Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 9. Wassalski i jego pomocnik
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

9.
Wassalski i jego pomocnik.

Jan Sobieski chciał odjechać także, ażeby szukać mordercy swego ojca.
Podejrzenie, które mu podszepnęła Sassa nie znalazło przyjaznego gruntu. Nie przypuszczał on, żeby Michał Wassalski mógł być właśnie tym poszukiwanym mordercą, a gdy chwilami nasunęła mu się ta myśl, odpychał ją zaraz, ujrzawszy uroczo piękną Jagiellonę.
Zrana oczekiwał napróżno ukazania się ślepej niewolnicy, i żegnając się z gospodarstwem zapytał się o Sassę.
— Wasz skowronek, panie Sobieski? — zapytała Jagiellona z uśmiechem, — czy mi tego ptaszka chcecie odebrać? Sądziłam, żcście mi go darowali?
— Nie, pani, podarunku mego nie cofam, — odpowiedział Jan.
— Byłoby to dla mnie bolesnem, gdyż wasze szare ptaszę, chociaż ślepe i brzydkie, śpiewa bardzo ładnie i będzie nam po odjeździe waszym śpiewem przypominała waszą bytność.
— Czy rzeczywiście dostojna pani, sądzisz, iż będziesz wspominała o mnie? — zapytał Sobieski.
— Ile razy usłyszę, piosnkę o skowronku, — odpowiedziała Jagiellona zalotnie, radabym was zatrzymać, lecz macie do spełnienia święty obowiązek, wiem o tem. Winiliście pomścić śmierć waszego ojca i śpieszyć na wojnę w potrzebie kraju. I mój małżonek także udaje się do obozu, gdyż pięknem i świętem jest rzemiosło rycerskie! Przyrzecż nam, panie Sobieski, że nas po powrocie odwiedzisz.
— Słowa te bolesnem mi czynią pożegnanie, dostojna pani, — odpowiedział Jan, — lecz tak być musi. A zatem polecam dobroci pani ślepą niewolnicę, którą pani pozostawiam! Nie każ jej pani zamykać-do lochu, Sassa do tego nie przywykła, nie była traktowana jako niewolnica, a jest dobrą i wierną, gdy jej nie drażnić! Widzi pani, pozostawiam po sobie pamiątkę!
— Wiem, że macie upodobanie w tej ślepej niewolnicy, panie Sobieski i uważam to za dowód uprzejmości z waszej strony, żeście mi ją darowali!
— Zawsze lubiłem Sassę, ponieważ wierność jej wzruszała mnie i życzliwie usposabiała dla niej. Teraz pozostawiam ją pani. Dostojna pani jednak pojmie mą prośbę o dobre traktowanie biednego niewidomego dziewczęcia.
— Nie miejcie o to obawy, panie Sobieski.
— Gdzież ona jest?... pragnąłbym się z nią pożegnać.
— Pożegnać się z niewolnicą?... Co za niezwykła dobroć! Musi się jednak obyć bez pożegnania, bo ją wysłałam do innych dóbr!
— W takim razie racz, dostojna pani, zawiadomić biedną Sassę o mym odjeździe! Żegnam panią!
Jan Sobieski ukłonił się i poniósł do ust rękę dumnej Jagiellony.
Następnie zwrócił się do bladego wojewody, aby się z nim pożegnać i podziękować mu za gościnność.
— Nocą chcecie się puszczać w drogę? — zapytał Michał Wassalski, — za kilka godzin będzie wieczór, a na noc można spodziewać się burzy. Moglibyście wasz odjazd do jutra odłożyć.
— Dziś czy jutro, raz się rozstać musimy! Ujrzę was jednak w pośród boju w naszym obozie!
— Tak, tam się spotkamy, Janie Sobieski! Jak tylko przyjdę do siebie po wypadkach tej nocy, wyruszę z moją drużyną do obozu!
— Moglibyście pozostać tutaj i wy jechać razem z mym mężem, — rzekła Jagiellona do Jana.
— Pojadę naprzód! Tam się spotkamy! Przedtem jeszcze objadę kilka województw i będę się starał dowiedzieć, kto w nocy zgonu mojego ojca zbliżał się do niego, rzekł Jan Sobieski, — dojdę tego z pewnością, a wówczas niech drży winowajca, kimkolwiekby był! Nie ujdzie mojej zemsty, choćbym lata miał strawić nim go odszukam! Powiadam wam, dostojni państwo, że go wynajdę!
Michał Wassalski był ponury i milczący, gdy Jan Sobieski podawał mu rękę na pożegnanie.
— Żałuję, że wam towarzyszyć nie mogę, bo jestem jeszcze słaby po walce, którą stoczyłem dziś w nocy...
— A której wy powodem byliście, panie Janie Sobieski, — dodała chytra Jagiellona, — jedzcie szczęśliwie i przyjmcie nasze pożegnanie.
— Będziecie przejeżdżali przez wielki las komierzycki, jak tylko noc zapadnie, — rzekł Michał Wassalski, — chcecie może przewodnika albo eskorty?
— Nie potrzebuję przewodnika i nie lękam się niczego. Dziękuję wam, bywajcie zdrowi!
Jan Sobieski opuścił pokój, w którym pozostał wojewoda z małżonką, wynagrodził służących i kazał przyprowadzić swego konia, ażeby o chłodzie wieczornym puścić się w dalszą drogę. Nadzieja jego, że po nieznośnie gorącym dniu nastąpi chłodny wieczór, była zwodniczą. Wieczór był parny i gorący.
Wiatru nie było wcale. Duszne powietrze wieczorne było jeszcze przykrzejszem niż upał dzienny.
Jan Sobieski jednakże już się pożegnał, wypadało mu zatem bądźcobądź odjechać.
Gdy dosiadł konia, który rżał niespokojnie oczekując na niego, zdjęła go jakaś obawa o los biednej Sassy. Od poprzedniej niespokojnej nocy nie widział jej wcale. To go uderzyło.
Siedząc na koniu obejrzał się raz jeszcze, ale niecierpliwe zwierzę w kilku poskokach uniosło go daleko od zaniku wojewody.
Myśli, które mu nasunęła ślepa niewolnica zaczęły mu się teraz przypominać mimowolnie.
— Niechęć do dumnej Jagiellony zbyt daleko posunęła, — mówił do siebie, myśląc o Sassie, — jej podejrzenie jest zupełnie nieuzasadnione Uważa Michała Wassalskiego za mordercę mojego ojca i sądzi, że nastawał on także na moje życie. Cóżby go do tego skłoniło? Są to fałszywe wyobrażenia, które przez zbieg okoliczności powstały w umyśle biednej dziewczyny! Michał Wassalski pośpieszył przecież, ażeby mnie obronić przed tym szczególnym człowiekiem, który musi być waryatem! Sassa dała się uwieść pozorom. Czy jednak źle nie uczyniłem, żem ją darował?... Nie, Jagiellona spełni moją ostatnią prośbę i będzie dobrze się obchodziła ze ślepą niewolnicą!
Tak myśląc młodzian jechał dalej. Wieczór stawał się coraz ciemniejszym niebo pokrywało się gęstszemi chmurami.
Spokojnej parne powietrze zapowiadało zbliżającą się burzę.
Wojewoda miał słuszność. Zanosiło się na ciemną, burzliwą noc.
Jana Sobieskiego nie powstrzymała jednak zbliżająca się burza, jechał on spokojnie dalej ku lasom, które wkrótce okazały się przed nim w całym swym ponurym ogromie.
Tymczasem Michał Wassalski przywołał do siebie jednego ze swoich służących, którego postać i wyraz twarzy nie budziły wielkiego zaufania.
Był to strzelec i gajowy Szymon, człowiek surowy i zdziczały. Mógł mieć około lat 40stu, które przepędził w lesie jak dzikie zwierzę. Cała jego postawa o tem świadczyła.
Stanąwszy przed obliczem groźnego pana, z niewolniczą poddańczością ukląkł przed nim i pochylił głowę, porosłą długiemi, czarnemi, rozczochranemi włosami aż do posadzki, żegnając się jak przed obrazem.
Był ubrany w stary, długi, szaro-zielonkowaty surdut, obszerne spodnie i wysokie buty. Czapkę pozostawił za drzwiami.
Promienie włosów w nieładzie spadały mu na czoło, gdy się wyprostował na klęczkach. Twarz jego była koścista i szeroka oczy małe, błyskające. Zwierzęcość pewną czytać można było w jego rysach. Czarna broda zasłaniała jego usta i podbródek. Ręce miał nieforemnie wielkie.
Wojewoda siedział przed nim i spojrzał ponuro na klęczącą przed sobą swoją własność. Znał on Szymona. Wiedział, że człowiek ten bez wahania gotów jest spełnić każdy rozkaz. Szymon był biernem narzędziem w ręku swojego pana.
— Kazałem cię zawołać Szymonie, — zaczął, — ażeby ci dać ważny rozkaz. Czy rozumiesz, co ci mówię?...
— Rozumiem wszystko, najdostojniejszy panie, Szymon słucha, — odpowiedział gajowy.
— Uważałem na ciebie podczas ostatniego polowania, — mówił wojewoda dalej, — umiesz się obchodzić ze strzelbą, strzelasz dobrze, a jednakże nie masz muszkietu.
— Nie mam, najdostojniejszy panie!
— A czy chciałbyś mieć muszkiet? Szymon spojrzał. Szeroka jego, ponura twarz rozpromieniała się wyrazem najwyższej radości.
— Więc daruję ci muszkiet, Szymonie.
— Mnie, najnędzniejszemu słudze? — zawołał Szymon w nadmiarze szczęścia, którego nie był zdolny wyrazić.
— Tak ciesz się! Tam stoi muszkiet, który dla ciebie przeznaczyłem, — mówił wojewoda wskazując stojącą w kącie strzelbę.
Szymon spojrzał na nią z upojeniem.
— Jest twoja! Dostaniesz także prochu i ołowiu. Chcę wynagrodzić mojego najstarszego strzelca i gajowego za to, że tak dobrze umie obchodzić się ze strzelbą! Zdaje mi się, że strzelasz dobrze, Szymonie.
— O włos nie chybiam, najdostojniejszy panie! Nic mi nie ujdzie, do czego zmierzę! Zaledwiem ujrzał, już zabite! Zimny uśmiech zadowolenia przebiegł bladą twarz wojewody.
— Wszak słyszałeś, że przeszłej nocy życie moje było w niebezpieczeństwie? — mówił dalej, — otóż musisz zastrzelić sprawcę tej zbrodni! Udaj się do lasu i czekaj tak długo przy prowadzącej do niego drodze, aż zobaczysz pojedynczego jeźdźca. Tego jeźdźca zastrzelisz! Ale śpiesz się! Droga do lasu daleka, a jeździec już odjechał!
— Znam bliższą ścieżkę przez pola, najdostojniejszy panie! Uprzedzę jeźdźca! Będę czatował! Nie ujdzie zasłużonej kary! Zastrzelę go jak psa wściekłego! — zawołał Szymon podnosząc pięść, — zwalę go wystrzałem z konia!
— Dobrze, Szymonie, weź więc muszkiet i użyj go w usłudze swego pana!
Szymon powstał, poszedł niezgrabnie po muszkiet i wziął go z wyrazem radości. Następnie przystąpił do wojewody, ukląkł przed nim i poniósł do ust kraj jego szaty.
— Szymon dziękuje swemu najdostojniejszemu panu, — rzekł.
— Idź więc i czyń com ci rozkazał! — rzekł Michał Wassalski do ślepego swego narzędzia, — nie masz chwili czasu do stracenia, bo się spóźnisz! Już ciemno! W nocy jeździec przybędzie do lasu, ale wyjechać z niego nie powinien.
Gajowy zerwał się, pochwycił czapkę i muszkiet i wybiegł.
Tak jak wszystkim poddanym wojewody nie wolno mu było przechodzić przez portyk frontowy, lecz musieli chodzić tylnemi drzwiami.
Gdy gajowy wyszedł tylnemi drzwiami i zeszedł na taras, ażeby koło stajni przejść na drogę polną, którą się chciał udać, dał się słyszeć w blizkości głos:
— Hej! Szymonie! A skąd to masz taką piękną strzelbę?
Szymon stanął, poznawszy dojeżdżacza wojewody.
— Tak, takiej ładnej strzelby nie ma nikt na dziesięć mil wokoło, Wincenty, — pochwalił się podnosząc muszkiet w górę, — nasz najdostojniejszy pan sam mi ją podarował.
Wincenty z radością przypatrywał się muszkietowi.
— Jakie szczęście ma ten Szymon! — mówił półgłosem.
— To zapłata, powiem ci, — rzekł Szymon, — mam tego muszkietu użyć dziś jeszcze w służbie naszego pana! Mam zastrzelić jeźdźca, który będzie jechał przez las!
— Jakiego jeźdźca, — zapytał Wincenty.
— Tego co w nocy napadł na naszego najdostojniejszego pana! Tak, tak! Jeździec, który w nocy będzie jechał tamtą drogą, nie ujdzie z życiem. Pan rozkazał... Szymon słucha!
— Tak, to nasza powinność! — odrzekł Wincenty.
Szymon pośpieszył dalej, niosąc dumnie strzelbę na ramieniu. Wincenty odwrócił się i poszedł do stajni, prawie zawalonej, która się znajdowała w pobliżu drzew.
Wieczór już zapadł.
Koło studni ukazała się postać kobiety, która tam przez cały ten czas była ukrytą. Szara sukienka obejmowała jej smukłą postać i dochodziła aż do kostek, odsłaniając małe nóżki. Ciemne włosy splecione były w warkocz. Była ubraną w biały gorset z krótkiemi rękawami. Blada, pociągła jej twarz świadczyła o wielkiem wzburzeniu. Stała ona przez chwilę, nasłuchując.
Była to ślepa niewolnica, Sassa.
Gdy w nocy uciekając przed wojewodą spadła z tarasu, utraciła przytomność i nie odzyskała jej aż do rana. Rankiem w połowie jeszcze odurzona, kierując się instynktem, zaczołgała się między drzewa i tu w parku, przy zapuszczonej studni, powtórnie utraciła przytomność.
Jak długo tam leżała nie mogła sobie z tego zdać sprawy. Gdy się obu-[1] oraz straszne pragnienia. Zagasiła je, zaczerpnąwszy wody ze studni.
Następnie położyła się znowu i zasnęła.
Głosy dwóch rozmawiających z sobą ludzi obudziły ją. Zaczęła słuchać. Domyśliła się zaraz, że nowy zamach Wassalskiego miał na celu tego, który ją podarował i teraz zapewne pozostawił tutaj, nie troszcząc się o nią więcej.
Straszna boleść przejęła biedne, udręczone serce ślepej niewolnicy... Jan Sobieski odjechał bez słowa na pożegnanie, nie zapytawszy jej, czyby nie wolała przy nim pozostać.
— Nie chce cię wziąć... nie chce cię mieć przy sobie, — myślała.
Bolesne jednak jej uczucia ustąpiły natychmiast na drugi plan pod wpływem tego co usłyszała. Wszystkie jej zmysły natężyły się... żaden członek ciała nie poruszał się... zaledwie oddychała... słyszała wszystko.
— To o nim mówili! Tym jeźdzcem jest Jan Sobieski! — odezwał się w niej głos wewnętrzny.
Wkrótce potem dwaj ludzie znikli w ciemności wieczornej. Sassa powstała. Zapomniała o bólu. Potrzebowała ostrzedz Jana Sobieskiego, dogonić go! Znała drogę, którą do lasu komierzyckiego udał się Szymon. Byra wolną i mogła biedź za swoim panem, za tym ukochanym panem, do którego należała zawsze, cokolwiek się stało!
Nie było chwili czasu do stracenia... Sassa drżała o zagrożonego nowem, strasznem niebezpieczeństwem młodzieńca, który go nie przeczuwał wcale. Choć ją darował i opuścił, pragnęła go ocalić! Pragnęła udać się za nim, drżała o niego.
Wsłuchała się... dwaj ludzie odeszli nikogo blizko widać nie było...
Opuściła miejsce osłonięte drzewami i krzewami, przy zapuszczonej studni i macając rękami doszukała się drogi, którą poszedł Szymon, ażeby uprzedzić jeźdźca, jadącego wielkim gościńcem, który tworzył łuk obszerny.
Dostała się na tę drogę. Teraz szło o to, aby się nie spóźnić. Serce jej biło z obawy o zagrożonego niebezpieczeństwem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.
  1. Przypis własny Wikiźródeł brak w składzie fragmentu tektu