Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —

Ani Jakub który ze swego pokoiku prawie nie wychodził, ani Klara nie mająca ochoty się pokazywać, przytomnemi nie byli odwiédzinom cudzoziemca. Wierny on był naznaczonéj godzinie, a nawet ją cokolwiek wyprzedził... ale Wiktor już nań oczekiwał u wschodów piérwszego piętra.
Wschody te musiały same zwrócić uwagę amatora; wedle obyczaju tutejszego były kręcone, jak w ratuszu, ale nie mniéj od ratuszowych ozdobne. Drewniane przepysznéj roboty posągi rycerzy z tarczami i chorągwiami herbownemi Paparonów, stały, jakby na straży u dołu i w górze... galerya cała była obwieszona rzeźbionemi przedziwnie kwiatami. Cudzoziemiec zwrócił na to uwagę zdumiony, zajęty, nie mogąc ukryć admiracyi. Gdy się potém znaleźli w dębem wykładanéj przedsieni, a z niéj Wiktor i Malchen wprowadzili go do sali weneckiéj, podróżny w progu stanął jak osłupiały, załamując ręce.
— Cóżto za skarby! zawołał, co to za skarby!
Pułkownik się uśmiéchnął aż, ale smutnie.
— Prawda, rzekł, skarby, dziaduś się na tém znał... ale my za jego amatorstwo pokutujemy, bo je ogromnie przepłacił!
Obrazy, rzeźby, posągi, naczynia, bronzy, szkatuły, po kolei zwracały uwagę podróżnego, który je najtroskliwiéj oglądał i niepospolitą tych rzeczy okazywał znajomność. Odwiedziny trwały tak dłu-