Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 10. W lesie komierzyckim
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

10.
W lesie komierzyckim.

Chmury, które zaciągnęły wieczorem, niebawem pokryły całe niebo. Ściemniło się wcześnie. Noc zapadła prawie bezpośrednio po dniu.
Powietrze było tak parne, że cała przyroda zdawała się pragnąć ożywienia. Wcześnie zapadająca nagła ciemność zapowiadała burzę.
Gdy Jan Sobieski, siedzący w zamyśleniu na koniu, zbliżył się do pierw szych drzew lasu, zerwał się nagle silny wiatr, wprowadzający w gwałtowny wir kurzawę i opadłe z drzew liście. Wkrótce powstała straszna burza, która jak się zdawało powinna była powywracać drzewa z korzeniem. Potęga jej jednakże nie była tak wielką, aby zwalić odwieczne, potężne dęby, tylko tu i owdzie opadały obłamane, spruchniałe gałęzie.
Wiatr wył przeraźliwie. Deszcz padał wielkiemi kroplami. W oddaleniu słychać było głuchy odgłos grzmotu.
Jan Sobieski otulił się płaszczeni, poklepał wiernego wierzchowca po szyi i jechał dalej, choć taka była ciemność, że chwilami jeździec i koń i zaledwie mogli dojrzeć drogę. Po obu stronach las przylegał, tuż do drogi. Deszcz uderzał gwałtownie w liście drzew i w twarz jeźdźca, któremu orzeźwiający jego chłód sprawiał przyjemność. Wkrótce jednakże noc zaczęła przedstawiać coraz więcej przerażający obraz. Trzask łamiących się gałęzi, wycie burzy i huk coraz bliższego grzmotu stanowiły okropny koncert.
Jan Sobieski spokojny i nieustraszony jechał dalej.
Błyskawice pruły niebo i na mgnienie oka oświetlały drogę. Niebieskawe, magiczne ich światło znikało jednak tak szybko, jak się ukazało. Uderzenia piorunów następowały po sobie tak często, że huk: ich wstrząsał ziemią.
Deszcz zaczął padać gęstszy. Światło błyskawic oświetlało drogę prowadzącą przez las. Drzewa przy drodze ukazywały się jak olbrzymie widma wyciągające daleko swe kościste ramiona.
Błyskawice i grzmoty następowały raz po raz.
Nagle przebiegła sycząca, oślepiająco jasna ognista iskra i ze strasznym hukiem uderzyła w jedne z wysokich drzew druzgocząc je i powalając.
Koń samotnego jeźdźca dał dęba, zrobił kilka gwałtownych skoków, a potem gnany postrachem puścił się galopem drogą. Jan Sobieski starał się go powstrzymać, ale spłoszone zwierzę pędziło nie zważając na jego wysilenia, tak że Sobieski szybciej niż zamierzał i sądził przejechał las.
— Tymczasem Szymon, który się udał bliższą ścieżką od lasu, przybył do jednej wioski, gdzie musiał przechodzić koło karczmy, w której codziennie raczył się wódką.
I tym razem coś go tam ciągnęło. W karczmie na stole paliło się światło widoczne zdala podczas ciemnej nocy.
— Tyle czasu jeszcze będę miał mruknął do siebie i wszedł do karczmy, gdzie sobie kazał dać wódki, chwaląc się przed karczmarzem swoją strzelbą.
— Masz szczęście, Szymonie, — mówił gospodarz oglądając muszkiet, — ale na wszystkich świętych, zasługujesz na to! Któż lepiej strzela od ciebie? I czyż nie jesteś dzień i noc na stanowisku?
— W mojej chacie leśnej nie mam co robić, wolę być w lesie, — odpowiedział Szymon, wypiwszy, — robactwo zjadłoby człowieka w chałupie!
— Taką strzelbą nikt się nie poszczyci, — wychwalał karczmarz.
— Dajcie mi jeszcze jedną miarkę, karczmarzu! — zawołał Szymon, — zapłacę jak dostanę nagrodę!
Gospodarz napełnił czarkę dobrego kundmana, Szymon zabrał się do picia.
Oczy zaczęły mu się świecić, ale miał tęgą głowę i mógł wypić dużo.
W tej chwili mimo karczmy przechodziła ślepa niewolnica. Okna szynkowni były otwarte, mogła więc słyszeć co mówiono.
Słuchała przez chwilę.... poznała głos gajowego... przejęło ją to radością, gdyż mogła go wyprzedzić!
Szybko pośpieszyła w dalszą drogę.
— Burza będzie w nocy, — mówił gospodarz, — mógłbyś tutaj pozostać Szymonie.
— Nie można karczmarzu, nie można, — odparł Szymon, — mam jeszcze do roboty coś tej nocy.
— Czy słyszysz? Burza już się zaczyna!
— Niech się zaczyna! muszę iść! Właśnie nie powinienem był nawet tutaj wstępować, ale tyle czasu znajdzie się zawsze! Nalej mi jeszcez jeden kubek! Ale uczciwy, powiadam ci! Pamiętaj, że jeśli mnie oszukasz, to cię zabiję; Znasz Szymona, karczmarzu! Szymon nie robi długich ceremonii!
— Bylebyś tylko zawsze mógł się dobrze napić! — roześmiał się karczmarz, napełniając rąz jeszcze kubek gajowego, — powiedzże mi, Szymonie, jak będzie z tobą, gdy nasz najdostojniejszy pan uda się na wojnę? Czy i ty pójdziesz, czy też tutaj zostaniesz?
— Wszyscy iść muszą, karczmarzu — odpowiedział Szymon, — nastąpi to niezadługo. Oho! wiem dlaczego się pytasz... he! he! lękasz się o to com ci winien! No, widzisz, nie każdy ginie na wojnie, a ci co powracają, miewają pełne kieszenie! Wówczas wszystko odbierzesz z procentem! Jeżeli nie pieniądze to dostaniesz jaki amulet wysadzany drogiemi kamieniami,, albo kosztowny pierścień!
— Musimy iść wszyscy, masz słuszność! Wojewodowie chcą się zemścić wzajemnie liczbą dostarczonych ludzi! Każdy radby najwięcej wyprowadzić do walki! Powiadam ci, Szymonie, że my wszyscy wyjdziemy kiedyś, prędzej czy później na wielkich ludzi! Bo nasz najdostojniejszy pan będzie wybranym na króla, gdy teraźniejszy król umrze albo złoży koronę.
— Czy tak myślisz, karczmarzu? — zapytał Szymon.
Ręczę słowem! Nikt inny nie będzie wybranym tylko on! Słyszałem to od służącego Kazimierza, który o tem słyszał niedawno w zamku. Nasz najdostojniejszy pan jest pierwszym ze wszystkich wojewodów!
— Toż to będzie dopiero bal! Będziemy mogli pić, ile się zmieści! — odpowiedział Szymon, uderzając z ukontentowania pięścią w stół.
— To się rozumie! W Krakowie i na placach przed bramami miasta będą darmo dawali wódkę, będą piekli całe woły, a każdy będzie mógł jeść i pić, ile zechce! A my, gdy nasz najdostojniejszy pan zostanie królem, będziemy mieli pierwszeństwo.
— A to będzie bal, karczmarzu! — powtórzył Szymon.
W tej samej chwili dał się słyszeć grzmot i burza tak gwałtownie zawrzała, że groziła zerwaniem dachu.
— Oho!... teraz już czas! — zawołał Szymon wychodząc śpiesznie. — Przejechać jeszcze nie mógł, zdybię go w samą porę! Pójdę tedy wprost przez gęstwinę! Brzydka dziś będzie noc... brr!
Wstrząsnął się, wypił kubek i porwał nabity muszkiet.
— Ciemno jak w norze, — rzekł gospodarz, wyprowadzając go przed drzwi karczmy.
Szymon mruknął parę niezrozumiałych wyrazów, poczem poszedł w głąb lasu a karczmarz patrzył za nim ciekawie.
— Ma on tej nocy coś na myśli, — pomrukiwał.
W tej samej chwili dał się słyszeć straszliwy grzmot.
— Hu!... straszna będzie noc! — rzekł karczmarz, wszedł do swego nędznego domostwa i zamknął dobrze drzwi za sobą.
Ślepa niewolnica przeszła tuż koło karczmy, ale gdy ją wyminęła, mimowolnie zboczyła z drogi.
Uszła tak dość znaczny kawał i dopiero spostrzegła, gdy się dostała na pole.
Stanęła. Ta pomyłka przeraziła ją. Doświadczeniem jednakże była nauczona, że w takich razach najlepiej zatrzymać się bez poruszenia, ażeby nie stracić kierunku. Zastanowiwszy się poznała, że obrała mylny kierunek.
Niepodobna do opisania trwoga przejęła ją.
Jeżeli gajowy tymczasem ją uprzedził?... jeżeli ona nie znajdzie Jana Sobieskiego?... jeżeli nie zdoła go przestrzedz?... Myśli te wywierały na Sassie dreszczem przejmujące wrażenie. W pośpiechu zboczyła z właściwej drogi, trzeba ją było teraz odnaleźć. Nie było to jednak łatwem zadaniem dla niewidomego dziewczęcia.
Burza wybuchła. Deszcz gwałtownie uderzył w delikatną postać i przeinaczał szarę sukienkę biednej Sassy.

i Nie czuła tego jednak. Potrzeba było ostrzedz i ocalić zagrożonego strasznem niebezpieczeństwem.
Wróciła nazad podczas wycia wichru i coraz bardziej zbliżających się grzmotów.
Nareszcie znowu dostała się na drogę.
Szymon już znikł w ciemnościach lasu udając się w miejsce wskazane i trzymając w pogotowiu muszkiet celem sprzątnięcia jeźdźca, którego mu usunąć polecił wojewoda. Było jednak nadzwyczaj ciemno w lesie, a przytem wypita wódka zaczęła działać w głowie gajowego.
Zaklął on, przysięgając jeźdźcowi śmierć.
Od czasu do czasu błyskawica tak jasno oświetlała jego drogę, że przystawał lub cofał się z przestrachu. Potem jednakże następowała tak głęboka ciemność, że zaledwie na odległość kilku kroków mógł ztrudem rozróżniać przedmioty.
Znał on jednak doskonale ścieżkę leśną, na której się znajdował. Chociaż nie szedł z całą pewnością, czasami zawadzając o drzewa i cofając się od nich z przekleństwem, zbłądzić jednakże nie mógł.
Zbliżył się do głównego gościńca, przeszedł nim kawałek drogi i ukrył się poza gęstem tuż przy szerokiej drodze stojącem drzewem, które mu służyło za punkt oparcia. Tak oczekiwał na jeźdźca. Burza srożyła się ciągle. Pioruny uderzały z coraz większym hukiem, zdawało się, że świat się kończy. Błyskawice od czasu do czasu magicznie oświetlały drogę i czarne drzewa.
Sassa odnalazłszy drogę szła dalej z większą ostrożnością i wkrótce przybyła do lasu. Tutaj mogła iść śmielej, bo drzewa stojące przy drodze stanowiły granicę, której się mogła dotknąć rękami. Tu ona miała wyższość nad Szymonem, łatwiej bowiem umiała się obchodzić bez światła.
Ciemność nocy nie zatrzymywała jej wcale. Niekiedy wprawdzie dreszcz ją przebiegł na odgłos grzmotu, lecz myśl o Janie Sobieskim popychała ją dalej.
Nie straciła jeszcze nadziei, że go spotka wkrótce na wielkim gościńcu przechodzącym przez las.
Śmiertelna trwoga przejmowała ją. Lękała się opóźnić. Nie przypuszczała, że Jan Sobieski już przejechał, nie mogła wiedzieć, że spłoszony błyskawicą koń uniósł go z nadzwyczajną szybkością z niebezpiecznego miejsca.
Dostała się na wielki gościniec. Uczuła, że droga w tem miejscu musiała być o wiele szerszą.
W oddaleniu może o sto kroków od niej stał na czatach Szymon. Trzymał on muszkiet w ręce. Oparł się o drzewo i czekał na jeźdźca, który już dawno przejechał.
Szum burzy nie pozwalał mu m< słyszeć, a ciemność na gościńcu była tak gęsta, że nic na nim nie mógł rozróżnić. Zmysły jego nie były przytem zupełnie pewne, gdyż wódka uderzyła mu do głowy. Odurzenie jednak, w jakim się znajdował, utwierdzało tylko napół zbydlęciałego człowieka w postanowieniu zastrzelenia tego, kto się pierwszy przybliży.
Nagle wydało mu się, że w chwili milczenia grzmotu usłyszał odgłos kroków zbliżającej się osoby. Słaby szmer wystarczył pijanicy. Podniósł on muszkiet i nie mogąc poznać idącej osoby, zamierzył wystrzelić do niej, pewny, że nie może to być kto inny, tylko wskazany mu rycerz.
Stał tak przez chwilę nieporuszony.
Wydało mu się, że ujrzał jakiś cień posuwający się gościńcem.
Wycelował.
W tej samej chwili rozległ się wystrzał.
Proch zapalony błysnął jasno.
Hukowi wystrzału, który głośnem echem rozległ się w lesie, towarzyszył odgłos grzmotu. Prawie jednocześnie z wystrzałem rozległ się straszny krzyk w powietrzu.
Krzyk ten przerażający na chwilę sparaliżował napół pijanego Szymona.
Wkrótce jednak gajowy skrzywił twarz w uśmiech zadowolenia.
— Trafiłem go, — szepnął, — niech sobie poleży do jutra! Nogi nie bardzo mi służą. Najlepiej zrobię idąc spać.
I niemogąc dłużej pokonywać działania wódki, nie troszcąc się więcej o swą ofiarę, rzucił się nieopodal na wilgotny mech i usnął obojętny na burzę, która uciszyła się powoli...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.