Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 8. Walka z widmem
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

8.
Walka z widmem.

Jan Sobieski uległ nareszcie prośbom ślepej niewolnicy, chociaż jeszcze nie przypuszczał, żeby słowa Sassy były prawdziwe. Był przekonanym, że jej podejrzliwość posuwa się zadaleko.
Jakim sposobem Michał Wassalski, znany mu oddawna dostojnik, mógł by być mordercą jego ojca? Sassa zostawała pod wpływem wstrętu do Jagiellony i to jej nasuwało takie myśli. Jagiellona wszakże jakkolwiek dumna, jakkolwiek wyniosła względem służby, zdaniem Sobieskiego nie zasługiwała jednak na zdanie, jakie o niej miała Sassa.
— Uwolnię cię od słuchania jej rozkazów, biedne dziewczę, — mówił do siebie, wchodząc do innego pokoju i udając się na spoczynek, — nie jesteś przyzwyczajoną do tak wyniosłego traktowania i szkodaby cię było, żebyś się stać miała ofiarą czyich kaprysów! Zbyt pośpiesznie postąpiłem, żem cię darował, ale cóżbyś robiła w mojej służbie? Ja nie potrzebuję służącej, a na wojnę przecież wziąć cię nie mogę! Już na polowaniu trafiła cię ta nieszczęśliwa kula! Nie chciałbym cię wystawiać na większe jeszcze niebezpieczeństwo! Biedna dziewczyno, poszłaś za mną wbrew mojej woli i ciężko to przypłaciłaś! Chcesz mego dobra, jesteś mi wierną, ale zbyt jesteś podejrzliwą! Postaram się nakłonić wojewodzinę, żeby mi pozwoliła inaczej twój los zapewnić. Dobrej nocy majestatyczna pani Jagiellono! Dobrej nocy wierne, szlachetne dziewczę!
Jan Sobieski rzucił się na stojące w pokoju łóżko, ażeby po wypadkach dnia pokrzepić się snem orzeźwiającym.
Głęboka cisza panowała dokoła w starym zamku. Nic już więcej nie słyszał. Oczy jego zamknęły się. Natura upomniała się o swe prawa.
Nagle wydało mu się, jakby z oddalenia dobiegło jego ucha wołanie o pomoc... Czyżby to był sen?... Zerwał się, słuchał, ale cisza była dokoła, cisza grobowa.
Położył się znowu i za chwilę zasnął znów snem głębokim.
W starym zamku wojewody nic już się nie poruszało. Wiatr tylko przelatywał długie, sklepione korytarze, w których głęboka panowała ciemność. Tylko w niektórych miejscach, gdzie były okna, przedzierały się w głąb zamku blade promienie księżyca i oblewały tajemniczym blaskiem stare, białe ściany.
Wtem coś znowu zaczęło się poruszać pocichu... Jakaś postać pochylona... ostrożna...
Cień jej ukazał się na białej ścianie w miejscu, w którem księżyc ją oświecał. Był to człowiek, chyłkiem skra dający się człowiek!
Byłże to czerwony Sarafan?... Miał na sobie czerwoną koszulę czy bluzę...
Po chwili jednak postać ta znikła w głębokiej ciemności, obejmującej inne części korytarza.
Nagłe ukazywanie się i znikanie nocnego gościa zamku czyniło przykre wrażenie. Po co o tej porze przybył w to miejsce? Poszedł ku drzwiom pokoju, w którym był pierwotnie umieszczony Jan Sobieski. Ten jednakże, jak już wiemy, przeniósł się oddawna gdzieindziej, przestrzeżony przez ślepą niewolnicę, która tę przysługę ciężko przypłaciła, leżała bowiem jak umarła na kamiennych płytach dolnego podwórza, opuszczona, pozbawiona pomocy...
Skradająca się postać zbliżyła się do drzwi.
Panowała w tem miejscu nieprzejrzana ciemność.
Nocny gość zcicha ujął ręką klamkę.
Z ostrożnością największą otworzył drzwi.
Miał otwarty wstęp do pokoju.
Światło księżyca wpadało oknem słabo i tajemniczo do ciemnej zresztą izby.
Przez chwilę nocny gość pozostał nasłuchując i czekając na progu. Wzrok jego przebiegał pokój. Ale miejsce, w którem stało łóżko, było otoczone ciemnością. Blask księżyca tam nie dochodził, bo go nie dopuszczały ciężkie firanki.
Nic się nie poruszało w pokoju. Zdawało się to ośmielać nocnego gościa, ponieważ wszedł pocichu i ostrożnie zamknął za sobą drzwi.
Znowu przez kilka sekund pozostał bez poruszenia. Ale i teraz cisza była w pokoju.
Człowiek w czerwonej koszuli odszedł do drzwi i postąpił ku łóżku stojącemu w głębi przy ścianie. Gdy na chwilę światło księżyca padło na niego, błysnęło w jego ręku coś nakształt broni.
Nocne zjawisko czyniło straszne wrażenie. Po co ten człowiek przyszedł tu w tej chwili?
Zbliżył się on do łóżka...
Pochylony, czatujący z bronią w ręku potwór zbliżał się do łóżka.
Nagle jednakże sztylet wypad! mu z ręki.
Łóżko było próżne!...
Nocny gość cofnął się o parę kroków.
W tej samej chwili tuż przy nim dał się słyszeć śmiech przeraźliwy, który niemile się rozległ po obszernej komnacie.
Nocny gość drgnął. Śmiech ten brzmiał szatańsko i mógł go zdradzić.
— Braciszku! he! he! Braciszku — dał się słyszeć głos nieprzyjemny, podobny do głosu obłąkanego.
Tuż przed zdrętwiałym wskutek tego zajścia nocnym gościem komnaty ukazała się pochylona postać i strasznie wykrzywiona twarz czerwonego Sarafana.
— Teraz stąd nie wyjdziesz braciszku! — mówił czerwony Sarafan, chwytając za czerwoną koszulę nocnego gościa, — teraz potańczymy z sobą... he! he!...
I znów rozległ się przeraźliwy, do szpiku kości przejmujący śmiech.
Nocny gość zdawał się być bardziej na wszystko przygotowanym niż na obecność w tem miejscu czerwonego Sarafana, który przyskoczył do niego, a w chwilę potem rzucił się na niego z wściekłością.
W ciemnej części pokoju rozpoczęła się zacięta walka, — walka z widmem.
Czerwony Sarafan nie chciał puścić tego, którego czerwona koszula spodobała mu się bardzo, a napadnięty nagle nocny gość wpadł w wściekłość i zapragnął się pomścić na widmie za to, że w komnacie, do której przyszedł, nie zastał tego, kogo szukał.
Czerwony Sarafan śmiał się dziko i z taką siłą ściskał za gardło silniejszego napozór przeciwnika, że ten ostatni chwiać się począł.
Rozległ się ten śmiech okropny po komnacie i rozpoczęła się w niej wściekła walka. Wojewoda czuł, że nie sprosta widmu, które kościstemi palcami ujęło jego szyję, niby w żelazne klamry.
Dobył jednak wszystkich swych sił i tak uderzył niespodziewanego przeciwnika, że ten puścić się musiał jego szyi, ale uczepił się za to czerwonej koszuli i szarpał ją odsłaniając czarne ubranie, które pokrywała.
Czerwony Sarafan był wprawdzie raniony bronią Wassalskiego, lecz zdawał się nie uważać na to.
— Umieraj, przeklęte widziadło! — zgrzytnął zębami wojewoda i zadał nowy cios rzucającemu się na niego zagadkowemu stworzeniu.
Ale czerwony Sarafan wyrwał mu broń, odrzucił ją i nanowo pochwycił go za szyję.
Zdawało się, że wojewoda ulegnie, że widmo uzyska zupełną przewagę.
Wojewoda czuł, że mu oddechu brakuje. Bronił się rozpaczliwie, tak, że powstał głośny krzyk w ciemnym pokoju.
Siły Wassalskiego poczynały już odstępować. W śmiertelnej trwodze trzymał się jeszcze wprawdzie rąk widma, chcąc je odciągnąć od swej szyi, ale te ręce trzymały go tak potężnie, że blizkim był zaduszenia się. Jeszcze chwil kilka, a wojewoda, który przed kwadransem dopiero był człowiekiem w pełni sił i który z zamiarem morderstwa wszedł do tego pokoju, byłby trupem.
W tej chwili powstała zwiększająca się coraz bardziej wrzawa w korytarzach starego zamku. Dały się słyszeć odgłosy kroków zbliżających się ludzi.
Czerwony Sarafan wsłuchiwał się w ten odgłos, ale nie puszczał szyi swego przeciwnika, którego ręce bezwładnie opadły.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się.
Na progu ukazał się Jan Sobieski z świecznikiem w ręku.
Po za nim widać było innych gości zamkowych, których hałas i śmiech sza leńca pobudził i którzy przybiegli zobaczyć, co się stało.
Jasne światło świec padło na leżącego na podłodze wojewodę i na klęczącą na nim postać, która w tej chwili straszny przedstawiała widok.
Dały się słyszeć pomieszane głosy:.
— Czerwony Sarafan! Święty Stanisławie!... Dusi wojewodę! Na pomoc! Obudzić jego małżonkę! Jednakże czerwony Sarafan puścił już swoją ofiarę niezdolną do stawiania oporu. Zerwał się on na widok Sobieskiego i innych i poskoczył ku oknu, szarpnął je, otworzył i ze zręcznością kota wyskoczył, tak, że Jan Sobieski, który rzucił się za nim, cofnął się przerażony.
Pomimo, że okno było umieszczone dosyć wysoko, czerwony Sarafan nie zawahał się ani chwili z wyskoczeniem i skok udał mu się widocznie, gdyż wkrótce potem znikł śmiejąc się przeraźliwie.
Goście zbliżyli się do leżącego na podłodze wojewody, ażeby go opatrzyć i podać mu pomoc.
Michał Wassalski otworzył oczy. Był wolnym od strasznego widma. Gdyby ten, którego śmierć zaprzysiągł, ukazał się o kilka minut później, w pokoju znalezionoby trupa.
Wojewoda zdawał się być dość silnym i można się było spodziewać, że ujdzie śmierci, która mu zagrażała w najstraszliwszej swojej postaci.
Jan Sobieski odszedł od okna i zwrócił się również ku leżącemu na podłodze, który zwolna odzyskiwał przytomność.
Jagiellona ze służącą przybyła także do pokoju. Miała na sobie białą nocną odzież i z widocznem zdziwieniem spojrzała na Sobieskiego, który się do niej zbliżył ze świecznikiem, ażeby ją przygotować do wiadomości, którą miała usłyszeć.
Michał Wassalski podnosił się z wolna.
Goście byli wzruszeni do żywego.
— Co się stało? — zapytała Jagiellona blada i nachmurzona, — co się stało? Mój mąż...
— Czerwony Sarafan... czy duch jego... — mówił urywanym głosem wojewoda, — przyszedłem tutaj... a — żeby Sobieskiego... ostrzedz... ocalić...
— I byłbyś padł sam ofiarą! — zawołała Jagiellona, starając się pokryć wrażenie doznanego niemiłego zawodu.
Goście uspokoili się powoli, widząc, że Michał Wassalski zupełnie przychodzi do siebie. Czerwona szata, którą przywdział, była całkiem podarta i w szmatach leżała na ziemi.
Teraz dopiero Sobieski wzrokiem począł szukać ślepej niewolnicy. Nie było jej, znikła, zapewne udała się na spoczynek.
Służący odprowadzili wojewodę do sypialni. Goście także udali się napowrót na spoczynek.
W duszy Jagiellony wrzała niepohamowana namiętność. I tym razem Sobieski uniknął w niepojęty sposób przygotowanego mu losu!
Wojewoda w ciągu nocy zupełnie przyszedł do siebie. Kazał ścigać czerwone widmo, ale słudzy powrócili nic nie wskórawszy. Czerwony Sarafan znikł bez śladu.
Goście zaraz nazajutrz zaczęli się wybierać. Michał Wassalski nie dawał poznać po sobie słabości, ale był bardzo blady a na szyi nosił wyraźne ślady nocnej walki. Niespokojne i ponuro błyskające jego oczy świadczyły o wewnętrznem wzburzeniu.
Goście pożegnali się z nim i porozjeżdżali bezwłocznie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.