Jeździec bez głowy/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.  Kocham.

Nazajutrz Luiza znowu zaczęła pilnie obserwować z tarasu swego domu i znowu ujrzała w stepie znajomą postać jeźdźca. Maurice przystanął w pobliżu i skierował oczy na dom Pointdeksterów. Luiza ukryła się za balustradą, jeździec pomknął dalej i zniknął w zaroślach. Miss Pointdekster była już pewna, że Gerald jedzie do Isadory, lecz tym razem postanowiła sprawdzić naocznie swoje domysły. I oto po upływie kilkunastu minut, jadąc śladem Geralda, znalazła się w lesie, na wzgórzu, skąd widać było doskonale zagrodę Don Silvia Martineza, wuja Isadory, i drogę którędy mógł jechać Maurice. Lecz droga była pusta i wokół zalegała cisza uroczysta. Gdzież więc jest Gerald, czyżby już spotkał się z piękną meksykanką w domu jej wuja lub w umówionem miejscu. Nagle uszu Luizy doleciał tętent konia. Po chwili z lasu wyjechał Maurice Gerald. Był sam i wygląd jego nie pozwalał podejrzewać go o jakiekolwiek ukryte zamiary. Luiza nie zdążyła już ukryć się, gdyż mustang jej poznał starego towarzysza i zarżał radośnie.
— Witam panią, miss Pointdekster! — rzekł Gerald z uśmiechem. — Tak sama? Zresztą wiem coś o tem, że lubi pani wycieczki w samotności.
— Wzoruję się na panu. A może nie jest pan sam?
— Owszem, lubię takie wycieczki również Ponieważ mieszkam obecnie w hotelu, w którym hałas dokucza mi okropnie, przeto pozwalam sobie na spacery do tego akacjowego gaju. Prawda, jaki jest słodki ten cień i ta cisza akacji?
— Sądzę, że pan powinien lepiej wiedzieć, jako stały bywalec tutejszy.
— Byłem tutaj zaledwie dwa razy. Ale dziwi mnie to, skąd pani wie, że byłem tutaj wogóle?
— Często siedzę na tarasie, na dachu domu, a stamtąd widać wszystko.
— Ach, tak?
— Widziałam również młodziutką lady, która polowała w prerji na antylopę, zarzucając na nią lasso. Odrazu domyśliłam się, że jest to ta sama osóbka, o której mi pan kiedyś wspominał.
— Isadora?
— Tak, Isadora.
— Istotnie, bawiła tutaj niedawno.
— I była bardzo łaskawa dla pana, mister Gerald?
— Tak, okazała mi wiele dobroci, lecz nie miałem sposobności podziękować jej za to. Mimo całą dla mnie przyjaźń, nie zechciała nawet mnie odwiedzić w hotelu.
— Zapewne wolała spotkanie w cieniu akacji?
— Nie widziałem jej od kilku miesięcy i znowu długo jej nie zobaczę. Wyjechała w tych dniach do ojca, który przebywa w Rio Grande. A że bawiła tutaj u swego wuja, wiadomo mi stąd, ponieważ otrzymywałem od niej paczki z różnemi łakociami, a kiedyś przysłała mi liścik. Wie pani, Isadora jest mi wdzięczna za pewną przysługę, jaką jej kiedyś wyświadczyłem.
— Jaką przysługę, mister Gerald?
— Kiedyś została w prerji okrążona przez tłum pijanych Indjan i dzięki zgoła przypadkowej obecności mojej zdołała się uratować z tak przykrej sytuacji.
— I pan to nazywa przykrą sytuacją. Jaka skromność przemawia przez pana. Gdyby ktokolwiek mnie wyświadczył taką przysługę, byłabym...
— Proszę, niech pani dokończy.
— No, pokochałabym takiego człowieka.
— W takim razie pragnę, ażeby pani znalazła się w ręku Indjan i żebym mógł wyratować panią.
— Pan żartuje, mister Gerald. Nie jestem już dzieckiem. Proszę mówić szczerze!
— Mówię najzupełniej szczerze.
Luiza Pointdekster przegięła się w siodle i podała usta Geraldowi.
— Niech pan robi ze mną co chce, ja kocham pana! Kocham pana! — powtórzyła szeptem, ale z mocą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.