który je najtroskliwiéj oglądał i niepospolitą tych rzeczy okazywał znajomość. Odwiedziny trwały tak długo, że już się Malchen niemi znudziła i pułkownik zmęczył, obeszli pokoje... Francuz dziękował serdecznie, wcisnął staréj słudze całego talara a pułkownika uprzejmie poprosił na obiad z sobą do angielskiéj gospody.
Wyszli więc zaraz razem — Francuz zamyślony bardzo, zdający się liczyć, zapamiętywać, notować, ciągle rzucał pytania, Wiktor był tryumfujący.
— Widzisz pan, rzekł, żem go nie zawiódł mówiąc o naszym domu.
— Przeszedł wszelkie oczekiwania! przerwał gość.
Dano do stołu, przy butelce wszczęła się gawędka o losach Paparonów, pochodzeniu, rodzinie, bycie dawniejszym i okolicznościach dzisiejszych, Wiktor jak nigdy bardzo języka utrzymać nie umiał, tak i teraz się rozgadał, może do zbytku z żołnierską otwartością.
— Wiész waćpan co — odezwał się pod koniec przybyły wybadawszy Wiktora... bardzo mnie dziwi że ze zmianą położenia, będąc w nieco trudniejszych dziś interesach, nie korzystacie ze skarbów nagromadzonych w domu. Są to rzeczy dosyć wysokiéj wartości, kupowane w czasach gdy téj ceny nie miały... moglibyście pozbywając się ich znaczny zrealizować kapitał... a tenby was wyprowadził z kłopotu.
— Dawno ja o tém myślałem, odparł Wiktor i zrobiłbym to bez namysłu, ale nie wiem co brat postanowi, a za nicbym mu przykrości wyrządzić nie chciał, choćby... dla uratowania sobie życia... Jest cóś bardzo upokarzającego i przykrego w takiém fantowaniu się, które w oczach ludzi jest zeznaniem upadku i nędzy... Zresztą jak tu w Gdańsku pozbyć się tego? Komu? Wozić się z tém po targach i nie miło i ryzykowną jest rzeczą.
— Słuchaj pan — odezwał się żywo podróżny... mów z bratem, decydujcie się... jeżeli hurtem zechcecie pozbyć wszystko aż do dębowych rzeźb, okładzin, wschodów, sufitu... ja nastręczę kupców, a raczéj staję sam jako nabywca. Skończymy prędko i w dwóch słowach.
— Pan? pan? spytał pułkownik zdziwiony.
— Ja! nie mówiłżem panu że mam przyjaciół w Anglii, Francyi i Belgii, którzy wierzą w moję znajomość rzeczy... Nabędę dla nich... oszczędzicie sobie kłopotu... Napiszę do moich klientów... przyślą piéniądze, rzecz może być skończona bez zwłoki.
Pułkownik już był wstał jakby chciał wyjść natychmiast, ale się zawahał i usiadł.
— Pozwól mi pan dodać dwa słowa i nie bierz ich za złe. Oto mnie z wielu powodów rodzina uważa za marzyciela, za rodzaj niepraktycznego człowieka łatwowiernego który, lada co pochwyciwszy, ją łudzi... Boję się żeby znowu ich... mimowolnie nie zawieść — dajesz mi pan uroczyste słowo?
Artysta podróżny popatrzył nań.
— Daję panu nietylko uroczyste słowo, ale większą nad tę rękojmię że nabyć pragnę i mogę...
Dobył pugilaresu i dostał z niego paczkę banknotów...
— Oto tysiąc talarów jako zakład lub zadatek na przyszłe kupno, jeśli się zgodzimy.
— Mogę je wziąć tylko by bratu pokazać? spytał Wiktor.
— Proszę bardzo.
— Czy mam dać tymczasowy rewers?
— Żadnego, żadnego — odezwał się Francuz... Idź pan, mów stanowczo i ufaj mi że interes zrobi się uczciwie, prędko i krągło...
Wiktor nie kryjąc swojéj radości schował do kieszeni paczkę i wybiegł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.