Jeździec bez głowy/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.  Znaki, wskakujące drogę.

Tymczasem podróżujący jechali spokojnie naprzód śladami lassa, nie obawiając się już zbłądzenia z drogi.
Pointdekster był kontent, że uciążliwa podróż wkrótce się skończy i że dotrą nareszcie do nowonabytego majątku, którego widok stał mu w wyobraźni i napawał radością. Zapomniawszy już o swojej zwykłej napuszoności, plantator żartował to z tym, to z owym i, unosząc się nad swoim patrjarchalnem traktowaniem niewolników, znajdował, że skasowanie — niewolnictwa byłoby niedorzecznością.
Wesoły humor Pointdekstera udzielił się również murzynom, którzy mniej lubili swego pana, ale lękali go się bardziej niż Boga. Zresztą plantator był stosunkowo dobrym gospodarzem i panem, bo nie męczył ich dla przyjemności; niewolnicy jego byli syci i odziani dobrze, skóra ich połyskiwała dzięki regularnie otrzymywanym porcjom sadła do nacierania i nie widać było na niej śladów bata. A to miało duże znaczenie dla właściciela niewolników z nad brzegów Missisipi.
Przewidywanie nieznajomego jeźdźca sprawdziło się, bo słońce zaszło za chmury, a podróżujący nie dotarli jeszcze do umówionego cyprysu.
— Ciemno, jak późnym wieczorem, chociaż zaledwie trzecia godzina, — rzekł plantator, patrząc na zegarek. — Gdyby nie ten młodzieniec, który nam tak dowcipnie wskazał drogę, błądzilibyśmy tutaj całą noc i napewno musielibyśmy rozłożyć się na tym czarnym popiele.
— Nie trzeba tryumfować zawczasu — zauważył kapitan, — bo może będziemy musieli nocować w stepie.
— Tak sądzisz, Kasjuszu?
— Naturalnie, nieznajomy mógł nam umyślnie wskazać fałszywą drogę. Przecież zrobiliśmy już za jego śladem około pięciu mil, a żadnego drzewa nie widać wcale.
— Lecz cóżby mu na tem zależało? Jakiż powód?
— O powód nie trudno.
— Słuchamy, proszę mówić — rozległ się ironiczny głos Luizy.
— Gotowa jesteś słuchać zawsze, gdy mowa o nieznajomym, — mruknął kapitan. — Ale cokolwiek powiem, nie uwierzysz.
— Zależy co powiesz. Taki wojak i doświadczony podróżnik, jak ty, nie omyli się.
Kapitan zagryzł wargi i zamilkł, ale nalegany przez zaciekawionego plantatora zaczął:
— Niejednokrotnie zdarzało się, że na duże karawany napadali...
— Indjanie? — zapytał z przestrachem Pointdekster.

— Tak, a czasem i biali. Nie trudno wciągnąć sobie na głowę grzywę z końskiego włosia i pióra. Przypuszczam, że to zbytnie zaufanie, jakiem obdarzyliśmy nieznajomego jeźdźca zemści
się na nas i zostaniemy ograbieni przez bandę takich właśnie najemnych indjan.

— Sądzisz, Kasjuszu, że ten jeździec wciągnął nas w pułapkę?
— Nie mogę twierdzić napewno, ale to możliwe.
— Lecz nieprawdopodobne. — rozległ się znowu ironiczny głosik z karety.
— Rzucasz niesłuszne podejrzenia na nieznajomego — rzekł Henryk — lecz proszę spojrzeć!
Wskazał na ocalały od pożaru kaktus na skraju drogi. Do kaktusa była przyczepiona karteczka.
— A otóż mamy cyprys! — zawołał Henryk, pochylając się nad karteczką, na której była narysowana ręka, wskazująca kierunek.
— Nic nie widać. — rzekł Kasjusz, patrząc we wskazanym kierunku. — Niegodziwiec, kpi sobie z nas.
— Źle mówisz, Kasjuszu — zaprzeczyła panienka z karety, — spójrz przez lornetkę, a napewno zobaczysz to drzewo.
Kapitan uwierzył słowom kuzynki, wiedząc, że mówiła prawdę.
— Istotnie, widać drzewo, — powiedział Pointdekster. — Mister Sansom, proszę skierować wozy w tę stronę!
Niezadowolony kapitan uderzył konia ostrogami i pomknął naprzód.
— Pozwól mi tę kartkę, Henryku, — rzekła cichutko Luiza, a gdy Henryk spełnił jej prośbę, przeczytała:
— „Maurice Gerald”.
Ukryła kartkę na piersiach i zaczęła snuć myśli
— Ktokolwiek jesteś, skądkolwiek przychodzisz i dokąd pojedziesz, losy nasze odtąd związane są ze sobą nierozłącznie. Wiem o tem i czuję to całem sercem...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.