Przejdź do zawartości

Jak tęcza/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jak tęcza
Podtytuł Powieść
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Udziałowa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Dlaczego?
Zdawała się w tej chwili posiadać wreszcie to, za czem dążyła.
Pragnęła miłości i żyła w tej krainie z taką siłą, że zdawało się, iż codziennie przeżyła już całe swe życie i nic więcej ponad to, co doznała — doznać już nie jest w stanie.
A jednak — robak zwątpienia jakiegoś toczyć zaczął jej serce.
W Karolu było napozór całe oddanie się człowieka, który ogarnia istotę kobiety siłą swej wyższości, ujarzmia ją, a przecież ulega jej czarowi i ścieli się niemal do stóp jej — pokorny i uległy w swem świeżem zwycięstwie.
Otwierał przed nią swe myśli, przemawiał przy niej i wobec niej głośno i często, pozwalając się unieść zapałowi, jaki żarem przejmował zasłuchaną i rozkochaną kobietę.
Lecz mówił z nią o rzeczach zewnętrznych, o błędach ustroju społecznego, roztrząsał jej w tym względzie przekonania, rzucał ją w wir jaskrawych prawd, zrywał z jej oczów kastowe zasłony przesądów. Troszczył się o jej duszę, napawał się wonią tej duszy i przypatrywał się z oddali jak gwieździe, którą ożywiał gorącem tchnieniem.
Radość błyszczała w jego oczach, gdy dusza ta nabierała coraz żywszego blasku. W miłości swej znajdował całe snopy iskier, które dorzucał do tego rozpłomieniania się kobiecego duch-gwiazdy i potem z rozkoszą potrącał o struny myśli Heleny.
— Patrz! — mówił — to dała nam twoja dusza — taką chwilę niezwykłą i podniosłą... Patrz, ciesz się, bądź dumną... toś ty, to właściwie ty jesteś...
Lecz — ze siebie, ze siebie samego — Karol nie dawał nic.
Myśli, myśli i słowa.
A potem zajęcie się nią i wielkie bezbrzeżne uczucie.
Sam zaś zawarł zazdrośnie gmach, w którym żyła jego dusza.
U drzwi tych stała Helena z początku ździwiona.
Próbowała dostać się do wnętrza, lecz od razu zrozumiała, iż ma przed sobą przeszkodę nie do przebycia.
Czy duch Karola pragnął być samotny i w samotności tej pozostać na zawsze, czy duch jego miał za temi zawartemi wrotami jakąś ukrytą zazdrośnie tajemnicę — tego już Helena przeczuć nie mogła.
To jedno wiedziała, że ona żyła dla Karola cała przejrzysta i jasna.
Znał ją w każdym ruchu, w każdym geście, w każdym odruchu jej duchowej istoty.
Lecz on — pozostał dla niej sfinksem — przed którym napróżno łamała się w bezsilnej chęci dostania się przed oblicze jego duszy. Miłość jej była zadowoloną względem niej samej, nie miała życzeń, wszystkie one w złotem kole, zakreślonem możliwością granic potężnego hymnu uczucia, — zostały wysłuchane, lecz gdy ona teraz z kolei pragnęła stanąć na tem miejscu, na którem Karol znajdował się względem niej — wyczuwała przed sobą głuszę i pustkę.
I tak ją to całą na wskróś przeszywało bólem, iż straciła siłę i możność zorjentowania się w tej sytuacji. Nie mogła znaleść punktu, który posłużyłby jej za oparcie w tych chwilach i który może skierowałby ją na właściwą drogę.
Kilkakrotnie, z niezręcznością pewną — jakby nagle oślepła, rzucała się ku tym zamkniętym wrotom cichej, duchowej świątyni.
Lecz — oto — spotyka się z jakąś siłą i chłodem, którego nie przewidywała.
Instynktem cofała się, czując, że straciła na chwilę grunt pod stopami.
— Dlaczego jesteś tak skryty? — zapytała raz stłumionym i jakby niepewnym głosem.
Lecz on zdawał się być ździwiony.
— Ja? skryty? Ale ja jestem zanadto otwarty. Dlatego mam tylu nieprzyjaciół...
— Nie... nie... — pochwyciła Helena — ja czuję, ja rozumiem.
— Co? co?...
W niej aż dech zamierał z niepewności.
Bała się powiedzieć mu otwarcie, o co jej chodzi — lękała się płoszyć widma, które niewyraźne tuż koło siebie czuła.
Lecz nagle postanowiła przemódz ten lęk i sformułować bliżej swe cierpienie.
— Ja nie jestem dla ciebie tem, czem ty jesteś dla mnie!... — wymówiła z wysiłkiem.
On nie zaprzeczył.
Poważnie spojrzał na nią i wreszcie wyrzekł prawie surowo.
— Bo tak być powinno!...
W niej wezbrała się jakaś silna egzaltacja, która skłoniła ją do pewnego buntu.
— Nie! Nie! — zawołała, — sam mówisz, jesteśmy równi, ty, ja, kobieta, mężczyzna. Mamy jednakowe dusze... Dlaczego jednak tyś poznał moją, a ja napróżno dobywam się do twojej i przystępu do niej znaleść nie mogę...
Karol powstał z ławki, na której siedzieli i oddalił się kilka kroków.
Zdawał się być silnie wzburzonym.
Ona — sądziła, iż oddala się od niej, odchodzi dotknięty boleśnie.
Ogarnęło ją lodowate zimno.
Zatrzęsła się cała, wyciągnęła ręce.
— Karolu! — zawołała gwałtownie.
Odwrócił się w tej chwili i podszedł do niej. Usiadł i objął ją silnie. Uczuła, że ramię jego drży także nerwowo. Na twarzy miał wyraz nieokreślonego zgnębienia.
Ona już wyrzucała sobie niebaczne słowa.
Kornie mu do ramienia przylgnęła.
— Daruj! — wyszeptała — zapomnij! Postępuj, jak zechcesz...
— Jak muszę!... — przerwał jej prawie bolesnym tonem.
W świetle elektryczności, która zalewała białym blaskiem ogród Stabilimenta — twarz jego wydawała się w tej chwili dziwnie znużona, postarzała i blada.
— Tak... tak... jak musisz — powtórzyła Helena. — Lecz zaraz oczy swe wlepiła w jego pobladłe oblicze i dodała:
— Ducha mego budzisz, krzepisz, żyć i umierać uczysz... a twój duch przedemną otula się w skrzydła i zabłysnąć nie chce....
I Helenie zdawało się, że w istocie duch Karola, cały ciemny, osłania się ogromnym cieniem czarnych skrzydeł i stoi tak nieruchomy, niemy, na straży ich miłości, jak posąg z czarnego marmuru u wrót grobowca.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.