Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 131. Wdowa
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

131.
Wdowa.

Długi wspaniały orszak żałobny postępował ulicami Wiednia ku cmentarzowi położonemu w bliskości wałów, na którym zbudowano grobowiec.
Odzywały się dzwony kościelne. Armaty milczały tego dnia. Większa część mieszkańców brała udział w żałobie księżnej Aminow, która utraciła małżonka.
Trumna, w której spoczywał książę, przyozdobiona kwiatami i wieńcami, umieszczoną była na okrytym kirem wozie żałobnym, który ciągnęło sześć koni. Około karawanu szła służba zmarłego.
Dalej w powozach jechali księżna, kapłan, hrabia Stahremberg, hrabia Thurn i wielu znakomitych mieszkańców miasta.
Do orszaku przyłączyli się liczni biedni i nieszczęśliwi, którzy w księżnie czcili swoją wybawczynię i opiekunkę.
Orszak wzrastał z każdą chwilą. Wszyscy podzielali żałobę księżnej, której, ofiarności tylu mieszkańców doświadczyło.
Młoda wdowa w czarnych szatach była jeszcze piękniejszą, niż zawsze. Łzy błyszczały w jej wielkich oczach, na twarzy była widoczna niewymowna boleść.
Była znowu sama na świecie. Książę, jej podpora, jej wybawca i opiekun, opuścił ją. Nie była wprawdzie teraz biedną niewolnicą z Sziras, była bogatą, była wdową po księciu, ale całe to bogactwo nie mogło jej powrócić opiekuna, nie mogła się pocieszyć po jego stracie.
Gdy obchód żałobny skończył się, gdy trumna zmarłego księcia złożoną została do grobowca, księżna powróciwszy do cichego i próżnego pałacu, padła na kolana i odmówiła gorącą modlitwę.
Po modlitwie uczuła się spokojniejszą i pokrzepioną.
Głos wewnętrzny mówił jej, że ma jeszcze na ziemi święty obowiązek do spełnienia: łagodzenie nędzy biednych oblężonych, przy pomocy swoich bogactw.
Myśl ta krzepiła ją i pocieszała.
Gdy noc zapadła, armaty odezwały się na nowo. Oblegający rzucali kule ogniste do miasta, które ogramnemi lukami przelatywały w powietrzu jak komety.
Był to widok straszny i wspaniały zarazem. Huk armat nie ustawał prawie ani na chwilę. Turcy widocznie pragnęli zmusić miasto do poddania się.
Miastu zaczęło brakować amunicyi. Ażeby oblegający nie domyślili się tego wznawiano ogień od czasu do czasu.
Jedna z kul ognistych padła na dom, w którym znajdowali się ranni, i w kilka minut gmach ten stanął w płomieniach.
Był to straszny wypadek.
Chorzy, mogący jeszcze chodzić, wyskakiwali półnadzy z płonącego budynku. Inni stali na górze, w oknach i krzyczeli rozpaczliwie.
Wkrótce na placu przed domem ukazała się księżna wdowa, której doniesiono o tym wypadku.
Dodawała ona odwagi niektórym wahającym się mężczyznom, ażeby ratowali nieszczęśliwych, przyrzekając im znaczne nagrody.
Skłoniło ich to nareszcie, żeby pośpieszyli do domu dla ocalenia ginących.
Chwilę potem byłoby już zapóźno, gdyż ogień szybko się szerzył i nie można było myśleć o ugaszeniu go.
Sassa hojnie wynagradzała ratujących za każdego ocalonego.
Gorliwym usiłowaniom powiodło się wreszcie ocalić wszystkich rannych chorych. Zaledwie jednak ostatni z nich został uratowany, palący się budynek zawalił się z strasznym hukiem.
W innych także miejscach palące się kule wszczęły pożary, mieszkańcy jednak zdołali je sami zagasić.
Księżna Aminow pojawiała się wszędzie, zachęcając do odwagi, nagradzając ratujących, nędzę.
Środki do życia tak się wyczerpały, że rozdawać musiano codzień mniejsze racye. Gdyby prędko me umożebniono dowozu, należało się obawiać wybuchu chorób zaraźliwych.
Wskutek tego dowódcy załogi wiedeńskiej z inicyatywy dzielnego hrabiego Stahremberga postanowili zrobić wycieczkę, w nadziei, że może im się uda przebić łańcuch oblegających i zabrać im pewną część żywności.
Przygotowania do wycieczki czynione były w wielkiej tajemnicy. Przez cały dzień poprzedni armaty oblężonych odpowiadały na ogień oblegających. Nad wieczorem dopiero zamilkły.
Niebo było pokryte chmurami, padał deszcz drobny, gęsty jak mgła.
Turcy także zaprzestali strzelać, gdyż nic widać nie było. Kule ich zresztą z małemi wyjątkami nie dosięgały celu, gdyż inaczej oddawna połowa miasta byłaby zburzoną. Zapewniają, że w czasie tego dwumiesięcznego oblężenia, Turcy rzucili na miasto sto tysięcy kul, z których tylko bardzo drobna część przypadkowo trafiała. Mieli oni wprawdzie u siebie inżynierów francuskich, którzy im plan oblężenia nakreślili, zachodzi jednak pytanie, czy ci inżynierzy szczerze pragnęli przyczynić się do ich zwycięstwa.
Deszcz podobny do mgły sprzyjał zamiarowi oblężonych. Załoga miasta wprawdzie wskutek chorób i strat w boju zmniejszyła się z czternastu do pięciu tysięcy, ale hrabia Stahremberg odważył się na wycieczkę na czele tej garstki, straż zaś wałów tymczasem pełnić miała straż na wałach, na wieżach i przy bramach.
O dziewiątej wieczorem załoga pod wodzą Stahremberga opuściła miasto.
Było tak ciemno, że o pięć kroków nic widzieć nie było można.
Mały oddział piechoty wysłano naprzód na rekonesans.
Dalej szedł Stahremberg z resztą wojska.
Zimny wiatr jesienny szumiał gwałtownie i zagłuszał wszelkie inne odgłosy.
Złowroga noc zapadła.
Żołnierze ruszyli naprzód.
Nagle rozpoczęła się żywa utarczka pomiędzy przednią strażą załogi i placówkami tureckiemi. Wystrzały zaalarmowały oblegających w przekopach.
Natychmiast hrabia Stahremberg dał hasło do ogólnego ataku i z całą siłą rzucił się na nieprzyjaciela.
Należało jednakże zachować ostrożność, ażeby się nie dać otoczyć. Gdyby wojsko, które brało udział w wycieczce zostało odcięte od miasta, miasto byłoby bezwarunkowo zgubione.
Z bohaterską odwagą załoga idąc za śladem dzielnego dowódcy, postępowała naprzód, nie zważając na przewagę nieprzyjaciela, który ściągał wciąż nowe pułki. Szło o zdobycie żywności i danie oblęgającym dowodu, że miasto jeszcze nie straciło odwagi.
Walka trwała kilka godzin.
Hrabia Stahremberg zauważał, że Turcy zaczynali posuwać się bardziej w jedną stronę, rzucił więc swe siły w tę stronę, ażeby zapobiedz zamiarowi otoczenia.
Nad ranem jednak, gdy się nieco rozjaśniło, hrabia Stahremberg uznał niemożebność odniesienia pomyślnego rezultatu z wycieczki.
Waleczność załogi oparła się przeważnym siłom, lecz jakże ciężkiemi ofiarami opłacić to musiała!
Około tysiąca ludzi poniosło śmierć w tej wycieczce!
Strata Turków była przeszło dwa razy większą, główny cel zaopatrzenie miasta w żywność, osiągniętym być nie mógł.
Załoga cofnęła się powoli pod osłonę murów i wałów Wiednia.
Hrabiemu Stahrembergowi pozostało już tylko zaledwie cztery tysiące żołnierzy na obronę stolicy, mógł jednak liczyć na mieszkańców, Którzy pomimo głodu, nędzy i niedostatku wiernie z nim zawsze trzymali.
Nazajutrz po wycieczce kazał komendant wszystkim wojskom stanąć pod bronią i wtedy dopiero okazało się jak znaczną była poniesiona strata.
Nędza wzrastała żywności nie było, wszystkie zapasy zostały wyczerpane powoli i nawet za pieniądze nic dostać nie było można.
Sassa jednak była gotową do wszystkich ofiar. Rozdawała pieniądze, dzieliła się z oblężonymi czem mogła.
Jak istota zesłana przez Boga dla ulżenia nędzy i podania pomocy uciśnionem, ukazywała się wszędzie jak dobry anioł wdowa po księciu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.