Przejdź do zawartości

Jak tęcza/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jak tęcza
Podtytuł Powieść
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Udziałowa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Jak zorza poranna nagle z poza osłony nocy tryskająca, tak zaróżowiła się nad Heleną atmosfera miłości.
Kochała pełną piersią, kochała pełnią zmysłów, kochała rozumem, uczuciem i duszą całą. Przywiązywały ją więzy silne do postaci, do ducha, do myśli Karola i tak szła za nim, jak niewolnica, cała drżąca i do ofiary gotowa. Gdy była z nim, czuła się teraz całą i jakby dopełnioną. Myśli jej niedokończone i urywane, które przedtem odbiegały w przestrzeń i nikły w bezdennej i smutnej pustce — teraz natrafiały na grunt podatny, na który padały i rozwijały się wspaniale, jak kwiaty.
Często Helena zdumiona sama zastanawiała się wśród barwnych kłębów tych myśli. Gdy słyszała, jak Karol analizował ją, rozwijał i przed oczy jej przesuwał już ukształtowane i piękne — nie chciała wierzyć, że myśli te powstały z jej umysłu i że zaludniały ogród jej pojęć.
Pod jego wpływem — ta pustka, którą zdawała się mieć w mózgu, ta namiętność małomiasteczkowej burżuazki nikła. Jakby z pustej zupełnie amfory, cudem zaczynał sączyć się strumień, który nietylko miał połysk brylantów, lecz i pewien żar wód, dobywających się z głębin więcej kształconego umysłu. Być może, iż działała tu suggestja i wzrokiem i fluidem. Karol oddziaływał na umysł Heleny, lecz Helena sama czuła, iż chwilami Karol był zdziwiony siłą i śmiałością jej poglądów lub określeń, odrzucającym precz szablon utartych komunałów.
Czasem prześliczny rumieniec zakłopotania wytrysnął na twarz kobiety, jakiś lęk, czy dorówna, czy sprosta biegnącym w dal myślom mężczyzny. Często on przystawał niejako w drodze, oglądał się na nią i dźwigał ją na skrzydłach własnych słów, ku jasności i światłu. Czasem, porwany wirem własnych, zbudzonych myśli, pozostawiał ją jej siłom i biegł bez niej — a ona wtedy pozostawała sama, bezradna i zasmucona tym brakiem tchu i przygotowania, które nie dozwalało jej poszybować z nim razem w krainę pojęć zbyt śmiałych i pragnień druzgocących, burzących, lecz równocześnie wprowadzających harmonję wielkiej, potężnej Sprawiedliwości.
I gdy Karol tak stanął już na wyżynie sam, obejmując myślą szerokie i rozjaśnione widnokręgi — ona skarżyła się delikatnie i cicho, przypominając o swej obecności, tłómacząc, usprawiedliwiając z tego braku sił umysłowych, które zatrzymały ją wśród drogi bez tchu, oślepłą i ogłuszoną od lawiny jego myśli, spadającej z ogromnym łoskotem z wysokości, na którą wzniósł się silny i potężny.
— Nie mogę nadążyć tym myślom! — mówiła — daruj, umysł mój w takim zastoju.
Lecz on — zwracał się ku niej z dobrocią taką, z jaką się zwraca do dziecka inteligentnego i chętnego w obserwacyjnych ścieżkach.
— Nie! nie! — mówił — staraj się, wniknij, intuicją zrozumiesz mnie, nadążysz.
Całe światy odkrywały się przed nią.
Zasklepiona w ciasnem kole burżuazyjnych wierzeń, miała widocznie w sobie spadłą jakąś gwiazdkę, która tliła w popiele domowego paleniska.
Ginął popiół, żar miłości rozwiewał go w dal i oto gwiazda zaczyna promienieć jasnym, trochę oślepiającym blaskiem. To, co Helenie zdawało się konieczną i prawną słusznością — zaczynało w świetle tej gwiazdy być bezprawiem. Poza płotem tradycją samolubów grodzonym — rozciągały się całe łąki, po których wolno było bujać myśli ludzkiej, oddychającej pełnią swobody i słońca.
Poczuła się człowiekiem — żyjącym, zabierającym pewne miejsce pod słońcem, zrozumiała, iż jest jednem z kółek, potrzebnych do poruszania wszechświatowej maszyny.
— Każde tchnienie twoje jest podporządkowane i konieczne, każdy twój gest odnajdzie się w gestach ludzkości, każda myśl twoja ma naznaczoną godzinę, w której stanie się czynem — mówił do niej Karol.
— Moim czynem?
— Nie, może lat miljony przejdą — gest twój powróci kołem zakreślonem i stanie się częścią składową jakiejś chwili.
Helena posępniała. Czoło jej przecinała bruzda. Pragnienie zużytkowania owoców swych budziło się w niej egoistyczną chęcią.
— Więc nie ja?... — mówiła cicho, a głos jej brzmiał żalem.
Lecz Karol uśmiechał się tajemniczo.
— Co wiedzieć możesz? ty? nie ty?... Czy sądzisz, że to, co w tej chwili w tobie tak cudownie to pragnienie sformułowało — kazało ci w jednej chwili przeżyć całą tragedję żalu za tobą samą, nasunęło ci wyobrażenie grobu, a równocześnie przedstawiło rozkosz użycia wyników twej pracy przez ciebie samą — czy to coś — co tak działa, tak jest tobą prawdziwie, istotnie — właściwie — czy to coś zaniknie, zostanie spożyte, zdławione, rozprószone bez śladu?
— Błyskawica przechodzi...
— Wcale nie. Czy wiesz, jakie są skutki tej siły wydzielającej się z taką mocą i blaskiem? Skąd możesz wiedzieć? Ślepi i głusi jesteśmy, ślepi i głusi... nie wiemy nic w tej mierze.
Za ręce go pochwyciła strwożona i drżąca.
— Nie wiemy nic!...
Trwoga przed tą nieświadomością napełniła ją całą. Zimno grobu i czarny wał tajemnicy przejął ją w jednej chwili. Ona, on — dwie trumny... a potem te chwile konania. I cała zroszona potem wlepiła w niego przepojone trwogą oczy.
— Nie mów!... nie mów!... — szeptała.
Lecz on łagodnym gestem odsuwał ją od siebie.
— Lękasz się śmierci?
Wyczytał to w jej twarzy.
— Tak... tak...
— Przypomnij sobie te chwile, w których twa dusza odlata od ciebie, przypomnij sobie te piękne chwile. W jednej takiej spotkałem cię tu, na tem wybrzeżu. Czy tak bolesna to chwila? Tak bardzo ciężka do przybycia?
Szli znów wolno wzdłuż tego samego wybrzeża, na którem spotkali się po raz pierwszy.
— Tak... strasznie to ciężka chwila — odparła Helena po chwili zastanowienia.
— A wiesz dlaczego?
— Nie — nie wiem, tylko czuję to, i w tej chwili cierpię — na myśl, że się to powtórzyć może.
— A ja ci powiem, dlaczego tak cierpisz... Czy chcesz się dowiedzieć, najdroższa?
Stanęli na tem samem miejscu, na którem on ją zastał w ciemni i wilgoci, drżącą, bladą w fałdach białej szaty.
Podniosła ku niemu swą twarz piękną i pełną miłości.
Szal opadł z jej włosów i głowa jej zamajaczyła nagle z tej bieli, jak kwiat śliczny i delikatny, z alabastrowej wykwitający urny.
— Powiedz! — wyszeptała.
U stóp ich fale umierały z jękiem.
— Dlatego cierpisz — wymówił, ujmując jej ręce przez fałdy szala — dlatego, że chcesz powrócić... I to ci sprawia ból, to wyczerpuje cię tak strasznie.
Zrozumiała.
I ponownie uczuła dla niego wielką wdzięczność.
Tak, on odkrył jej wtedy tajemnicę, czem jest ta trwoga, ten lęk — teraz wyjaśnia jej, dlaczego ona cierpi, pomimo, że uczucie to mieści w sobie i lęk i jakąś dziwną, kojącą rozkosz wyzwolenia.
Oczy jej otwierają się szeroko; zdaje się jej, że ta chwila decyduje o czemś ważnem, najważniejszem w jej życiu.
— Więc... gdybym, gdybym nie walczyła...
— Umarłabyś słodko i rozkosznie.
Jak echo powtórzyła:
— Słodko i rozkosznie!...
Przymknęła oczy i stała tak chwilę, aż nagle miękim ruchem osunęła się przed nim na kolana i zaczęła gorąco całować jego dłonie.
— Dzięki! dzięki!...
Nie mówił nic, zrozumiał, iż dziękuje mu tak pokornie za to, że... nauczył ją umierać.
Podniósł ją z ziemi całą we łzach.
Miała wyraz twarzy jakby zrezygnowany i dziwnie uspokojony.
Łkała cicho i dwie strugi płynęły po jej twarzy.
Zaczął delikatnie oczy jej całować.
Pod jego pocałunkami zatamowały się strugi łez...
Usta jej, gorące jak kwiat granatu, szukały jego ust i do nich przylgnęły.
Przycisnął ją do siebie, jak statuę doskonałą i piękną, wiotką w fałdach lnianych draperyj.
Nad niemi stopniowo błyskały gwiazdy, przedzierając czerń nieba.
I pomimo tego upojenia, Helena czuła, że kocha Karola nietylko ciałem, lecz myślą swą i duszą, która garnie się ku niemu wdzięczności pełna.
Gdyby w tej chwili ten człowiek głosem rozkazu zawołał: „Daj życie swoje“! — umarłaby cicha i posłuszna, oddając mu siebie konającą ciałem, myślą i duchem, tak jak oddawała mu siebie żyjącą ciałem, myślą, duchem.
Pełnia uczucia, pełnia miłości całej, doskonałej, rozpięła nad nią swe tęczowe bramy.
I w blaskach tych tonęła jej istota, szczęśliwa z tego, że mogła być nierozerwalną, że mogła mieć całe zadowolenie, bez luk, bez pustek, bez smutków i chłodu, powstającego z jednostronnego oddziaływania niepełnej miłości.
Duch, ciało, umysł — i wszystko — całe — jak tęcza doskonałe, piękne, harmonijne.
A przecież Helena nie była szczęśliwą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.