Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 129. O północy
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

129.
O północy.

Powróćmy do dnia uroczystości Kamy i do namiotu Allaraby, w którym nagle wszystkie światła zagasły, a wielki wezyr leżał bezwładny na sofie.
Kara Mustafa znajdował się w mocy indyjskiego kapłana i cała kampania mogła przybrać niespodziewanie nowy kierunek, gdyby ogromne wojsko tureckie pozbawione swego naczelnego wodza, gdyby wielki wezyr padł ofiarą podstępu kapłana.
Allaraba pozostał sam z uśpionym w ciemnym przedziale namiotu, mającym dwa wyjścia.
Po niejakim czasie kapłan wyszedł i udał się do tylnego wyjścia ze swego wielkiego, w głębokiej ciszy nocnej pogrążonego namiotu.
Odsłoniwszy zasłonę spostrzegł w niewielkiem oddaleniu dwóch Armeńczyków oświetlonych blaskiem księżyca.
Skinął na nich.
Assad i Soliman zbliżyli się do niego cicho i ostrożnie.
— Lękam się, czy nas nie zdradzono kapłanie, szepnął Assad.
Allaraba drgnął.
— Zdradzono? jakto? — zapytał.
— Zdawało mi się, żem spostrzegł tam pomiędzy namiotami kilka poruszających się cieniów.
— Pewno warta, — rzekł Allaraba.
— Gdzież ten, którego masz nam wydać, kapłanie?
— Wszystko gotowe! Możesz go zabrać i wynieść. Tu w namiocie jest lektyka.
— A gdzież on sam? — zapytał Assad.
— Chodźcie za mną, zaprowadzę was do niego, — odpowiedział kapłan pocichu.
— Czy w twym namiocie kto nas nie podpatrzy?
— Nie ma nikogo takiego, coby nam mógł zawadzać.
— Więc przystąpmy do dzieła! Północ! Najlepsza chwila! Nasze konie i niewolnicy są w pogotowiu.
Ciemno w twoim namiocie, nic nie widać, — szepnął Assad, wszedłszy z Solimanem i kapłanem do głębi.
— Poświęcę wam! poczekajcie! — odpowiedział Allaraba.
Po chwili wyniósł z przyległego przedziału małą ślepą latarkę, która jasno oświeciła miejsce, gdzie się znajdowali Assad i Soliman.
Allaraba trzymając latarkę poszedł naprzód do przedziału, w którym wielki wezyr odurzony leżał na sofie.
— Czy on nie żyje? — zapytał pocichu Assad.
Allaraba wstrząsnął poważnie głową.
— Jest nieprzytomny na kilka godzin, — odpowiedział.
— I sądzisz, że się nie obudzi przy przenoszeniu? — spytał Soliman.
— Nie! możecie z nim robić co chcecie, jest jak nieżywy!
— Jak długo trwa ten stan, kapłanie? Assad przystąpił do sofy. Soliman poszedł za nim. Obaj przyjrzeli się odurzonemu.
— Śpieszcie się, — nalegał Allaraba stłumionym głosem.
Armeńczycy przynieśli nosze i postawili je przy sofie.
— Daj nam stary jaki kaftan, aby go okryć! — rzekł Assad, — niebezpiecznie przenosić go w tej odzieży.
— Macie; — odpowiedział Allaraba, podając żądany ubiór.
Assad ubrał wielkiego wezyra, a potem z Solimanem złożył go na noszach.
— Gdzież wasi niewolnicy? — spytał ich Allaraba.
— Nie przyprowadziliśmy ich, ażeby o niczem nie wiedzieli, nosze wyniesiemy sami! — odpowiedział Assad pocichu.
— Cicho! Co to jest? Czy nie słyszysz? — zapytał nagle Soliman swego towarzysza.
— To wiatr nocny, — odrzekł Allaraba.
— Zgaś światło, kapłanie! — zawołał Assad.
Allaraba uczynił to.
Dwaj Armeńczycy wynieśli nosze aż do wyjścia z namiotu.
Kapłan przystąpił do ciężkiej zasłony i usunął ją.
W chwili, gdy dwaj ludzie z noszami wyszli z namiotu i Allaraba wyszedł za nimi, ukazała się tuż przy namiocie ciemna postać.
Postąpiła krok naprzód i blask księżyca oświecił ją.
Była to kobieta w długiem okryciu.
— Stójcie! — zawołała z rozkazującym gestem.
— Wojewodzina! syknął kapłan cofając się.
On ją poznał, gdy Armeńczykom zastępowała drogę.
— Precz! — krzyknął Allaraba stanowczo i postawiwszy nosze sięgnął do pasa.
— Warta! tutaj! — zawołała na cały głos Jagiellona.
— Zdrada! — szepnął kapłan powracając do swego namiotu.
Z kilku stron nadbiegli żołnierze, których Jagiellona miała w pogotowiu.
— Co to znaczy? — zapytała przystępując do noszów, — co tu macie? Assad miał ochotę pchnąć sztyletem kobietę, która w ostatniej chwili przeszkadzała wykonaniu jego planu, ale już otoczyli go żołnierze.
— Światła! — rozkazała Jagiellona, — zobaczyć co tu niosą!
— Jesteśmy zdradzeni, — szepnął Soliman do towarzysza, — jesteśmy zgubieni! zginęliśmy!
— Jest w tem coś podejrzanego! — rzekła Jagiellona do oficera dowodzącego patrolem, — jest północ! Ciekawa jestem, co ci Armeńczycy wynoszą po nocy z namiotu kapłana! Księżyc świeci wprawdzie jasno, ale w noszach nic widzieć nie można. Dajcie światła!
Uczyniono zadość jej rozkazowi.
Jagiellona oświetliła lektykę i cofnęła się.
— Przeczuwałam to! — szepnęła.
Jagiellona skinęła na oficera i kazała mu zajrzeć do noszów.
— Nie zdradzaj ani słowem tego co ujrzysz, — rzekła doń z cicha.
Oficer przeląkł się strasznie, ale nie wyrzekł słowa.
— Związać Armeńczyków, a nosze zanieść do namiotu wielkiego wezyra, — rozkazała Jagiellona żołnierzom.
Wszelki opór byłby szaleństwem Assada i Solimana; obskoczono ich i związano w jednej chwili.
— Co za nieszczęście! — rzekł oficer do Jagiellony, — czy on nie żyje?
— Jeszcze niewiadomo! Nie trzeba nic rozgłaszać! W namiocie zarządzimy resztę, odpowiedziała Jagiellona.
Żołnierze ponieśli lektykę, a inni odprowadzili Armeńczyków, ażeby ich umieścić w pewnem miejscu.
Jagiellona czy nie śmiała, czy też zapomniała kazać ująć i związać indyjskiego kapłana.
Udała się śpiesznie z oficerem do namiotu wielkiego wezyra, do którego wniesiono nosze.
Gdy je postawiono w jednym z oświetlonych przedziałów, Jagiellona kazała oddalić się służącym.
— Nikt nie powinien słyszeć i wiedzieć o tem co zaszło, — rzekła do oficera, — rozgłoszenie mogłoby mieć straszne następstwa. Wyjm pan wielkiego wezyra z noszów i połóż na sofie.
W tej chwili basza, który przy Kara Mustafie pełnił służbę osobistą wszedł do namiotu.
Jagiellona nie śmiała kazać mu odejść, była zmuszoną wyjątkowo wtajemniczyć go w to co zaszło. Poszła naprzeciw niemu.
— Patrz! rzekła pocichu, — czy znasz tego umarłego? Oficer właśnie wyjmował wielkiego wezyra z lektyki.
Można było spostrzedz wielki przestrach baszy, chociaż, jak wszyscy Turcy umiał on panować nad sobą. Patrzył osłupiały na martwe ciało.
— Ani słowa! — szepnęła Jagiellona, — może go jeszcze będzie można ocalić!
Basza pomógł oficerowi złożyć na sofie bezwładnego Mustafę.
— Co się stało? — zapytał basza, — czy wielki wezyr zachorował tak nagle?
— Byłby padł ofiarą swych nieprzyjaciół, gdybym ja temu nie przeszkodziła, — odpowiedziała Jagiellona.
— Wielki wezyr jeszcze żyje, — oświadczył basza, — jeszcze jest ciepły. Serce jego bije!
— Przynieść ożywiających środków, abyśmy go mogli ocucić, — zarządziła Jagiellona, — tymczasem jednak nie mów nikomu o tem co się stało.
Basza wyszedł i powrócił za chwilę, przynosząc słoiki i flaszki.
Zaczęto dawać uśpionemu do wąhania rzeźwiące esencye.
Odurzenie było tak silne, że wszystkie usiłowania nie wydawały skutku.
Powoli zaczęło dnieć.
Basza sprowadził ulubionego niewolnika wielkiego wezyra, który skrapiał czoło swojego pana zimną wodą.
Nareszcie otworzył oczy. Spojrzał błędnym wzrokiem dokoła.
— Jesteś ocalony. Wielki wezyrze! — rzekła Jagiellona, — życie zwycięża. Nie przybyłam jeszcze zapóźno.
Kara Mustafa potarł ręką czoło i oczy. Nie pojmował, co się z nim działo.
— Co się stało? co mi jest? — zapytał, — czy ja śnię?
— Czychano na twoje życie. Skrytobójcy są ujęci. Ja cię im odebrałam! — odpowiedziała Jagiellona.
Wielki wezyr patrzył na nią nie rozumiejąc.
— Byłem w namiocie kapłana, — rzekł.
— Kapłan należy do twoich wrogów, którzy śmierć twoją zaprzysięgli. Każ go także aresztować, wielki wezyrze, — mówiła Jagiellona dalej, — w tej lektyce chcieli cię wynieść dwaj Armeńczycy handlujący bronią, a Allaraba im pomagał.
— Byłem pogrążony w głębokim śnie.
— Jakże się masz teraz? — Szumi mi w uszach, jak gdybym stał nad morzem, — odpowiedział Kara Mustafa, — chcę sobie przypomnieć co się stało, ale wiem tylko tyle, że siedziałem na sofie w namiocie kapłana i piłem napój, który mi podawała bajadera.
— Napój ten zawierał truciznę wielki wezyrze, — mówiła Jagiellona. — Wydaj rozkaz natychmiastowego uwięzienia indyjskiego kapłana. Dwaj Armeńczycy, z któremi był w zmowie są związani i uwięzieni.
— Przyprowadź ich tutaj, — rzekł Kara Mustafa do oficera, — chcę się od nich dowiedzieć, co miano zrobić.
— Nadeszłam w tej chwili, gdy cię wynosili w lektyce! Domyśliłam się zbrodniczego zamiaru. Wiesz, żem cię ostrzegała przed indyjskim kapłanem, a mimo to jednak udałeś się wczoraj wieczorem do jego namiotu. Przeczuwałam, że uknuto zamach na twoje życie.
Twarz wielkiego wezyra zachmurzyła się.
— Nie mogę temu wierzyć pani, — rzekł, — twoja obawa czy wyobraźnia posuwa się zadaleko. Allaraba chciał zapewne, ażeby Armeńczycy tutaj mnie przynieśli..
Jagiellona uśmiechnęła się szyderczo.
Wierzysz temu, wielki wezyrze? — odpowiedziała, — jeżeli tak, to nadareńmie noc straciłam i nie doczekałam się wdzięczności za to żem cię ocaliła. Nie chcesz się wyrzec wiary w kapłana, wielki wezyrze... dobrze! Nie chcesz słuchać mojej przestrogi. Dobrze! Czyń, co ci się podoba!
— Któż może dowieść mu winy, pani?
— Napój był zatruty. Czyżbyś inaczej popadł w tak ciężką bezwładność? Chciano cię zabić albo wykraść, inaczej coby tam robili ci dwaj Armeńczycy z lektyką?
Dzień już był jasny. Oficer wysłany przez wezyra, wrócił.
— Wprowadź tych Armeńczyków! — rozkazał wielki wezyr.
— Pytaj ich, — rzekła Jagiellona do Kara Mustafy, — a gdyby wyznać nie chcieli, weź ich na tortury!
Oficer wprowadził Armeńczyków do namiotu.
Mieli oni odkryte głowy, ponieważ przy aresztowaniu stracili turbany. Włosy w nieładzie spadały im na głowy i na twarz.
Wielki wezyr spojrzawszy na nich drgnął.
— Zrzućcie wasze armeńskie suknie! — zawołał z twarzą i wzrokiem, które odzyskiwały życie, — nie jesteście armeńscy handlarze! Poznaję was zdrajcy! Tyś Assad basza, a tyś Soliman basza!
Słowa te wywarły na otaczających niesłychane wrażenie.
Jagiellona uśmiechała się tryumfująco.
— Dobry połów zrobiłeś, wielki wezyrze, — rzekła, — czy wątpisz jeszcze o zbrodniczych zamiarach tych dwóch baszów, którzy uciekli, ażeby tu przybyć w przebraniu.
Czegoście tu chcieli w obozie? — zapytał Kara Mustafa, — w jakim zamiarze przybyliście tu w przebraniu? Wiedzieliście przecież, że was tutaj śmierć czeka! Coście robili w nocy w namiocie kapłana. Coście chcieli zrobić z lektyką, w której ja byłem? Wiem to i powiem wam zaraz. Sułtanka Walida was tu przysłała, abyście mnie zabili i zawieźli do Stambułu! Nie udało się wam jednakże. Dzięki ci księżno, za twoją czujność i pomoc. Teraz wszystko rozumiem.
— Największa wina ciąży na kapłanie, który się sprzymierzył z tymi najemnikami! — odpowiedziała Jagiellona.
— Księżna ma słuszność! — schwytać natychmiast indyjskiego kapłana, — rzekł Kara Mustafa do stojącego w blizkości baszy, — związać go. Związać także tych dwóch Armeńczyków i wsadzić ich do klatki. Namyślę się, co z niemi zrobić, odpowiadasz mi życiem za to, że nie uciekną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.