Jerzy/List X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Jerzy
Pochodzenie „Jerzy” i „Fragment”
Wydawca Redakcja „Mód Paryzkich”
Data wyd. 1882
Druk Władysław Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST X.
JERZY DO HENRYKA.

Masz słuszność: powinienem nie lękać się światła i zapuścić je w głąb’ cieniów ducha mojego, choćby raziło mnie nawet, powinienem obrachować się moralnie i mieć względem samego siebie odwagę szczerości. Rozumiem to czego wymówić nie chciałeś, czegom sam nie chciał przyznać przed sobą, rozumiem i odpowiem ci słowem, które dziś stało się treścią istoty mojej. Kocham Stasię! Stało się, fakt istnieje niedwołalnie. Kocham ją, inaczej być nie mogło. Ale nie lękaj się, miłość ta nie wyjdzie nigdy na jaw; nietylko usta moje, ale wejrzenie milczeć będzie. Przeszła chwila zwątpienia i upadku, bo walki nie było nigdy; obowiązek stał zawsze przedemną nadto jasny i prosty. Sumienie moje czyste, nie miałem chwili jednej zapomnienia, nie spojrzałem na Stasię nigdy inaczej, jak na narzeczoną Lucyana, na coś świętszego jeszcze niż siostrę. Czyny moje należą do mnie, odpowiadam za nie; uczucia nieobjawione, niewchodzące w życie, czemże są? Dla tych co ich nie znają, — niczem, dla mnie tylko cierpieniem. Z cierpieniem nie obrachowywałem się nigdy, byłem nadto hardy by na nie uważać i poddawać mu się. Cierpienie to zostanie nazawsze w duchu moim, pomiędzy mną a Bogiem, nikt nie będzie znał jego miary. Dość o tem, inaczej być nie mogło. Żałuję tego, ktoby mógł widzieć ją, zrozumieć, a nie ukochać.
Znasz mnie oddawna; mam spełna lat trzydzieści, umysł trzeźwy i karne serce. Nie puściłem nigdy wodzy próżnym marzeniom, nie rozkołysałem wyobraźni; miałem rodzaj wstrętu do tych lekkomyślnych uczuć, które zakłócają spokój i szczęście rodzin, i pod nazwą miłości kryją egoizm, lub rozbałamuconą żądzę. Wierzyłem tylko w miłość uświęconą obowiązkiem, uważałem ją jako kamień węgielny domowego ogniska, jako święty związek dwóch serc, dwóch myśli, dwojga ludzi, którzy jednoczą życie dla wspólnego celu i jedno drugiemu chcą być osłodą i wsparciem; wierzyłem że trzeba ukochać i uszanować całą duszą tę, której się powierza przyszłość swoję, — a dotąd nie spotkałem kobiety, któraby to uczucie wzbudzała we mnie. Gdybym był poznał Stasię wolną, życie moje byłoby nieskończonem błogosławieństwem; dziś poznanie to jest nieszczęściem, jeśli chcesz, ale jednem z tych co są nieuniknione; bo poznawszy, musiałem pokochać. Masz skończony rachunek teraźniejszości mojej; o przyszłości nie mówię. Wiem, że ona będzie ciężką i bolesną; ale mniejsza o to, zniosę co znieść będzie trzeba, wszak chodzi tu o mnie tylko.
Dzisiejszą noc strawiłem bezsennie, zrozumiałam, obliczyłem to wszystko, a teraz jestem spokojny. W sercu mojem zostanie nazawsze jej słoneczny obraz, zamknąłem go tam jak w grobie i dziwnie smutny blask rozlał mi się w duszy; ale powtarzam ci raz jeszcze, jestem spokojny. Przyjąłem los jaki mi jest dany. Nie cierpię próżnych walk, szarpań się z faktem spełnionym, oszukiwań samego siebie, nie cierpię wszystkiego co jest fałszem i tchórzostwem moralnem; nie mam pokoju, póki każdej rzeczy nie nazwę po imieniu.
Bywaj zdrów, mój wierny stary towarzyszu. Za trzy dni ślub Stasi, za cztery dni, da Bóg, uściskamy się znowu. Piszę do ciebie przy oknie otwartem: mglisty ranek powleka smutnem światłem stare ściany Zalipnej; powietrze parne, wonne i zamglone przypada do smutnych myśli moich. Lubię tę ciszę, ten spokój i ten smutek, a nadewszystko tę wieś gdziem ją poznał, gdzie ona śpi w tej chwili spokojnym snem dziecka, nie domyślając się co to cierpienie. Henryku, ja jeszcze dziś nie cierpię, ja dopiero wiem że cierpieć będę. Teraz jestem zablisko niej, zaczęsto jej głos, wejrzenie i myśl zwraca się ku mnie, żebym mógł czuć się zupełnie nieszczęśliwym. Może danem mi jest pokierować jej umysł na poważniejszą drogę, i zostać wiecznie w jej pamięci światłem wspomnieniem, — oto cała nadzieja moja, a taka nadzieja grzeszną nie jest.
Bywaj zdrów raz jeszcze i nie lękaj się o mnie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.