Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 71. Sąd tajny
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

71.
Sąd tajny.

Wielka sala w zamku warszawskim, w której senat odbywał swoje posiedzenia, otoczone głęboką tajemnicą, była zupełnie odosobiona od innych części rezydencyi królewskiej.
Do tej części zaniku prowadziły osobne boczne drzwi, od których tylko pięciu senatorów miało klucze.
Potężna, urokiem tajemniczym otoczona władza, zwana senatem, była powszechnie poważana i wszyscy jej się bali.
Wiedziano o tem, że do tego koła należeli ludzie wybrani, potężni i wpływowi, będący przedstawicielami woli panującej warstwy społeczeństwa.
Już oddawna senat wobec korony zajmował szczególne stanowisko i uważał się za zebranie niezależne i właściwie rządzące.
Obecnie ten stosunek stał się jeszcze bardziej naprężonym.
Król Jan Sobieski był człowiekiem energicznym, człowiekiem czynu, który koronę zawdzięczał tylko swoim osobistym zasługom, to też nie pozwalał na to, aby magnaci ograniczali służące mu prawa.
To było powodem, że stronnictwo najznakomitszych panów w kraju, niechętnie patrzyło na króla zostającego przy swych przywilejach.
Wybór członków senatu był tajny i tajnemi były wszystkie działania. Nikt z ludu nie znał nazwisk senatorów i nikomu nie było wolno zbliżać się do bocznej bramy i do tej części zamku, w której senat miał swą siedzibę. Warta bez żadnego wyjątku odprowadzała do więzienia każdego, kto ten zakaz rozmyślnie albo przypadkowo przekroczył.
W późnej godzinie wieczornej zbliżył się do zamkniętej bramy człowiek, okryty czarnym płaszczem.
Człowiek ten wyjął z kieszeni klucz, otworzył bramę i znikł wewnątrz zamku.
Wkrótce potem zajechała przed bramę karoca.
Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, którzy przystąpili do bramy i otworzyli ją.
I oni także weszli do wnętrza zamku, a drzwi zamknęły się za nimi.
Wkrótce przybyło jeszcze dwóch innych w podobnie tajemniczy sposób.
W bliskości bramy stało lub leżało kilku żołnierzy, których odzież świadczyła, że należeli do straży senatu.
W korytarzu, w który się wchodziło po przejściu drzwi, a który prowadził do szerokich schodów, znajdowało się przy schodach również kilku żołnierzy.
Gdy dwaj ostatni przybyli weszli na schody, jeden z dozorców z głębokim ukłonem otworzył drzwi i wprowadził ich do słabo oświetlonego przedsionka, w którym oprócz kapitana straży znajdowało się kilku urzędników i sług senatu.
Obecni w przedsionku nisko skłonili się przed przybyłymi, którzy przeszedłszy jeszcze jedne drzwi, weszli do właściwej sali posiedzeń,, gdzie już się znajdowało trzech poprzednio przybyłych.
Wrażenie, które ta sala sprawiała, było ponure i przykre.
Na czarno pokrytym stole stały dwa wielkie srebrne lichtarze, w których paliły się świece, krucyfiks, kałamarz i czarna urna.
Pięć krzeseł z wysokiemi poręczami stało przy stole.
W głębi znajdowała, się żelazna, mieszcząca najważniejsze papiery.
Kanclerz Pac pozdrowił czterech innych członków senatu i wszyscy zajęli miejsca przy stole.
— Nadeszło pismo od Sobieskiego, panowie i bracia, — mówił kanclerz Pac, pociągając za sznur dzwonka, — stosownie zatem do przepisów, otworzę je w waszej obecności.
Boczne drzwi sali otworzyły się i stary sługa senatu przyniósł list na złotej tacy, którą postawił na stole i wyszedł.
— List Sobieskiego? — zawołał książę Ostrogski, w którego bladej twarzy czytać było można zarozumiałość i dumę.
— Co to znaczy? — zapytał siedzący obok niego marszałek Połubiński, — dla czego król nie staje sam?
— Posłuchajmy co list zawiera, panowie i bracia, — rzekł spokojny i pełen godności Marcin Ogiński.
— Otwórz list, panie kanclerzu! — dodał stary książę Białozór.
Kanclerz Pac otworzył pismo.
— List zawiera dosadnie wyrażone zażalenie, — mówił, — Jan Sobieski żąda aby mógł wejść do senatu i przewodniczyć w nim, powołując się na to, że nawet w rzeczypospolitej weneckiej, doży służy prawo prezydowania w wielkiej radzie! Czytajcie sami panowie i bracia.
List podany przezeń Ostrogskiemu, poszedł z rąk do rąk.
— Zdaje mi się, że Sobieski zapomina, iż senat jest czem innem, niż wielka rada wenecka! — rzekł stary Białozór.
— Senat podobny jest raczej do tajnej rady trzech w Wenecyi, — zawołał żywo Ostrogski, a w tajnej radzie trzech, doża nie zasiada.
— Krok niesłychany! — zawołał nawet spokojniejszy Marcin Ogiński, rzucając pismo na stół.
— Spodziewałem się takiego kroku, — rzekł kanclerz Pac, nie siląc się na ukrywanie swego gniewu, — idzie tu o jawne wdarcie się w nasze prawa, próba ta dowodzi, że Jan Sobieski dąży do samowładztwa!
— A więc precz z nim! — zawołał żywo książę Ostrogski, — mamyż pozwolić na to, ażeby potęga nasza została zniweczoną i stała się pozorną?...
— Do tego nigdy nie przyjdzie! — oświadczył Połubiński.
— Nigdy! — potwierdzili Białozór i Ogiński.
— O ile znam tego, którego nieliczna większość w sejmie wyniosła na tron, nie odstąpi on od raz powziętego zamiaru, — rzekł kanclerz, który czekał tylko takich oświadczeń, — Sobieski zawdzięcza swój wybór wojowniczym sukcesom i na nich się opiera.
— Więc powinien był zostać wodzem! — zawołał Ostrogski.
— Jestem zdecydowany bronić bezwarunkowo naszych odwiecznych praw! — wtrącił Połubiński.
— Sobieski sięga za daleko, polegając na przywiązaniu ludu, — rzekł Marcin Ogiński.
— Znaczy to, że chce koronę uczynić niezależną, — dodał Białozór z powagą.
— Ja znam jego zamiary, panowie i bracia. Świętym naszym obowiązkiem jest przeszkodzić im bądź co bądź, jak książę Połubiński słusznie powiedział, — mówił Pac do zebranych. — Jakąż zatem odpowiedź damy królowi. Krótkie, kategoryczne: “nie!” Ale cóż potem nastąpi? On użyje siły, ażeby wprowadzić w wykonanie swą wolę.
— Siły? — zawołał Ostrogski, wstając, — siły przeciwko senatowi?... to byłoby zdradą kraju!
— Do tego nie powinniśmy dopuścić! — oświadczył Połubiński.
— Słyszeliście słowa marszałka? — zapytał kanclerz, — ja się z niemi zgadzam.
— Ja także! — zawołał Ostrogski żywo, — każde usiłowanie oparcia się naszej woli, jest zbrodnią!
Spokojniejszy Ogiński powstał.
— Mnie się zdaje panowie i bracia, że najwłaściwiej będzie ten list pozostawić bez odpowiedzi, — zaproponował, — wtedy możemy czekać co nastąpi!
— List ten jest jednak ważną oznaką, — zauważył Białozór, — od tylu lat należę do senatu, a nic podobnego nie zaszło.
— Słyszeliście, — zawołał Ostrogski, — sędziwy Białozór wyrzekł wyrok! Z wybranych królów nie śmiał jeszcze naruszać powagi i praw senatu, żaden jeszcze! A my mamy to pokuszenie zostawiać bez odpowiedzi i przyjmować milczeniem? Byłoby to podobnem do tolerancyi, byłoby to oznaką, żeśmy gotowi spokojnie przyjąć ten zamach! A jakież byłyby tego następstwa?
— Upadek naszej potęgi, rzekł kanclerz. — Jest człowiek, który zawsze ostrzegał przed Sobieskim, walczył przeciwko jego wyborowi i wielokrotnie wypowiadał, że Sobieski dąży do samowładztwa. Człowiekiem tym jest mój brat, hetman polny Pac, który najlepiej zna Sobieskiego.
— Jeżeli się poważy sięgnąć po nieograniczoną władzę, to upadnie! — zawołał książę Ostrogski.
— Nie po to go wybrano, ażeby mu utorować drogę do niedozwolonej władzy! — rzekł Marcin Ogiński.
— Nie ścierpimy takich pokuszeń! — oświadczył Białozór.
W naszej mocy jest przeszkodzić im! Obowiązani jesteśmy stłumić je! — mówił Połubiński do kolegów, — obowiązek ten daje nam prawo użycia właściwych środków, ażeby takim pokuszeniem po wszystkie czasy zapobiedz! Dalej, kanclerzu, czyń wniosek, a my jesteśmy gotowi go przyjąć!
Kanclerz Pac osiągnął swój cel.
— Widzę u was słuszny gniew, panowie i bracia, — rzekł, powstając z tryumfującą miną, — obowiązkiem naszym jest rzeczywiście przedsiębrać środki, nie dozwalające naruszać naszej władzy. Powiedzcie co uczynić, aby odwrócić grożące niebezpieczeństwo? Jeszcze wszystko jest w naszej mocy. Mojem zdaniem, jeżeli zwołany sejm i pociągniemy go do odpowiedzialności, to jego stronnictwo, idące za nim ślepo, zgubi naszą sprawę.
— Jest inna droga, — rzekł ponuro Ogiński.
— Panowie i bracia, — mówił kanclerz dalej, — wyrok nasz ma rozstrzygnąć o wszystkiem! Niech więc zapadnie! Niech każdy napisze, co uważa za właściwe i niech wrzuci swój wyrok do urny. Z żelazną sprawiedliwością wyciągnę wówczas z głosów rezultat i postaram się o spełnienie wyroku! Wyrok nie będzie wydany głośno, ażeby nikt nań nie miał wpływu! Niech każdy wyrokuje bezwzględnie. Urna przyjmie oddane głosy.
Na wniosek kanclerza zgodzili się wszyscy.
Każdy napisał wyrok na kartce i wrzucił do urny.
— List Jana Sobieskiego przechowanym zostanie w archiwach senatu, — dodał jeszcze kanclerz, włożywszy swój wyrok do urny, — rozstajemy się z silną wolą i postanowieniem niedozwolenia na naruszenie naszych praw i naszej władzy.
— Nie pozwolimy na to nikomu! — dodał Ostrogski.
Inni senatorowie, powstawszy także, przyznali mu słuszność.
Następnie wyszli.
Tylko kanclerz pozostał jeszcze w sali.
Pozostawszy sam, przystąpił do czarno pokrytego stołu.
Twarz jego miała wyraz kata, przystępującego do spełnienia wyroku.
Wrogowie Sobieskiego dochodzili do swego celu.
Kanclerz Pac był gorliwym współpracownikiem i zdawało się teraz, że miał w ręku broń dostateczną, aby obalić tego, którego znienawidzili.
— Stało się, — szepnął, — w moich rękach los twój spoczywa, Janie Sobieski! Osiągnąłeś najwyższe stanowisko, jakie mogłeś osiągnąć, ale ja strącę cię z niego! Wiedz, że jestem twym wrogiem, nie taiłem tego przed tobą! Wiesz, że cię nienawidzę. Więc dobrze! Przyszła decydująca chwila!
Kanclerz Pac wyciągnął rękę ku urnie.
— Zobaczmy, co tam jest, — mówił dalej, zdaje mi się, że się nie mylę, iż wyrok będzie zgodnym z mą wolą!
Wyjął pierwszą kartkę z urny.
— Śmierć! — przeczytał.
Położył ją na stole i wziął drugą.
— Detronizacya!
Wyjął trzecią, stało znów na niej:
— Śmierć! Gdy ujrzał czwartą kartkę, na której znowu było słowo: “detronizacya,” rzekł do siebie:
— To twoje pismo stary, łagodny Bałozorze.... Ale ja tutaj decyduję! Stało się, Janie Sobieski! Trzy głosy wystarczą! Wyrok zapadł! Potęga senatu święcić będzie nowy tryumf i nikt z twoich następców nie poważy się targnąć na prawa senatu! Tu jest zapisany twój wyrok! Nie będzie on wykonanym publicznie, osłonią go ciemne nocy! Wyście się stali naszym wzorem, wy wielcy inkwizytorowie weneccy, którzyście do takiej potęgi doprowadzili swoją rzeczpospolitą! I wy każecie ludziom zamaskowanym spełniać wasze wyroki, a skazany nie spodziewając się niczego, pada na placu publicznym, w jasno oświetlonej sali, w gondoli, w powrocie z wesołej zabawy, w łóżku, w tłumie ludu, w podróży, w objęciach kochanki. Śmierć dosięga go nagle, a kto to widzi, korzy się przed niewidzialną władzą i szepcze: “jest to wyrok tajnego sądu”. Wyrok tajnego sądu zostanie wykonanym na tobie, tłum będzie musiał w niemym podziwie i poddaniu ukorzyć się przed tym wyrokiem.
— Przygotuj się na śmierć, Janie Sobieski, — mówił kanclerz? Pac dalej, — wyspowiadaj się i złam szablę, która cię wprowadziła na to niebezpieczne stanowisko. Godzina twoja wybiła! Śmierć! Zapisano ją tu w kilku literach! Śmierć! Troje rąk napisało ten sam wyraz! Senat wyrzekł i będziesz musiał poznać potęgę, którą chciałeś złamać, czując, że jest niebezpieczną dla ciebie! Uprzedźmy cię! Nasza wola się spełni! Nasza potęga jest nietykalną!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.