Przejdź do zawartości

Jeszcze jeden rodzaj Straży Ogniowej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Jeszcze jeden rodzaj Straży Ogniowej
Pochodzenie „Mucha“, 1876, nr 46
Redaktor Feliks Fryze
Wydawca Feliks Fryze
Data wyd. 1876
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JESZCZE JEDEN RODZAJ
Straży Ogniowej.



Działo się to niedawno w pewnem zacnem mieście,
Gdzie męże z apetytem beczki piwa niszczą,
Kędy kwitnie dewocja i plotki niewieście,
Gdzie młodzieńcy dla szyku, po ulicach świszczą,
A inteligencja pracuje bez miary,
Od rana do wieczora depcząc trotuary.

Wielka tam była cisza — ab urbe condita,
Nikt tam chrześcijańskiego nie oglądał sklepu,
Tak zwana „sobkowatość“ kwitła znakomita,
I każdy żył samopas jak zając wśród stepu.
Gdy raz półgłowek jakiś wspomniał solidarność,
Obywatele plując rzekli: wszystko marność.

„Vanitas vanitatum et omnia vanitas!
Przecz nam spokojne głowy frasować napróżno,
Iść z toporem do ognia, otóż mi rarytas
I jak jaki kominiarz nieść pomoc usłużną.
Na to się całe miasto zgodziło bez sprzeczki,
A na rynku rozeschłe stały cztery beczki....

Jest to prawda odwieczna, jak mówią mędrcowie,
Że krzepkie duchy słabną, a krzepią się słabe,
A jak prawo odwieczne i stare przysłowie...
Gdzie sam djabeł nie może, tam posyła babę.
Tak się i w mieście onem miało stać niestety,
Że na drodze postępu wzięły prym kobiety.

Na meetingu niewieścim, w piękny dzień niedzielny
Zabrała głos czerwona pani patronowa,
A stanąwszy w postawie szlachetnej i dzielnej
Wygłosiła kontraltem te pamiętne słowa:
„Ponieważ męże nasi, są to safanduły,
„Trzeba, abyśmy spisek przeciw nim uknuły...


Wiadomo Wam zapewne, że ogień parzy
I że gdy się rozsroży, suknie może spalić,
Proponuję Wam przeto założenie straży,
Abyśmy mogły zawsze same się ocalić.
A przytem, przy pożarze można dla zabawki
Głowy naszych mężulków mocno zmyć z sikawki.

Ja Wam będę brandmajstrem, a każda dostanie
Odpowiednie zajęcie do beczek lub haków,
Na pierwszy odgłos dzwonu, każda z nas niech stanie
Na swojem stanowisku, w kostjumach strażaków.
Świat zachwycać będziemy stojąc w ognia blaskach,
Z błyszczącemi topory, i w złoconych kaskach...
.................
.................

Aj waj! gewałt! ist fajer! gore! krzyczą ludzie...
Gdzie topory? gdzie beczki? gdzie haki i liny?
Za kwadrans całe miasto, może z dymem pójdzie
I nie zostanie nawet dachu odrobiny...
Biją w dzwony na alarm wystraszone dziady,
I każdy obywatel drży, ze strachu blady...

Straż niewieścia z pośpiechem rzuca się szalonym
Pędząc z straszną odwagą, wprost.... do tualety,
Suknie kładzie na siebie do przodu ogonem,
Upina jak najprędzej brykle i bawety
I z ogniem poświęcenia w bohaterskiem oku
Lokuje kask blaszany, na ogromnym koku.

Na bohatérskie lica, sypie pudru kwartę,
Wszystkie plamki na twarzy zalepia i kryje...
O! poświęcenie wielkie i pomnika warte,
Aksamitki już nawet nie kładzie na szyję.
W sześć godzin po pożarze, nie tracąc ni chwilki,
Straż już pędzi... lecz wraca... zapomniała szpilki...


Już się miasto spaliło — straż w porządku jedzie,
Elegancko wygląda — bohatérska mina,
Brandmajster w amazonce niebieskiej na przedzie
Swe duńskie rękawiczki maszynką zapina,
A z wysokości beczek, krzyczą dzielne damy:
— Widzicie safanduły! my was zawstydzamy!

Kl. J.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.