Jerozolima/Część II/Walka Ingmara

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Walka Ingmara.

Ingmar objął młyn Barama Paszy.
Jest więc młynarzem a od czasu do czasu przychodzi któryś z kolonistów i pomaga mu przy robocie.
Ale od dawien dawna wiadomą jest rzeczą, że w każdym młynie są strachy i tym podobne rzeczy i koloniści zauważyli wnet, że kto chociażby przez jeden dzień słyszy hurkot kamieni w młynie Barama Paszy, jest jak gdyby oczarowany.
Kto tylko siedzi tam i przysłuchuje się im, zrozumie wnet, że one wciąż śpiewają i brzęczą na tę nutę: „My mlemy mąkę, zarabiamy grosze, przynosimy korzyść, ale co ty robisz, co ty, co ty?“
I ten, kto to słyszy, czuje w sobie niepowstrzymany popęd, zarabiać na chleb w pocie czoła. Gorączka go porywa, gdy słucha melodyi kamieni młyńskich.
Mimowoli zaczyna zastanawiać się do czego mógłby się przydać, i co mógłby uczynić, aby kolonii dopomódz.
Ktokolwiek przez kilka dni pracował w młynie, nie mówi już o niczem, jak tylko o odłogiem leżących dolinach, które możnaby uprawiać, o górach, które możnaby zapuścić lasem; o opuszczonych winnicach, które proszą o robotnika.
A gdy kamienie młyńskie śpiewały swą pieśń przez parę tygodni, nadszedł dzień, kiedy chłopi szwedzcy wydzierżawili w dolinie Saronu kawał gruntu i zaczęli go zasiewać i uprawiać.
Wkrótce potem nabyli kilka wielkich winnic na górze oliwnej.
A po upływie pewnego czasu, zaczęli zakładać w jednej z dolin rozległe wodociągi.
Gdy Szwedzi zrobili początek, zaczęli powoli Amerykanie i Syryjczycy naśladować ich. Zaczęli uczyć w szkołach, sprawili sobie aparat fotograficzny, wędrowali po kraju i robili zdjęcia, które potem sprzedawali podróżnym i urządzili w kolonii warsztat złotniczy.
Panna Yonng jest już od dłuższego czasu kierowniczką szkoły Achmeda Effendi, a młode Szwedki uczą dzieci mohometańskie szycia i robót drutowych.
W jesieni w całej kolonii panuje taki ruch jak w mrowisku, wszędzie pełno życia i czyności.
A, gdy myślą o ubiegłych miesiącach, stwierdzają, że przez całe lato nie zdarzyło się żadne nieszczęście; odkąd Ingmar objął młyn, nie zaszedł ani jeden wypadek śmierci, i nikt nie gryzł się aż do utraty rozumu złością jaka panowała w Jerozolimie.
Każdy jest wesół i zadowolony, a kolonię miłują wszyscy bardziej niż kiedykolwiek; robią plany, przygotowują nowe przedsiębiorstwa.To jedno brakowało im do szczęścia. I teraz wszyscy w to wierzą, że Bóg tego chciał, aby pracą rąk zarabiali na chleb swój.
W jesieni Ingmar odstąpił młyn Ljungowi Björn a sam został w kolonii. Razem z Boem i Gabryelem sporządzili coś w rodzaju szopy na pustem polu przed kolonią. Nikt nie wiedział jakie jej przeznaczenie, nikt nie śmiał widzieć jak wyglądała.wewnątrz; była to tajemnica.
Ale gdy szopa była gotowa, Bo i Ingmar pojechali do Yaffy i wdali się w nieskończenie długie pertraktacye z niemieckimi kolonistami.
Po dwóch dniach wrócili do domu i to na dwóch doskonałych koniach. Konie te miały być własnością kolonii, i to pewne, że gdyby sułtan lub cesarz zapukał do bramy i rzekł, że chce się przyłączyć do kolonistów, nie byłby bardziej pożądanym, niż te dwa gniadosze.
Ach jak chętnie siadają na nie dzieci i koły — zą się! Jak dumnym jest każdy chłop, który niemi orze!
Są czyściej utrzymane, niż jakikolwiek koń na wschodzie i nie ma nocy, ażeby chłopi nie zaglądnęli do szopy, aby się przekonać czy żłoby są pełne.
A którykolwiek ze Szwedów zaprzęga konie, nie może powstrzymać się od myśli: „Nie tak tu trudno doprawdy żyć w tym kraju, teraz dopiero dobrze. Ach, jaka szkoda, że nie ma już między nami Timsa i Halfoora! Nie byłby się zagryzł na śmierć, gdyby był mógł jeździć takimi końmi.


∗             ∗

Było to pewnego poranku we wrześniu; Ingmar i Bo wyszli bardzo wcześnie z kolonii, jeszcze prawie podczas nocy. Mieli się udać do jednej z winnic, które koloniści wydzierżawili na górze Oliwnej.
Obaj ci ludzie rzadko kiedy żyli z sobą w zgodzie. Nie przyszło wprawdzie między nimi do otwartej nieprzyjaźni, ale nigdy nie byli tego samego zdania o jakiejś sprawie. Tak też idąc ku górze Oliwnej zaczęli sprzeczać się o drogę. Bo chciał iść dalszą drogą przez pagórki, mówiąc, że w ciemności łatwiej ją znaleść. Ingmar natomiast chciał iść krótszą a cięższą drogą, przez dolinę Jozafata która stąd prowadzi prosto na górę.
Gdy się przez chwilę o to posprzeczali, zaproponował Ingmar, aby każdy poszedł swoją drogą, wtedy pokaże się kto prędzej dojdzie. Bo zgodził się na to; poszedł w jedną stronę, a Ingmar w drugą.
Gdy Bo oddalił się, opanowała Ingmara wielka tęsknota, która dręczyła go zawsze, ilekroć był sam. „Ach, czyż Bóg nigdy nie zlituje się nademną i nie pozwoli mi wrócić do domu?“ rzekł: „Czy nie pomoże mi zabrać Gertrudę z Jerozolimy, zanim straci rozum do reszty?“
„Dziwna to rzecz, że właśnie to, poco tu przyjechałem, nie udaje mi się wcale“, rzekł półgłosem, idąc poprzez ciemności w myślach pogrążony, „do Gertrudy bowiem nie zbliżyłem się ani o krok.
„Co do innych rzeczy, to lepiej mi się powiodło, niż się spodziewałem. Wątpię, czy ci ludzi byliby się zabrali do pracy, gdyby mi nie przyszło na myśl objąć młyn.
„Bardzo to dla mnie pocieszające że praca tak się rozpowszechniła“, ciągnął dalej; tak widziałem tu wiele dobrego i pouczającego, ale mimo to tęsknię teraz właśnie do domu. Zdaje mi się, że lękam się tego miasta i nie mogą odetchnąć swobodnie, zanim go nie opuszczę. Czasem znów mam takie uczucie, jak gdybym tu miał umrzeć i nigdy już nie wrócił do domu i nigdy nie miał oglądać Barbary i dwór ingmarowski“.
Zajęty tymi myślami doszedł Ingmar do doliny. Ponad nim zarysowywały się wysoko na tle nieba nocnego wyzębione mury i ze wszech stron wznosiły się potężne szczyty i zamykające wyjścia „Groźne to miejsce“, pomyślał. Ingmar i niedobrze chodzić tędy w ciemności. Teraz dopiero przypomniał sobie, że musi przechodzić obok mahometańskiego i obok żydowskiego cmentarza.
Myśląc o tych cmentarzach przypomniał sobie także zdarzenie, które właśnie zaszło w Jerozolimie. Gdy poprzedniego dnia była o tem mowa, nie nie obeszło go to więcej niż inne rzeczy, które opowiadano o mieście świętem, ale teraz pośród cieni nocnych, zdarzenie to nabierało szczególnej zgrozy.
W dzielnicy żydowskiej był mały szpital okrzyczany w całem mieście, ponieważ nie było tam nigdy chorego. Ingmar przechodził tamtędy kilkakrotnie; zaglądał przez okna i widział, że wszystkie łóżka były próżne. Miało to całkiem naturalną przyczynę i nie mogło też być inaczej. Szpital ten urządzony był przez angielskie towarzystwo misyonarskie, które chciało przyjmować chorych żydów, aby mieć sposobność nawracania ich. Ale żydzi bali się iż będą ich tam zmuszali jeść zakazane potrawy i nie chcieli dać się tam zwabić.
Przed ki!ku dniami jednak był przecie jeden chory w szpitalu, a mianowicie biedna stara żydówka, która wyślizgnęła się właśnie przed tym budynkiem i złamała nogę. Wniesiono ją do szpitalu i pielęgnowano tam, ale już po kilku dniach żydówka umarła.
Zanim umarła, musieli dozorcy i lekarz przysiądź jej uroczyście, ze postarają się o to, aby ją pochowano na żydowskie cmentarzu w dolinie Jozafata. Powiedziała im że dlatego jedynie przybyła w tak podeszłym wieku do Jerozolimy, aby mieć to szczęście.
Gdy umarła, anglicy posłali do przełożonego gminy żydowskiej, prosząc go, aby posłał ludzi po zmarłą kobietę i kazał ją pochować.
Żydzi jednak odrzekli, że stara kobieta, która zmarła w chrześciańskim szpitalu nie może być pochowana na cmentarzu żydowskim.
Misyonarze usiłowali gorliwie nakłonić żydów; zwrócili się nawet do głównego rabina, ale nadaremnie. Nie pozostawało im nic innego, jak tylko pochować zmarłą. Nie chcieli jednak, aby utraciła to, na co cieszyła się przez całe swe nędzne życie. Nie troszcząc się więc o zakazy żydowskie, kazali w dolinie Jozafata wykopać grób i pochowali tam zmarłą
Żydzi nie przeszkodzili temu, ale następnej nocy poszli tam, otworzyli grób i wyrzucili trumnę.
Anglikom jednak zależało bardzo na tem, aby staruszce dotrzymać słowa, gdy więc usłyszeli, że zmarłą wyrzucono z grobu, pochowali ją znów na tem samem miejscu.
Lecz następnej nocy znów ją wyrzucono.
Nagle Ingmar zatrzymał się i podsłuchiwał „Kto wie“, pomyślał, może ci przyszli i tej nocy znowu“.
Zrazu nic nie słyszał, ale po chwili usłyszał dźwięk, jak gdyby żelazne narzędzie uderzało o kamień,
Poszedł kilka kroków w tę stronę skąd dźwięk przychodził, potem stanął znów i podsłuchiwał. Słyszał teraz całkiem wyraźnie, że kopano ziemię żelazną łopatą, wyrzucając żwir i kamienie.
Oddalił się i znów usłyszał gorliwe grzebanie. „Przynajmniej pięć lub sześć łopat jest w robocie", pomyślał. „Niech nas Bóg strzeże i broni, jak mogą ludzie prześladować w ten sposób trupa!"
Przysłuchując się temu grzebaniu czuł Ingmar, że powstał w jego duszy straszny gniew, który wzrastał z każdą chwilą. „Nie twoja to rzec“, mówił sam sobie, aby się uspokoić, nic cię to nie obchodzi". Ale krew uderzyła mu do głowy, zdawało mu się, że mu stanęło coś w gardle, że już oddychać nie może. „To ohydne i straszne", myślał, nigdy jeszcze nie widziałem czegoś tak wstrętnego".
Nakoniec stanął. Podniósł zaciśniętą pieść i potrząsnął nią. „Czekajcie łotry, teraz idę do was!“ rzekł. „Dość długo już słuchałem. Nikt nie może wymagać odemnie, ażebym przechodził tędy spokojnie, skoro wy tu zmarłego wyrzucacie:"
Szybkimi i cichymi krokami szedł naprzód. Zrobiło mu się naraz lekko na sercu i był prawie wesół. „Wprawdzie to szaleństwo“, myślał, „ale chciałbym wiedzieć, coby ojciec był powiedziały gdyby owego dnia, gdy wszedł w wodę, aby uratować troje dzieci, ktoś był zawołał aby miał się na baczności i został na brzegu, I ja muszę w tej sprawie mieć swobodę postąpić tak, jak chcę, tak samo, jak ojciec. Gdyż tu płynie przedemną strumień złości ludzkiej, łącząc swą czarną huczącą wodę, porywając ze sobą żywych i umarłych. I nie mogę dłużej stać spokojnie na brzegu. Teraz na mnie kolej iść i walczyć z strumieniem.“
Nareszcie doszedł do grobu, gdzie kilku ludzi gorliwie pracowało. Nie mieli światła ani latarni, lecz kopali w ciemności, jak mogli. Ingmar nie mógł odróżnić ilu ich było, nie pytał też o to lecz wpadł między nich. Jednemu wydarł łopatę, którą tenże grzebał i zaczął nią uderzać w lewo i w prawo. Było to dla ludzi owych tak niespodziewane, że ze strachu byli zupełnie zmieszani i uciekli nie stawiając oporu. Po kilku chwilach Ingmar był już całkiem sam.
Pierwszą jego robotą było wyrzuconą ziemię; wsypać na nowo do grobu, potem zaś zaczął się zastanawiać, co mu teraz czynić wypada. Nie zdawało mu się odpowiedniem opuścić to miejsce przed nadejściem dnia, gdyż gdyby odszedł, wróciliby z pewnością.
Został więc obok grobu i czekał. Podsłuchiwał z napięciem każdego dźwięku, ale z początkiem była zupełna cisza dokoła „Wątpię jednak, czy przed jednym człowiekiem uciekli tak daleko“, myślał. Potem usłyszał szybki szelest po żwirze usypanym na płytach grobowych, i zdawało mu się, że spostrzega ciemne postacie, poruszające się i pełzające po grobach.
„Teraz sprawa zaczyna się na seryo“, pomyślał Ingmar i podniósł łopatę na obronę. W tem nagle upadł na niego gęsty grad małych i wielkich kamieni, tak, że był całkiem ogłuszony. Równocześnie napadło go kilku ludzi i chciało go obalić.
Powstała zacięta walka. Ingmar posiadał olbrzymią siłę i jednego po drugim powalił na ziemię. Ale i przeciwnicy walczyli dzielnie i nie chcieli ustąpić. Nakoniec jeden z nich padł przed same nogi Ingmara. W tej chwili jednak Ingmar postąpił o krok i potknął się się o człowieka leżącego. Upadł całym swym ciężarem na ziemię i równocześnie poczuł kłujący ból w oku. Był jakby sparaliżowany. Czuł, że tamci rzucili się na niego i wiązali go, ale nie mógł stawić oporu. Ból był tak silny i przenikający, że odebrał mu całą siłę i miał w pierwszej chwili uczucie, że już; umiera.
Tymczasem Bo poszedł inną drogą, a idąc, myślał wciąż o Ingmarze. Z początku szedł bardzo szybko, gdyż chciał pierwszy dojść na szczyt góry, ale po chwili zwolnił kroku. Uśmiechnął się smutnie. „Wiem przecie, że nie dojdę tak prędko, jak Ingmar, chociażbym się i jak spieszył. Nigdy nie widziałem nikogo, któremuby się we wszystkiem tak powodziło, który posiadałby taką moc przeprowadzenia zawsze swej woli. Czegóż mogę się spodziewać, jak tylko, że zabierze Gertrudę z sobą do Dalarne, to rzecz pewna. Widziałem przecie, że w kolonii od sześciu miesięcy wszystko poszło podług jego głowy.“
Ale gdy Bo doszedł na miejsce umówione na górze oliwnej, nie zastał tam Ingmara i ucieszył się tem bardzo. Teraz poznał pewnie, że wybrał złą drogę, pomyślał Bo.
Potem zaczął podsłuchiwać, ale gdy Ingmara wciąż nie było widać, zaczął się niepokoić, obawiając się, czy mu się nie zdarzył jakiś wypadek Zaczął schodzić z góry i szukać Ingmara. „Dziwne to przecie“, myślał, „chociaż nie mam powodu kochać Ingmara, byłoby mi bardzo przykro, gdyby mu się stało nieszczęście. Dzielny z niego człowiek i oddał nam tu w Jerozolimie ważne usługi. Zdaje mi się. że gdyby Gertruda nie była między nami, mógłbym zawrzeć z nim przyjaźń serdeczną“.
Wnet zaczęło już świtać, a gdy Bo zeszedł do doliny Jozafata, znalazł wkrótce Ingmara, leżącego między dwoma grobami. Miał ręce skrępowane i leżał nieruchomo, ale gdy usłyszał kroki Boa, podniósł głowę.
„Czy to ty, Bo?“ zapytał.
„Tak“, odrzekł Bo, „co się tu stało?“ Wtem zobaczył twarz Ingmara: oczy jego były przymknięte, jedno oko opuchłe a z kącika spływała krew. „Co się z tobą stało człowieku?“ zapytał Bo, a głos jego brzmiał dziwnie niewyraźnie.
„Musiałem walczyć z tymi gwałcicielami grobu“, rzekł Ingmar, i upadłem na jednego z nich, który miał nóż w ręku, i nóż ten przebił mi oko“.
Bo ukląkł obok Ingmara i zaczął rozwiązywać powrozy krępujące mu ręce.
„Lecz jakim sposobem doszło do sprzeczki między wami?“ zapytał.
„Szedłem przez dolinę i słyszałem, że wygrzebywali trumnę“.
„I nie mogłeś znieść tego, aby zmarła tej nocy znowu wyrzuconą była z grobu?“
„Nie“, rzekł Ingmar, tego znieść nie mogłem“.
„To doprawdy szlachetnie postąpiłeś Ingmarze“, rzekł Bo.
„O nie“, rzekł Ingmar, „to było głupie, ale nie mogłem się powstrzymać“.
„Wiesz, co ci powiem Ingmarze“, rzekł Bo, „chociażby to było głupie, odtąd będę twoim przyjacielem przez całe życie, dlatego iż to uczyniłeś“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.