Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 72. Tatar Iszym Beli
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

72.
Tatar Iszym Beli.

Gdy król wyszedł z salonu, królowa stała przez chwilę blada i niezdecydowana.
Nie było wątpliwości! Sobieski wiedział o wszystkiem! Przyrzekł on księciu prymasowi sposobność zobaczenia naszyjnika, jedynie dlatego, aby zmusić Maryę Kazimierę do włożenia go.
Co za okropne przejście!
W następnym tygodniu przypadał już festyn księcia prymasa.
Nie można było nawet myśleć o znalezieniu powodu nie pójścia lub ukazania się tam bez naszyjnika!
A jednak nie podobna było mieć go inaczej, chyba cudem!
Hrabia Rochester udał się z naszyjnikiem do Stambułu.
Gdyby przynajmniej można było odzyskać ten naszyjnik taki, jaki był, dałoby się może ukryć, jakim sposobem brak jednego ogniwa, — ale Rochester wyjechał już dawno!
Królowa była w rozpaczliwem położeniu i tak była przestraszoną, że drżała.
Wszystko teraz było w grze, jej honor, jej stanowisko obok króla, jej opinia!
Cierpiała straszną karę za niedozwoloną miłość!
Nagle oko jej zabłysło.... zdawało się jej, że znalazła kotwicę ocalenia.
Zdecydowawszy się szybko, zwróciła się do jednej z dam dworskich, polecając jej udać się natychmiast do wojewodziny Wassalskiej i wezwać ją na pokoje królowej.
Dama udała się do pałacu Jagiellony, objawiając jej, że królowa pragnie się z nią widzieć natychmiast.
Jagiellona wiedziała, co się stało i domyślała się przyczyny tego nagłego zawezwania, umiała jednak stłumić demoniczny uśmiech tryumfu.
Bez zwłoki spełniła życzenie królowej i ukazała się wkrótce w jej apartamentach.
Marya Kazimiera wyszła naprzeciw niej oddaliła inne damy dworu.
— Jestem nieszczęśliwa, wojewodzino, — wyznała z załzawionemi oczyma, — jestem zgubiona! Mój mąż wie wszystko!
— Wszystko najjaśniejsza pani? — zapytała Jagiellona.
— Król wie, że nie mogę włożyć naszyjnika.
— Czy to jest wszystko, najjaśniejsza pani? Marya spojrzała zdziwiona.
— Alboż to mało, wojewodzino? — zapytała.
— Obawiałam się, czy król nie wie czegoś więcej....
— Nie wiem dokładnie, co wie, wojewodzino, — mówiła dalej w zaufaniu Marya Kazimiera, — wiem tylko, że wszystko stracone.
— Ja jeszcze nie widzę tego, najjaśniejsza pani!
— Król właśnie objawił życzenie, ażebym w tym naszyjniku przybyła w przyszłym tygodniu na festyn do księcia prymasa.
— Jeszcze tydzień czasu do festynu!
— W tydzień jednak hrabia Rochester nie wróci ze Stambułu.
— Trudno to przypuścić, najjaśniejsza pani! Gdybyśmy jednak postarały się jechać za nim i sprowadzić go? — zapytał Jagiellona.
— I ja wpadłam już na myśl, że możnaby było włożyć naszyjnik tak jak jest, a brak ogniwa pokryć zręcznie!
— I mnie się zdaje, że to byłby najlepszy sposób.
— Sądzisz zatem wojewodzino, że hrabiego Rochestera możnaby jeszcze dogonić?
— W każdym razie wypadałoby spróbować tego! Jabym radziła najjaśniejszej pani, dziś zaraz tej nocy wyjechać...
— Jakto, sądzisz wojewodzino, że ja miałabym...
— Pojechać za hrabią, i jeżeli mi wolno prosić, przyjąć mnie za towarzyszkę podróży.
— Mój Boże!... ależ to mogłoby...
— Wydać się? — uzupełniła Jagiellona, widząc wahanie się królowej, — jest to jednak jedyny środek, najjaśniejsza pani, ażeby się stanowczo uwolnić od niebezpieczeństwa! Najjaśniejsza pani powie, że wyjeżdża do starostwa płockiego. Pojedziemy za hrabią Rochesterem. Jeżeli nam się uda dogonić go, odbierzemy naszyjnik i wrócimy do Warszawy. Jeśli nie, pojedziemy dalej....
— A festyn, wojewodzino?
— Festyn odbędzie się bez nas, najjaśniejsza pani!
— Ależ mój mąż!
— Lepiej, że festyn będzie bez królowej, niż gdyby królowa miała być bez naszyjnika!
— Masz słuszność, wojewodzino! Jest to zuchwały projekt, bardzo zuchwały, rzekła Marya zrozpaczona, — ale przyjmuję go.
— W takim razie sądzę, że wszystko się dobrze skończy! — zapewniła Jagiellona, — czy najjaśniejsza pani każę czynić przygotowania?
— Odjedziemy jak można najprędzej, tej nocy jeszcze! — odpowiedziała królowa, żegnając Jagiellonę z wszelkiemi oznakami przyjaźni i zaufania.
W godzinę potem Marya Kazimiera z wojewodziną i niewielkim orszakiem opuściła Warszawę, wyjeżdżając niby do Płocka.
Gdy nazajutrz oznajmiono królowi o tej podróży, nie domyślił się on o co chodziło, a był zbyt dumnym i szlachetnym, aby miał kazać śledzić swą małżonkę.
Wieczorem Jan Sobieski siedział w towarzystwie kilku starych towarzyszów broni w wielkiej sali rycerskiej, której ściany zawieszone były zbrojami, strzelbami, mieczami, tarczami i bronią wszelkiego rodzaju.
Iszym Beli, Tatar, podawał napełnione winem czasem i sam jeden usługiwał zebranym.
Około północy Jabłonowski i Wiśniowiecki oddalili się.
Król uścisnął ich ręce, jako starych kolegów z pod sztandaru.
Wkrótce potem wyszedł także ostatni gość króla, wiernie doń przywiązany, Sieniawski.
Stara zbrojownia przy blasku świec stojących na stole w środku sali, czyniła poważne, szczególne wrażenie.
Koło świecznika stały puhary.
Sobieski wypiwszy wino, wstał, aby odejść do swych pokoi.
Tatar zdawał się bardzo zaniepokojony, czego zwykle po nim widać nie było.
Był on ciągle przy królu, ale mimo to miał ciągle na oku drzwi i zbroje, znajdujące się w ich bliskości, jak gdyby się obawiał, żeby która znich nie ożyła.
Króla uderzył niepokój Tatara.
— Co ci jest Tatarze? — rzekł śmiejąc się, — czy się boisz, żeby ci dawni rycerze nie ożyli? Śmieszny jesteś, Beli. Chodź!
— Czy mogę wziąść świecznik, najjaśniejszy panie? — zapytał Tatar.
Wydało się to królowi szczególnem.
— Świecznik? — zapytał, — po co?
— W części korytarza jest ciemno, najjaśniejszy panie!
— Zdaje mi się, że ty się boisz, Beli, — roześmiał się król.
— Jabym się bał o siebie? — wstrząsnął głową Tatar.
— Więc może o mnie? — zapytał król.
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— O mnie, czegóż się boisz, Beli?
— Beli przed chwilą coś widział, najjaśniejszy panie!
— Cóż to było?
— Dwaj ludzie zamaskowani.
Czoło Sobieskiego zachmurzyło się.
— Zamaskowani? gdzież ich widziałeś? — zapytał.
— Na dole przy wejściu do korytarza.
— Hm... po co tam przyjść mogli? — szepnął Sobieski, — nienawidzę tych maskarad, które senat zaprowadza! Co jest uczciwem, nie potrzebuje się przebierać i kryć przed światłem dziennem.
— Ja nie ufam tym zamaskowanym, najjaśniejszy panie!
— Masz słuszność, Beli, nie można im ufać, — odrzekł król, — ale chodźmy!
— Mogę wziąść świecznik, najjaśniejszy panie?
— Jak chcesz, — zgodził się król.
Tatar lewą ręką wziął świecznik, prawą trzymał na rękojeści sztyletu, który tkwił za jego pasem.
Sobieski szedł przez salę rycerską ku drzwiom, Iszym Beli postępował za nim, uważnie, patrząc na wszystkie strony, jak gdyby wszędzie domyślał się zamaskowanych.
Król nie znał obawy i nie przypuszczał niebezpieczeństwa.
Mąż, który walczył w setkach bitew, wystawiając się na kule i miecze, nie mógł być w trwodze o swe życie.
Nagle gdy król doszedł do drzwi i Iszym Beli otworzył je, Sobieski spostrzegł tuż przed sobą człowieka w masce, trzymającego sztylet w wzniesionej prawicy.
— Co?... rzucasz się na mnie, morderco? — zawołał król, cofając się o krok, ażeby dobyć szabli.
Ale morderca tymczasem zadał tak szybki i zręczny cios sztyletem, że król byłby trafiony i zapewne byłby zginął na miejscu, gdyby nie to, że w tej samej chwili Iszym Beli rzucił się naprzód i zasłonił sobą monarchę.
Sztylet zamaskowanego trafił w Tatara, który padł krwią oblany, nie mając czasu pchnąć mordercy sztyletem.
Gdy Iszym Beli upadł, zagsły nagle świece w świeczniku i ciemność zapanowała w zbrojowni.
Król w gniewie chciał szablą zabić nikczemnego mordercę.
Jednakże chociaż na głos króla nadbiegła warta i chciała pochwycić skrytobójcę, znikł on już w ciemnym korytarzu.
Sobieski rozkazał podnieść i opatrzyć Iszyma Beli.
— Dzielnie spisałeś się, Beli, — rzekł król do uśmiechającego się doń pomimo bólu Tatara, — przelałeś krew dla mnie! Dziękuję ci za to! jesteś moim wybawcą!
Żołnierze straży podnieśli Iszyma Beli.
— Gdzie jest morderca? — wołał z gniewem Sobieski, — czyliż we własnym zamku nie jestem bezpieczny? Trzeba temu koniec położyć.
I zwróciwszy się do warty, rzekł:
— Od tej chwili każdy zamaskowany, który natychmiast na pierwsze zawezwanie nie odsłoni twarzy, ma być położony trupem na miejscu! Rozkaz ten będzie jutro ogłoszony.
Żołnierze ze światłem nadeszli.
Iszym Beli tracił dużo krwi.
Rana zadana trójkątnym sztyletem była głęboka, ciężka.
Z polecenia króla przeniesiono Tatara do pokoju w królewskim pawilonie i położono na miękkiem, wygodnem łóżku.
Następnie sprowadzono lekarza, który w obecności króla obejrzał, obmył i przewiązał ranę.
— Czy rana jest śmiertelną? — zapytał król.
— Byłaby śmiertelną, najjaśniejszy panie, — gdyby rana o cal bliżej serca się znajdowała, — odrzekł lekarz. — Tatar żyć będzie.
— W takim razie szczodrze go wynagrodzę! — rzekł Sobieski, — w tej chwil nic dlań więcej zrobić nie mogę, jak zalecić najtroskliwszą opiekę! Jest to człowiek wierny, z poświęceniem i niejednemu na wzór służyć może!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.