Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 7. Sassa i wojewoda
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

7.
Sassa i wojewoda.

Noc była ciemna, gdy Jan Sobieski powrócił z biesiadnej sali do swojego pokoju.
Nie zastał tam Sassy!
Gdzież się podziała ślepa niewolnica? Szukał jej wszędzie, ale nigdzie nie znalazł śladu. Pytał służących, ci jednak odpowiedzieli, że nic nie wiedzą.
Powiedział sobie zatem Sobieski, że Sassa uciekła i poszedł na spoczynek.
Tymczasem w ciągu nocy dały się słyszeć ciche, urocze dźwięki, o których niepodobna było powiedzieć, skąd pochodziły. Była to dziwnie tęskna, a jednak budząca pieśń, która się rozlegała w dolnych komnatach zamku. Dźwięki te nie dochodziły aż do Jana Sobieskiego, nie słyszał on wcale ich przenikającego duszę odgłosu.
Kto inny słyszał tony tej pieśni.
Czerwony Sarafan od chwili jak zniknął z sali biesiadnej, pozostał ukryty w jednym z ciemnych kątów zamku. Teraz ten śpiew wywarł na niego wpływ nieopisany. Zerwał się. W całej jego istocie objawiło się nowe życie. Każdy członek jego ciała drżał. Udał się w kierunku odgłosu śpiewu i szukał na dole w ciemnych kurytarzach.
Służba oddaliła się. W obszernych, sklepionych lochach panowała głucha cisza. Ty]ko wicher od czasu do czasu przebiegał tamtędy ze świstem.
Czerwony Sarafan przeszedł ostrożnie przez korytarze. Dostał się na schody prowadzące do więzień w lochach i kierując się odgłosem śpiewu zeszedł na dół.
Ale ktoś inny także usłyszał śpiew. Michał Wassalski wyszedł także ze swych pokoi, jak tylko dźwięki doszły do jego ucha. Stanął i słuchał. Byłaż to pieśń wojenna, przy dźwięku której prowadził orszak bojowy do walki? Byłże to śpiew pożegnalny? Pieśń ta miała dziwną moc i potęgę. Michał Wassalski słuchał.
Na galeryi na górze błyskało światełko...
Biała postać w nocnej odzieży ze świecznikiem w prawej ręce zaczęła postępować korytarzem. Blask światła padał na jej marmurowo zimną jak z kamienia wykutą twarz.
Była to Jagiellona.
Gdy spostrzegła swego małżonka, zbliżyła się żywo i z widocznem rozdrażnieniem do niego. Oczy jej płonęły ponuro. Przejęta była straszną myślą, można to było wyczytać z jej rysów.
— Przyszłam, ażeby cię obudzić, — szepnęła, — do dzieła! Jan Sobieski musi umrzeć tej nocy! Jutro już byłoby zapóźno!
— Nie mogę wymyśleć sposobu zabicia go tak, żeby się rzecz nie wydała, — odrzekł Michał Wassalski ponuro.
Dźwięki ucichły na dole, a w tej chwili dał się słyszeć w oddali wśród ciszy nocnej śmiech przeraźliwy.
— Czy słyszysz? — szepnęła Jagielona.
— Ten czerwony szatan jest w zamku, — rzekł wojewoda pocichu.
— Czerwony szatan niech zabije twojego rywala, — szepnęła Jagieł]ona, — czerwony szatan niech usunie tego, któremu przepowiedziano koronę! Michał Wassałski spojrzał na straszną kobietę, podszczuwającą go do nowego strasznego czynu.
— Bądź ty na chwilę czerwonym Sarafanem, — mówiła dalej Jagiellona zaledwie dosłyszalnym głosem, — zabij Jana Sobieskiego! Wina spadnie na to nocne zjawisko. Chodź! Chodź za mną! Jeszcze słów parę i pozostawię cię samego!
Jagiellona pociągnęła za sobą swego małżonka długim korytarzem, przez który wiatr przewiewał.
Tymczasem czerwony Sarafan dostał się do więzień ego lochu.
Słuchał on dźwięków, które go wabiły z taką potęgą, których urok opanowywał go zupełnie.
W ciemnych lochach na dole znalazł drzwi prowadzące do kaźni, w której osadzono ślepą niewolnicę.
Wielki klucz tkwił w zamku. Przekręcił go i otworzył drzwi.
Śpiew tak potężnie działał na słuch tego szczególnego człowieka, że gdy wszedł do Sassy, ukląkł przed nią.
Czerwony Sarafan klęczał przed skowronkiem, który go oczarował swym śpiewem.
Ślepa niewolnica usłyszała, że drzwi jej więzienia otworzyły się. Zamilkła zatem i pocichu, powolnie opuściła okropne miejsce, które jej żona wojewody przeznaczyła za więzienie.
Było ciemno, strasznie ciemno wśród lochów i na górze w korytarzach zamkowych, ale Sassa była przywykłą do ciemności, gdyż światło dla niej nie istniało.
Ślepa niewolnica dziękowała Bogu, że drzwi więzienia otworzyły się przed nią, gdyż głos wewnętrzny jej mówił, że tej nocy Jana Sobieskiego oczekiwało nowe nieszczęście.
Sassa nie czuła prawie swojej rany. Tylko gdy poruszała ręką, aby za pomocą macania odnaleźć drogę, doznawała żywego, przejmującego bólu.
Ale serce dziewczęcia, myślącego tylko o tem, który był zagrożony niebezpieczeństwem, nie dawało jej myśleć o własnem cierpieniu.
Wyszła po schodach z lochów na górę.
Tu zatrzymała się i słuchała. Wydało jej się, że słyszy czyjś chód ostrożny w korytarzu na górze.
Było już po północy, w zamku panowała głęboka cisza. Goście wojewody udali się do przeznaczonych dla siebie pokoi i poszli na spoczynek. Służba także już oddawna poszła do swych izb sypialnych.
A jednak ktoś się zakradał w korytarzu na górze.
Sassa słuchała. Zdawało jej się, że rozpoznaje ginący w oddali odgłos kroków wojewody.
Poszła ku szerokim schodom prowadzącym do górnych apartamentów.
Pocichu i ostrożnie weszła na schody. Przybywszy na górę zwróciła się w boczny korytarz, prowadzący do pokoju Jana Sobieskiego.
Ślepa niewolnica znalazła drzwi i zapukała do nich pocichu.
Sobieski czuwał jeszcze. Wstał, przywdział wierzchnią suknię, przystąpił do drzwi i otworzył je.
— Czy to ty, panie? — dał się słyszeć głos cichy.
— Sasso! tyś jeszcze tutaj? Sądziłem, żeś opuściła zamek, — odpowiedział Jan Sobieski.
— Cicho, panie! Na miłość boską, cicho! — szepnęła Sassa, wchodząc do pokoju Sobieskiego, do którego przedzierał się przez wysokie okno słaby blask księżyca.
— Jakże twoja rana, biedne dziewczę, — zapytał Jan.
— Panie, ja nie myślę o ranie, którą poniosłam, myślę tylko o niebezpieczeństwie zawieszonem nad twoją głową! Ulituj się opuść ten pokój! Przejdź: do innego!
— I dlatego w nocy przychodzisz, tutaj Sasso Gdzież, byłaś tak długo?
— Żona wojewody kazała mnie zamknąć — w lochach zamkowych, ale udało mi się wyjść stamtąd! Na pamięć twego, szlachetnego ojca, na świętą przysięgę, którą złożyłeś w grobowcu krakowskim, zaklinam cię, panie, opuść na tę noc ten pokój!
— Uczynię zadość — twojej prośbie, Sasso, ażeby cię uspokoić.
— Dzięki ci za to postanowienie, panie! Ja pozostanę w tym pokoju, a ty przejdź do innego. Jest wiele wolnych pokoi w tym korytarzu.
Jan Sobieski wyszedł z Sassą z pokoju, którego drzwi zamknął i udał się do drzwi innej komnaty. Była nie zajęta.
— Dobranoc, Sasso. zostanę tutaj, idź do pokoju, w którym byłem przedtem, ażebyś mogła dać wypoczynek twojej: ranie.
Sassa była szczęśliwa, że Jan Sobieski przeniósł się gdzieindziej. Powiedziała mu zcicha dobranoc i czekała, aż zamknie drzwi za sobą. Była pewną, że tam będzie mógł być bezpieczniejszym, ponieważ nikt nie wiedział, że się tam znajduje.
Chciała pozostać blizko niego i czuwać.
Wtem usłyszała, że ktoś wchodzi na schody.
Był to czerwony Sarafan. Poszedł on śladem ślepej niewolnicy i wszedł do pokoju, który był pierwotnie przeznaczonym dla Jana Sobieskiego. Zamknął ostrożnie drzwi za sobą i usiadł na podłodze na boku.
Sassa słyszała odgłos jego kroków, lecz nie dosłyszała, w któremu miejscu ucichły. Poczekała chwilę, następnie opuściła swoje miejsce i poszła ku schodom, przy których się schodziły wszystkie korytarze.
Wówczas doszedł do niej; odgłos drzwi po cichu otwieranych na dole. Po chwili znowu zapanowała cisza.
Sassa zaczęła na dół schodzić — po i schodach.
Gdy zeszła ma dół do wielkiego przedsionka, znowu otworzyły się jakieś drzwi.
Księżyc jasno oświetlał przedsionek, w którym znajdowało się kilką małych okiem ostrołukowych. Jakiś człowiek w czerwonej; koszuli czy bluzie wszedł otwierającemi się drzwiami do przedsionka.
Ślepa niewolnica nie mogła go widzieć, nie mogła poznać czarnobrodej twarzy wojewody, słyszała tylko że z któregoś pokoju ktoś wszedł to przedsionka i zatrzymał się nieporuszenie.
Blask księżyca doszedł jednak aż do niej i Michał Wassalski, który w czerwonej koszuli wyglądał przerażająco, spostrzegł ślepą niewolnicę.
Ta niespodziewana przeszkoda wściekłość obudziła w wojewodzie.
Pochwycił on za rękojeść swego sztyletu i wydobył go. Stal błysnęła w świetle księżyca.
Uczucie niewypowiedzianego przestrachu przejęło Sassę. Instynkt kazał jej uciekać.
Dał się słyszeć stłumiony okrzyk dzikiego gniewu.
Sassa poznała po głosie wojewodę i zaczęła biedź, aby ujść przed nim.
Wiedziała, że w blizkości znajduje się wielki korytarz, prowadzący do tylnych części zamku i że tam znajdowały się drzwi, które wychodziły na ogród.
Z trudną do opisania zręcznością przebiegła koło schodów i wpadła w ciemny korytarz, do którego dochodziło światło księżyca.
Wojewoda zgrzytając zębami z wściekłości biegł za dziewczyną, która wydała mu się przeszkodą w wypełnieniu jego zamiaru, podejrzywał ją bowiem, że go szpiegowała.
Wstrząsnął sztyletem i puścił się w ciemnv korytarz.
— Śmierć tobie, niewolnico! — wołał stłumionym głosem, — po coś tu przyszła? Chciałaś kraść czy uciekać! Odpokutujesz za to! Umrzesz!
Zaczęła się straszna pogoń. Wojewoda w czerwonej koszuli, wstrząsając sztyletem, biegł za ślepą niewolnicą przez ciemny korytarz. Była zgubioną, czyż bowiem mogła długo wytrzymać pogoń?
Chciała wołać, chciała wydać krzyk głośny, ale przestrach stłumił jej głos, a śmiertelna trwoga gnała ją dalej. Wołała ratunku, lecz jej wołanie było tylko słabym dźwiękiem nie mogącym dojść aż na piętro, gdzie się znajdował Jan Sobieski i inni goście, którzy zresztą zapewne już spali i nie byliby usłyszeli nawet głośnego krzyku.
Okropna to była scena!
Przejęty wściekłością wojewoda nie ustawał w pogoni.
Jagiellona przestrzegała go, żeby się miał na baczności względem niewolnicy Sobieskiego. Niewidoma nie mogła mu ujść, kilka minut jeszcze a pochwyci ją, gdyż biedna dziewczyna nie mogła wiedzieć, gdzie biegła. Znała wprawdzie miejscowość, gdyż przechodziła tędy tego dnia, będąc zaś od urodzenia pozbawioną wzroku nabrała pewnej zręczności w obchodzeniu się bez oczu, ale wojewoda musiał ją dogonić, a pochwyciwszy nie oszczędzałby jej pewno.
Tak rękami rozbijając przed sobą powietrze, jak ścigana sarna dostała się jeszcze liczba niebezpieczeństw i[1] Drzwi te były otwarte. Sassa dostała się na wolność. Tu jednak powiększyła się jeszcze liczba niebezpieczeństw i przeszkód. W niewielkiej odległości były drzewa, tarasy, kamieniste spadzistości oddzielały ogród od niżej położonych podwórzy, na których umieszczone były stajnie.
A zarazem przyświecał tutaj księżyc, wojewoda mógł zatem widzieć ofiarę którą ścigał, a Sassę tylko słuch mógł przestrzegać, w której stronie i jak daleko od niej znajduje się jej prześladowca.
Dostała się pod drzewa. Z zadziwiającą zręcznością przemykała się między niemi, ale lada chwila mogła się uderzyć o które z nich i paść omdlona na ziemię.
W śmiertelnej trwodze odzyskała głos, nie było jednak blizko nikogo, coby mógł ją usłyszeć.
Prześladowca był tuż za nią, zdradzał to odgłos jego kroków! Za chwilę będzie mógł ją pochwycić! Zdawało jej się, że czuje, iż ręka jego dotyka jej sukni, że dochodzi już do niej jego gorący oddech.
Niepodobna opisać trwogi biednej niewolnicy!
Tak, gdyby przynajmniej mogła mieć pewność, że jej ukochany pan, Jan Sobieski był bezpiecznym, gdyby ocalenie było już niewątpliwym!
Był on jednakże w zamku, a dopóki tam był, groziło mu niebezpieczeństwo!
Włosy Sassy rozpuściły się i powiewały miotane wiatrem nocnym. Drobne jej nóżki zaledwie dotykały ziemi. Wyglądała jak uchodzące zjawisko powietrzne.
Wojewoda wyciągnął rękę, ażeby pochwycić ją za włosy.
Sassa wymknęła mu się jednak raz jeszcze i pobiegła dalej, nie myśląc o tem, że w każdej chwili mogła jej się noga pośliznąć. Wyciągnęła wprawdzie ręce, lecz to nie mogło jej ochronić od niebezpieczeństwa.
Już wojewoda dotykał ręką jej sukni, już miał ją pochwycić i powalić na ziemię...
Nagle znikła Sassa tuż przed nim.
Michał Wassalski cofnął się.
Ślepa niewolnica z okropnym krzykiem wpadła w głębinę.
Po chwili zapanowała cisza.
Sassa zsunęła się na dół po stromej, kamienistej ścianie. Leżała na dolnem podwórzu nie poruszając się. Głęboka ciemność osłoniła ją, ponieważ blask księżyca nie mógł się przedrzeć przez korony dokoła stojących drzew...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.
  1. Przypis własny Wikiźródeł powielony błędnie fragment tekstu