Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 14. W obozie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

14.
W obozie.

— Pokaż kości ułanie, oszukujesz nas! — krzyknął zrywając się barczysty piechur.
— Ma fałszywe kości! ma ołów w kościach! — wołało jednocześnie kilku innych żołnierzy, którzy również zerwali się w groźnej postawie.
W blizkości jednego z wielkich namiotów pokładli się oni na ziemi i grali w kości. Nagle powstała kłótnia, która wkrótce przerodziła się w dziką wrzawę.
— Zabić na miejscu tego przeklętego ułana! — wołano.
Zagrożony w ten sposób roześmiał się i schował do kieszeni wygrane pieniądze.
— Wszyscy ułani są oszuści!
— Pokaż kości!
— Oszukał nas ten zagraniczny pies!
Miny i ruchy żołnierzy stawały się coraz groźniejszemi.
Ułan powstał także. Był to bardzo wysoki i silnie zbudowany żołnierz.
— Macie kości! — rzekł, — jesteście osły, nie umiecie rzucać i nie macie szczęścia! Z takiemi gamoniami nie warto się zadawać!
Dziki krzyk przejął te słowa.
— Zabić tego zagranicznego psa! — wołano.
Wrzawa wprowadziła na miejsce kłótni kilku ułanów. Zaczęła się straszna bójka. Dzbanki i szklanki stojące dokoła zadźwięczały.
Z głośnym krzykiem nadbiegła wysoka, silnej budowy markietanka.
— Wy zbóje! wy opoje! — wołała, — zapłaćcie mi za dzbanki, które tłuczecie! Czy myślicie, że wam pozwolę, za darmo wszystko rozbijać?...
Jakiś wysoki jak dąb kanonier wmieszał się pomiędzy walczących i rozłączył ich.
— Schowajcie pieniądze i nie grajcie, jeżeli ich nie chcecie stracić, — rzekł, — co przegrane, to przegrane!
— Chłopy głupie jak bydło! — dodał ułan.
Tymczasem markietanka klnąc i rzucając się z gniewu zbierała dzbany i kubki.
Po niejakim czasie żołnierze pokładli się znowu dokoła i na nowo grę rozpoczęli.
Nieopodal pod innym namiotem siedzieli inni żołnierze, zajęci czyszczeniem broni.
W pewnem oddaleniu pojedynczy żołnierz leżał na ziemi i nucił jakąś śpiewkę.
Przed namiotem markietanki stało kilku podchorążych, którzy raczyli się wódką.
— Niech żyje Jan Sobieski! — zawołał jeden z nich, podnosząc kubek do góry, — ten się ani na krok nie cofnął! Takiego dowódzcę to rozumiem!
— Niech żyje Jan Sobieski! — zawołali inni.
Kubki zadźwięczały.
W tej chwili w blizkości powstało zbiegowisko. Żołnierze powybiegali z namiotów. W środku powstałego wkrótce tłumu wyskakiwała jakaś czerwona postać.
— Co to za dyabeł? — zapytał jeden z podchorążych, wskazując na szczególne zjawisko.
— Daję słowo... to nie kto inny, tylko czerwony Sarafan! — odpowiedział inny podchorąży.
Czerwony Sarafan, który nagle ukazał się w obozie, śmiał się dziko i klaskał w ręce. Następnie ochrypłym głosem zaczął śpiewać pieśń wojenną, do której przyłączyli się wszyscy obecni, porwani jej nutą bojową.
Potem czerwony Sarafan poskoczył dalej, torując sobie drogę przez tłum.
— Do nas, człowieku! — zawołał na niego jeden z podchorążych.
Czerwony Sarafan pobiegł jednakże chyłkiem dalej i po chwili stanął pośród grających w kości żołnierzy, którzy z początku z gniewem chcieli się rzucić na niego, a następnie zaczęli się mu przyglądać ze zdziwieniem.
— Zagram z wami! — zawołał czerwony Sarafan.
Zkąd się wziąłeś? Czy chcesz się zaciągnąć do wojska?
— Zdałby się na towarzysza starej markietanki!
— Wygląda jak wcielony dyabeł!
— To jakiś błazen!
Jeden z ułanów przeżegnał się.
— To czerwony Sarafan! — szepnął.
W nocy byłem w obozie szwedzkim! — rzekł czerwony Sarafan z dziwnym wyrazem twarzy, — dziś jestem tu, jutro tam. Ciekawy jestem, co się tu u was dzieje, braciszkowie!
— To może jaki szpieg szwedzki!
— Zapewne tak się tylko przebrał!
— Przytrzymać go! — mówili jeden przez drugiego.
— Nie ważcie się! — zawołał ułan ostrzegając i powstrzymując żołnierzy, — nie ważcie się powstrzymywać czerwonego Sarafana!
— To waryat! śmieje się tylko! — zauważyli niektórzy.
— Nie jest on z krwi i kości jak my! — zwrócił się ułan do stojących obok i przysłuchujących się jego słowom, — jest w nim coś tajemniczego, niewiadomo skąd się bierze, a raz jest tu drugi raz tam!
Czerwony Sarafan poskoczył dalej śmiejąc się i wkrótce potem ukazał się w innej stronie obozu, pomiędzy jeźdźcami i końmi.
— Powiadam, że on gra rolę półwaryata jedynie dla pozoru! — rzekł jeden z muszkieterów.
— Zamknij twoją bezbożną gębę! — rzekł jeden ze starszych wiekiem wachmistrzów, który zbliżył się tam właśnie, — to czerwony Sarafan. Żaden żołnierz nic mu nie zrobi! Kto go wypędza, przytrzymuje albo zaczepia, ten nie pociągnie długo!
— Wachmistrz ma słuszność! — przyznała stara markietanka tajemniczo. — Wiecie jak było z Sołtykiem przed bitwą pilawiecką?
— Słuchajcie co stara matka Bolesława opowiada! — zawołało kilku.
— Nie chciał on także wierzyć, że czerwony Sarafan nie jest takim jak my człowiekiem, — opowiadała stara markietanka, podczas gdy dziwaczny gość obozu wyskakiwał w oddaleniu, — otóż przed bitwą ukazał się on w naszym obozie. Sołtyk znał go i słyszał, że był także w obozie nieprzyjacielskim. To tak rozgniewało Sołtyka, że w uniesieniu porwał się na niego i chciał go powalić na ziemię.
— Więc pochwycił go i powalił? — zapytano.
Stara markietanka wstrząsnęła głową.
— Pochwycił go, ale nie dał mu rady, — mówiła dalej, — zdawało się, że czerwony Sarafan jest wysoki i silny jak olbrzym! Aż strach było patrzeć na tę bójkę!
— Czyście ją sami widzieli?
— Nie! Wysoki Jan, ten od muszkieterów, był przy tem i opowiadał mi, — odpowiedziała markietanka. — Czerwony Sarafan szarpnął się wściekle i wołał: “Źle na tem wyjdziecie, a ty, Sołtyku, w najpierwszej bitwie przypomnisz mnie sobie!...” Wiecie co się stało! Sołtyk nie wrócił z bitwy pilawieckiej! Był cały oblany krwią, gdy go znaleźli jego ludzie! Sam wyglądał jak czerwony Sarafan!
— Zapominasz jeszcze o jednem, stara, — rzekł wachmistrz z ponurą powagą, — przepowiedział on wówczas naszą porażkę! Wołał: “Nie chodźcie pod Pilawęce, nie chodźcie, bo nie powrócicie!” I rzeczywiście wielu nie powróciło z pod Pilawiec!
Opowiadania markietanki i wachmistrza nie pozostały bez wrażenia na obecnych.
W innych częściach obozu znano już widać znaczenie ukazania się czerwonego Sarafana, gdyż nikt mu nie czynił krzywdy, lecz pozwalano mu robić, co chciał.
— Nie wypędzajcie go! — zawołał jeden ze starych żołnierzy, — Szwedzi pragnęliby bardzo mieć go u siebie! Już to taki prognostyk, że kto go wypędzi, przegrywa bitwę, a kto się dobrze z nim obchodzi, ten zwycięża.
W tej właśnie chwili do jednej z rozstawionych placówek zbliżyła się dziewczyna, której niepewne ruchy zdradzały, że jest niewidomą. Szara, prosta sukienka obejmowała jej smukłą postać.
Gdy dziewczyna zbliżyła się do namiotów obozowych, obskoczyło ją nagle kilku żołnierzy, spierających się z sobą, do kogo ma należeć.
Ślepa dziewczyna starała się ich uniknąć.
Żołnierze zaczęli do niej przystępować natarczywiej, ale postawa i obejście dziewczyny oddziałały na nich tak, że zaraz zamilkli.
— Prowadźcie mnie do Jana Sobieskiego! — rzekła ślepa niewolnica, — muszę się z nim widzieć, przynoszę mu ważną wiadomość!
Kilku żołnierzy prowadziło ją do obozu.
Tutaj spotkał ich wojewoda Wassalski.
Spostrzegłszy ślepą niewolnicę, stanął zdumiony.
— Co to jest? — zawołał głośno, — szary skowronek z narażeniem życia uciekł z klatki.
Sassa słyszała ten głos i drgnęła... poznała wojewodę.
— Niewierna sługo! — zawołał, — pocoś tu przyszła do obozu! Precz stąd! Wracaj do zamku swojej pani, albo nie ujdziesz zasłużonej kary!
Sassa wyprostowała się odważnie.
— Mam tutaj spełnić obowiązek i nikt mnie od tego nie wstrzyma, — odpowiedziała.
— Śmiesz mi się opierać, niewolnico? — zawołał wojewoda, — schwytać ją.
Żołnierze chcieli się rzucić na ślepą niewolnicę i schwycić ją, gdy nagle ukazała się wpośród nich wysoka, piękna postać Jana Sobieskiego, który spostrzegłszy i poznawszy Sassę, stanął przy niej.
— Niech się nikt nie waży podnosić ręki na tę biedną, bezbronną, niewidomą dziewczynę, — zawołał Jan Sobieski donośnym głosem, — gdyż przysięgam, że każdego, który jej krzywdę zrobi, trupem położę!
Twarz Sassy rozpromieniła się, gdyż biedna niewolnica usłyszała ten głos tak dobrze sobie znajomy. W mgnieniu oka stała się inną. Boleść i smutek znikły jej z czoła, a blada twarz przybrała wyraz radośny.
— Proszę! — zawołał Michał Wassalski, syn wojewody staje się rycerzem niewolnicy i to niewolnicy, która już do niego nie należy.
Krew zawrzała w żyłach Jana Sobieskiego.
— Sassa nie jest niewolnicą, panie Wassalski! — odpowiedział donośnym głosem, — niesłusznie postąpiłem, gdym ją darował! Sassa jest wolną! Skoro jej się niepodoba w zamku u waszej dostojnej małżonki, to żałuję, że rozporządziłem jej wolnością, do czego nie miałem prawa!
— Powiedzcie raczej, że to wam sprawia przyjemność, iż wabicie do siebie tę dziewczynę! — rzekł Wassalski.
— Daleko jest ta myśl odemnie! Mysłałem Sassę do dóbr mego ojca! Nie wabiłem jej do siebie! Byłoby to niegodnem z mojej strony, gdybym nadużywał wiernego przywiązania tej biednej niewidomej dziewczyny! Nie, panie Wassalski, niesłusznem jest to podejrzenie! Skoro jednak Sassa nie chce pozostać u waszej małżonki, to ja jej zmuszać do tego nie będę!
— Szczególne macie pojęcie o służbie i o własności! — zawołał wojewoda obraźliwie i szyderczo.
— Nie przemawialibyście w ten sposób, gdybyście wiedzieli, jak przywiązaną była ta dziewczyna do mego ojca i do całej naszej rodziny, — odpowiedział Jan Sobieski, — wychowała się ona w zamku mojego ojca i ojciec mój obdarzył ją wolnością. Jakżebyście, panie Wassalski nazwali tego, któryby przełamał pod tym względem wolę swego rodzica? Nie, nie, słowo mego ojca jest dla mnie świętem!
— No, to niechże sobie dziewczyna idzie, gdzie jej się podoba! — rzekł Michał Wassalski gniewnie i odwrócił się z pogardą.
Sassa przystąpiła do Jana Sobieskiego.
— Szlachetny panie! — rzekła łagodnym. proszącym głosem.
— Źle uczyniłaś Sasso, — zwrócił się Jan Sobieski do ślepej niewolnicy, — dlaczegóż nie pozostałaś w zamku wojewody?
— Nie gniewaj się na mnie! — mówiła miękkim głosem Sassa, — musiałam tu przybyć do ciebie, nie mogłam postąpić inaczej!
— I cóżbyś tu robiła w obozie wśród trudów i znojów wojennych? Wracaj!
— Do zamku Michała Wassalskiego?... Nigdy! — odrzekła Sassa z prze strachem..
Żołnierze oddalili się z wolna, gdyż ukazanie się szanowanego przez wszystkich Jana Sobieskiego nakazywało im odstąpić od dziewczyny.
— Czyń ze mną co chcesz, panie, — dodała Sassa stanowczo, tylko nie zmuszaj mnie żebym powracała do zamku tego, który z tobą mówił przed chwilą! Czy nie słyszałeś jego gniewnych wyrazów? Umrę raczej, a nie wrócę do zamku!
— Ależ tutaj w obozie nie możesz zostać, Sasso!
Ślepa dziewczyna słuchała. Gdy się przekonała, że otaczający oddalili się, zwróciła się nagle z gestem prawie namiętnym do Jana Sobieskiego i rzekła:
— Musisz mnie wysłuchać, panie! Nie łaj mnie! Musiałam tu przybyć do ciebie, aby ci zakomunikować ważną wiadomość! Nie lękałam się śmierci, nie lękałam się żołnierzy, musiałam cię znaleźć!
— Cóż cię do mnie sprowadza, Sasso?
— Nie tutaj, panie! Michał Wassalski mógłby podsłuchać!
— Oddalił się, Sasso!
— Weź mnie do swego namiotu, panie!
— W moim namiocie nie możesz pozostać, dziewczyno!
— Mam ci zakomunikować ważną wiadomość, panie, potem odejdę.
— Pod tym warunkiem możesz pójść ze mną! Nie dla ciebie tu życie, między zdziczałem w obozie żołdactwem, nie zawsze tak jak w tej chwili mógłbym cię obronić przed nimi, — rzekł Jan Sobieski do wsłuchującej się w każde słowo Sassy.
— Wiem, że pragniesz mojego dobra, panie... ty zawsze byłeś dobrym dla mnie... nie przemówiłeś do mnie nigdy gniewnie... ale nie mogłam uczynić inaczej, — odpowiedziała ślepa niewolnica szczególnie smutnym tonem, musiałam pójść za tobą, chociażby tutaj na mnie śmierć czekać miała! Wysłuchaj mnie, panie, ulituj się!
— Chodź więc, Sasso, — uległ Jan Sobieski prośbom ślepej dziewczyny i zaprowadził ją do swego namiotu.
Przed namiotem jednakże zatrzymał się nagle.
— Nie wezmę cię do mego namiotu, — rzekł, — nie chcę, żeby żołnierze pomyśleli coś takiego, coby cię zniesławić mogło.
— Czyż mogliby myśleć co podobnego, — zapytała niewidoma.
— Usiądź tu przed namiotem i powiedz mi, co cię sprowadziło, dziewczyno, a następnie opuścisz obóz i udasz się do dóbr mojego ojca.
— Słusznem jest to, co mówisz panie i będę ci posłuszną. Czy nikt nas nie słucha?
— Nie ma nikogo w blizkości!
Sassa zwróciła się do Sobieskiego i i pokazała mu bliznę swej rany.
— Strzał ten dla ciebie był przeznaczony, panie! — rzekła ostrożnie tłumiąc głos, — Michał Wassalski najął swojego gajowego, ażeby cię zastrzelił w lesie komierzyckim, przez który przejeżdżałeś owej burzliwej nocy.
— A więc znów oskarżenie przeciw wojewodzie? — zapytał Sobieski.
— Dotychczas nie wierzyłeś mym słowom panie! dotychczas wątpiłeś o ich prawdzie, — mówiła Sassa dalej, — ale nie powątpiewaj dłużej! Twój szlachetny ojciec padł z ręki Michała Wassalskiego! Na twoje życie czyhano! Słyszałam słowa Szymona i gdym pobiegła do lasu, aby cię przestrzedz, poniosłam ranę, która tobie miała być zadaną!
— Biedne dziewczę!
— Nie sądź, żebym się na to uskarżała, panie, przeciwnie, byłam szczęśliwą, że cię mogłam ocalić! Nie powątpiewaj jednak dłużej o nieprzejednanej nienawiści Michała Wassalskiego! A czyż brat twój Marek nie zginął także, gdy wojewoda znajdował się niedaleko od was obydwóch?
— Tak, na zbawienie dziewczyno, masz słuszność! — zawołał Jan Sobieski nagle, a twarz jego zachmurzyła się, — Wassalski był za nami, a rana, od której brat mój zginął, zadaną była z tyłu.
— Strzeże się go, panie! Ty jesteś ostatni! Dwie ofiary już padły! Nie dopuść do trzeciej!
— Czyż to podobna!... Tak, tak!... Precz z powątpiewaniem!... Jeżeli Michał Wassalski jest mordercą mojego ojca i mego brata, to krwią swoją przypłaci krew, którą przelał.
— Niebu niech będą dzięki, że nareszcie wysłuchałeś głosu mojego, panie! — rzekła niewolnica przejęta wdzięcznością, składając ręce.
— Bądź bez obawy, Sasso, jestem przestrzeżony! Wkrótce nadejdzie chwila, w której stanę przed Wassalskim i zażądam od niego usprawiedliwienia! Ty, dobre dziewczę, nie spoczęłaś, dopókiś mnie nie przekonała! Była to nowa usługa, nowy dowód twej wierności i przywiązania!
Sobieski przyciągnął do siebie ślepą niewolnicę i pocałował ją w czoło. Uczucie niedającej się wypowiedzieć błogości przejęło biedną Sassę.
— Panie... co czynisz?... — szepnęła wzruszona.
— Dziękuję ci za twoją wierność, kochane dziewczę, dziękuję ci, żeś mnie przestrzegła! Przyjdzie teraz do porachunku pomiędzy mną a Michałem Wassalskim!
— A zatem mogę odejść, panie! — rzekła Sassa.
— Tak, Sasso, opuść obóz! Czy masz pieniądze, żebyś w drodze nie doznawała niedostatku? Weź to! Podał ślepej niewolnicy skórzany woreczek z pieniądzmi.
— Nie potrzebuję pieniędzy, panie — odpowiedziała Sassa, — nie brakuje mi nic!
— Więc zachowaj te pieniądze w nagrodę za twoją wierność! — rzekł Sobieski.
Ślepa niewolnica przez chwilę w milczeniu trzymała w ręku woreczek z pieniądzmi.
— W nagrodę, panie? — rzekła cichym pełnym bólu głosem, — ja nie myślałam o nagrodzie!
— Wierzę ci, ale życzę sobie, żebyś wzięła pieniądze, — odpowiedział Sobieski.
— Skoro rozkazujesz, panie, niech tak będzie! — odpowiedziała zcicha dziewczyna.
Wola Jana Sobieskiego była dla niej świętą.
Opuściła obóz, ale przejęta była niepokojem, jak gdyby nie powinna by ła oddalać się, jak gdyby nowe nieszczęście groziło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.