Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wane i leżał nieruchomo, ale gdy usłyszał kroki Boa, podniósł głowę.
„Czy to ty, Bo?“ zapytał.
„Tak“, odrzekł Bo, „co się tu stało?“ Wtem zobaczył twarz Ingmara: oczy jego były przymknięte, jedno oko opuchłe a z kącika spływała krew. „Co się z tobą stało człowieku?“ zaytał Bo, a głos jego brzmiał dziwnie niewyraźnie.
„Musiałem walczyć z tymi gwałcicielami grobu“, rzekł Ingmar, i upadłem na jednego z nich, który miał nóż w ręku, i nóż ten przebił mi oko“.
Bo ukląkł obok Ingmara i zaczął rozwiązywać powrozy krępujące mu ręce.
„Lecz jakim sposobem doszło do sprzeczki między wami?“ zapytał.
„Szedłem przez dolinę i słyszałem, że wygrzebywali trumnę“.
„I nie mogłeś znieść tego, aby zmarła tej nocy znowu wyrzuconą była z grobu?“
„Nie“, rzekł Ingmar, tego znieść nie mogłem“.
„To doprawdy szlachetnie postąpiłeś Ingmarze“, rzekł Bo.
„O nie“, rzekł Ingmar, „to było głupie, ale nie mogłem się powstrzymać“.
„Wiesz, co ci powiem Ingmarze“, rzekł Bo, „chociażby to było głupie, odtąd będę twoim przyjacielem przez całe życie, dlatego iż to uczyniłeś“.