Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 130. Kapłan
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

130.
Kapłan.

Gdy z rozkazu Jagiellony straż uprowadziła dwóch Armeńczyków z lektyką, Allaraba miał czas powrócić do swego namiotu.
Pienił się z wściekłości. Pięść jego ściskała długi sztylet, który miał za pasem.
Gdyby w tej chwili Jagiellona była gdzie blizko, byłby ją przebił.
Rozumiał on doskonale niebezpieczeństwo, jakie mu groziło.
Wróciwszy do namiotu, stał przez chwilę i namyślał się.
Gdyby w tej chwili kto wszedł do niego, Allaraba rzuciłby się nań i zabiłby go najprzód, a następnie siebie.
Nikt nie przyszedł. Kapłan miał czas namyślić się, czy miał uciekać czy też usiłować raz jeszcze ująć wielkiego wezyra i doświadczyć swojego wpływu.
Uciekając, nie mógł zabrać z sobą wszystkich swych bogactw, musiał zostawić znaczną ich część i cały namiot z urządzeniem.
Z drugiej strony gdyby pozostał, groziło mu niebezpieczeństwo straszne w razie poznania dwóch baszów i wykrycia ich tajemnych planów, do których kapłan indyjski dopomagał.
W każdej chwili straż mogła przyjść do namiotu po niego.
Był jeszcze czas do ucieczki. Działając szybko, przy pomocy koni uwięzionych Armeńczyków, które były w pogotowiu, mógł uciec.
Musiałby jednak pozostawić na łup wszystko co miał w namiocie.
Na tę ofiarę nie mógł się zdecydować. Chciał zabrać przynajmniej skarby. Nie mógł wziąć pięknych dziewcząt, które stanowiły jego harem, bajader, które mu służyły do uroczystości, zwierciadeł, aparatów i całego przyozdobienia namiotu.
Nagle szmer jakiś obudził Allarabę z zamyślenia.
Obejrzał się.
Był to służący jego Timur, który wszedł z latarką i spostrzegł go.
Timur chciał wyjść pocichu, ale kapłan już go spostrzegł.
— Wychodziłeś z namiotu? — zapytał.
— Tak, panie, odpowiedział sługa.
— Czy nie widziałeś czego szczególnego? — zapytał.
— Nie, panie!
— Czy wiesz, gdzie są Konie i niewolnicy Armeńczyków?
— Widziałem je przed chwilą przy przekopie.
— Chodź i pomóż mi pakować skrzynie, — rozkazał Allaraba, — zapal świece. O świcie opuścimy obóz.
Timur wykonał rozkaz. Oświetlił namiot i znosił worki i skrzynki z kosztownościami.
Kapłan zaczął pakować swoje skarby. Czynił to z takim pośpiechem, że pot kroplami spływał mu z czoła.
— Już świta, panie! — przestrzegł go Timur.
Ale Allaraba jeszcze nie zapakował wszystkich bogactw. Nie chciał nic tracić. Ręce mu drżały, gdy gromadził swe skarby.
Timur wyszedł i po chwili wpadł znowu, przejęty śmiertelną trwogą.
— Panie, jesteśmy zgubieni! — zawołał, — patrol tu idzie!
— Czy wiesz z pewnością, że tu idzie? — zapytał kapłan.
— Żołnierze wskazywali na namiot panie!
— Podaj broń ze ściany! — rozkazał kapłan z zimną determinacyą.
Timur spojrzał na swego pana; wiedział o tem, że wpadł w niełaskę, nie sądził jednak, aby śmiał się bronić orężem.
— Dawaj broń! — zawołał Allaraba.
Z wahaniem Timur spełnił rozkaz.
Kapłan wziął w prawą rękę nabity pistolet, a w lewą szablę.
— Uzbrój się i ty, — rozkazał, — będziemy się bronili.
Timur spojrzał zdziwiony, nie dowierzając jeszcze.
Przekonał się jednakże, że kapłan mówił na seryo.
— Chodź za mną! — rozkazał Allaraba.
Timur musiał słuchać. Pochwycił szablę. Z bronią palną nie umiał się obchodzić. Potem wyszedł z panem do drzwi namiotu.
Straż wielkiego wezyra przybyła właśnie przed namiot.
Kapłan stanął tak, żeby nikt nie mógł wejść do wnętrza.
— Pierwszy, który przystąpi zginie! — zawołał, — jak śmiecie tu przychodzić? Kto was tu przysyła?
— Poddaj się kapłanie! — zawołał dowodzący oficer, — mamy rozkaz dostawić cię żywcem lub trupem do wielkiego wezyra.
— Czy was przysyła wielki wezyr? — zapytał Allaraba.
— Nie twoja rzecz nas pytać, kapłanie! Jesteś naszym więźniem! — odpowiedział oficer.
— Bronię mojej osoby i mojego namiotu! — zawołał Allaraba, — kto się do mnie zbliży, zginie natychmiast! Kapłan mówił tak stanowczo że oficer w pierwszej chwili nie wiedział co począć.
— Poważcie się mnie zaczepić! — groził Allaraba.
Żołnierze wahali się.
Za oficerem ukazał się Timur.
— Czy chcesz do walki doprowadzić kapłanie? — zapytał oficer, — musiałbyś zginąć!
— Precz stąd! Nikt nie przestąpi tego progu! — odpowiedział Allaraba, podnosząc pistolet, — idź i oświadcz wielkiemu wezyrowi, że pragnę z nim mówić! Żądam tego od ciebie!
— Więc chodź ze mną do wielkiego wezyra! — odparł oficer.
— Chcesz mnie podejść i gdy się oddalę, obsadzić namiot. To ci się nie uda! Poważ się mnie zaczepić! Żądam, żebym mógł wyjść swobodnie ze wszystkiem co do mnie należy.
— Obsadzić namiot! — zakomenderował oficer, — kapłan nie może nam się wymknąć!
Allaraba roześmiał się szyderczo.
— Kto się poważy do mnie przystąpić? — zapytał.
— Schwytać kapłana! — rozkazał oficer, — chodźcie za mną! Czy lękacie się go?
Żołnierze zbiegli się koło namiotu i z dobytemi szablami natarli na Allarabę i Timura.
W tej chwili rozległ się wystrzał.
Oficer trafiony w pierś, zachwiał się i upadł na ręce żołnierzy.
Timurowi widocznie dodało to odwagi, gdyż z wydobytą szablą rzucił się na żołnierzy.
Tymczasem wiadomość o nadejściu warty doszła do ucha kobiet stanowiących harem kapłana, a ponieważ nie pilnował ich nikt, postanowiły one uciec.
Gdy wybiegły z namiotu, zostały pochwycone przez żołnierzy, którym nadchodzący basza kazał je odprowadzić do swego namiotu.
Kilku żołnierzy walcząc natarli na Timura, który wkrótce pad pod ciosami.
Przed namiotem powstało zbiegowisko.
Nagle Allaraba indyjski kapłan, znikł.
Żołnierze widzieli go przed chwilą u wejścia do namiotu... teraz go nie było!
Z początku myślano, że został zabity. Po przeszukaniu jednak okazało się że tylko Timur był zabity i oficer raniony.
Wojsko obsadziło cały, wielki namiot. Kapłan nie mógł się oddalić. Musiał się znajdować wewnątrz namiotu. Żołnierze myśleli, że odebrał sobie życie, widząc niebezpieczeństwo ucieczki.
Ranionego oficera odniesiono. Inny zajął jego miejsce.
Oznajmiono wielkiemu wezyrowi, że kapłan się broni i że z bronią w ręku musiano obsadzać namiot. Kara Mustafa wydał rozkaz otoczenia namiotu i ujęcia kapłana żywcem lub trupem.
Nie łatwo jednak było ten rozkaz wykonać, ponieważ nietylko żołnierze, ale nawet oficerowie zostawali pod wpływem przesądu, że w namiocie kryją się siły i przedmioty niebezpieczne, mogące wszystkich zgładzić w mgnieniu oka.
Mimo to oficer dowodzący wykonał otrzymany rozkaz i z najodważniejszymi wszedł do namiotu.
Zastali tu wszystko w wielkim nieładzie.
Kapłan nie miał widocznie czasu ani zabrać swych skarbów, ani ich ukryć, bo żołnierze znaleźli jeszcze skrzynki i worki w jednym z przedziałów namiotu i na rozkaz oficera zanieśli je do namiotu wielkiego wezyra, pozostali zaś tymczasem rewidowali namiot.
W jednym z przedziałów znaleziono na dosyć wysokim postumencie posąg, przedstawiający indyjskie bóstwo i uderzająco wielki. W innym było kilka zwierciadeł pod różnemi kątami w nieładzie suknie i zasłony, trzewiki i tym podobne przedmioty kobiece.
Kapłana nie było nigdzie. A jednak nie mógł on opuścić otoczonego ze wszystkich stron namiotu.
Oficer i żołnierze szukali dalej, przechodząc z jednego przedziału do drugiego. Nie pominęli żadnego kąta, podnosili każdą zasłonę, zaglądali do każdej skrzyni.
Kapłan znikł bez śladu.
Oficer poszedł do żołnierzy otaczających namiot.
Żaden z nich nie widział kapłana.
Gdzież się podział Allaraba? Byłożby z namiotu jakie wyjście podziemne?
Raz jeszcze zrewidowano namiot, podnoszono dywany i skóry nie pomijając żadnego wyjścia.
Kapłan znikł w jakiś sposób niepojęty, czarodziejski.
Nikt w obozie ani na liniach zewnętrznych nie widział go także. A jednak uciec nie mógł.
Niewolnikom Armeńczyków udało się wprawdzie uciec, gdy usłyszeli, że ich panów wzięto, ale poszukiwania indyjskiego kapłana nie wydały żadnego skutku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.