Przejdź do zawartości

Jak tęcza/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jak tęcza
Podtytuł Powieść
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Udziałowa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Nagle zachodzi fakt, który odrazu Helenę rzuca na inny tor myśli.
Po lewej stronie w pierwszej ławce poza ławką dziennikarzy siedzi kilka dam bardzo strojnie i dodatnio ubranych.
Rozmawiają ze sobą pochylone i odwrócone plecami do Heleny.
Są bardzo swobodne, rozmawiają wesoło i śmieją się dyskretnie. Nagle dwie powstają, żegnają się z trzecią, ubraną w duży, aksamitny kapelusz i bardzo piękne, gronostajowe boa i wychodzą.
Dama w gronostajach i aksamitnym kapeluszu pozostaje sama. Chwilę siedzi spokojnie, lecz widocznie szuka kogoś oczami. Nie znalazłszy, przechyla się przez ławkę i zwraca się do jednego z temperujących ołówek dziennikarzy.
— Czy niema tam gdzie mego męża? — zapytuje z wdzięcznym uśmiechem.
Dziennikarz odpowiada również uprzejmie:
— Niech pani mecenasowa zaczeka — pójdę i przyprowadzę pana mecenasa.
Helena nie zwraca uwagi na ten manewr, lecz dama tak szeleści jedwabiem i dzwoni branzoletką, iż Helena mimowoli odwraca się od niej.
Krótką chwilę oczy tych dwóch kobiet zbiegają się ze sobą.
Fizycznie rzecz biorąc, są one najzupełniej do siebie podobne. To samo zabarwienie i oprawa oka, te same powieki trochę sine i ciężkie. Lecz oczy damy w gronostajach są pełne życia i gorączkowego blasku. Jakiś triumf, radość w nich się przebija.
Heleny oczy mętne, od łez spłowiałe i jakby strwożone.
To samo jest i z całą twarzą i postacią.
Dama w gronostajach zdaje się być odbiciem Heleny, lecz tej Heleny, która wyjeżdżała za granicę, a nie tej, która powróciła.
Ten sam delikatny podbródek — owal twarzy, linja nosa — śliczny kolor włosów. A ponad wszystko powab, gracja niewieścia, artyzm statuetki w każdym ruchu i układzie linij.
Helena patrzy długo w tę strojną postać, tak jakby podziwiała w tej chwili zjawienie się siebie dawnej, strojnej i czarującej. Zbiedzona i przysypana popiołem, cera jej twarzy odnajduje swą dawną karnację w świetnym kolorycie twarzyczki zaróżowionej pod rondem aksamitnego kapelusza. Nie może sformułować swego wrażenia, bo oto nowe, a tak silne uderza w jej duszę, iż chwilę pozostaje bez tchu, z sercem zamarłem i unieruchomionem.
Do damy w gronostajach podchodzi teraz szybko Hawrat. Zanim podał jej rękę, zanim zamienił słów parę, Helena wiedziała, iż ta kobieta jest... jego żoną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak! Ma ich teraz przed sobą — oboje — o kilka zaledwie kroków i z intencją szaloną, właściwą tylko zrozpaczonym i kochającym kobietom, odczuwa rodzaj stosunku, jaki tych ludzi łączy.
Hawrat z całą miłością ujął rękę żony, palce ich splotły się tak silnie, jak w lecie splatały się palce Heleny i Hawrata. Ona, pochylona ku niemu, cała pod wpływem jego mowy, mówi do niego cicho, szepcze prawie, serdecznie i żywo. Widać, jak gorący udział przyjmuje w jego umysłowem życiu i jaką część lepszą w niem zabiera. On słucha jej słów uważnie, widocznie, że ona jeszcze w sercu swojem znalazła coś więcej na obronę owego mordercy. Bo oto ślicznym gestem wskazuje mu ojca Fedka i Helenie zdaje się, że słyszy słowa:
— Jeszcze o nim mogłeś coś powiedzieć...
Teraz Helena odczuwa, widzi pożycie Hawrata z żoną. Rozumie, iż tej kobiety, którą przypuścił do swej pracy duchowej, która współdziałała z nim niejako w pracy jego społecznej — porzucić dla niej nie mógł, nie chciał. Ogromny, śmiertelny wstyd ogarnia ją nagle. Chciałaby zapaść się w ziemię....
Czuje się niczem, intruzem, głupią, przelotną miłostką, która musiała w tej chwili napełniać pamięć Hawrata niesmakiem. Ten jej pomysł małżeństwa — wtedy, gdy on od lat dawnych złączony był z tą śliczną i dobrą kobietą — i to jak złączony, ciałem i duchem! Lub to narzucanie się i wdzieranie gwałtem do przybytku jego ducha wtedy, gdy tam była już inna i to jaka inna!
Podobieństwo żony Hawrata do Heleny, dodaje jeszcze straszniejszej goryczy. Widocznie tęsknota na obczyźnie i osamotnienie wpłynęły na Hawrata, że wybrał ją na kochankę z pomiędzy tylu innych. Widocznie był to człowiek, który nie mógł istnieć sam, bez tamtej kobiety.
Traf zrządził, iż Helena była tym samym typem, „jego typem“. A więc zadowolnił się kopią, lecz powrócił do oryginału.
Jednego teraz Helena pragnie. Zostać niepostrzeżoną. Co z nią potem będzie, mniejsza! Ale teraz niech jej nie zobaczą. Lecz oto Hawrat, rozmawiając z żoną, spogląda po sali. Helena czuje, że jego wzrok padnie i na nią. Chce odwrócić się, zasłonić twarz, nie może uczynić żadnego gestu, jest jakby sparaliżowaną.
I oto Hawrat dostrzega ją. Chwilkę ich źrenice toną w sobie. Na twarzy mężczyzny wybiega wyraz zdumienia na widok zmiany, jaka zaszła w twarzy Heleny. Zdumienie to szybko i po mistrzowsku zostaje powściągnięte. Helena nie widzi już tej zmiany, bo prawie omdlała, przymyka powieki.
Lekki szelest jedwabiu przyprowadza ją do przytomności. To żona Hawrata opuszcza salę. Hawrata także niema. Widocznie, dostrzegłszy Helenę, pod jakimś pretekstem oddalił żonę i sam znikł na korytarzu. Helenie to już jest obojętne. Od tej chwili zaczyna żyć jak we śnie i nic jej nie może wyprowadzić z tego sennego stanu.
Powstaje z ławki i wychodzi z sądowego gmachu. Na korytarzach, na wschodach ludzie rozmawiają, gestykulują żywo. Helena schodzi powoli, widzi przejeżdżającą dorożkę, wsiada i mówi adres swego pomieszkania.
Dzieje się z nią coś dziwnego.
Słyszy swój głos, ale nie wie poprostu, że to ona mówi. Ktoś inny kieruje jej wolą, jej myślami, jej czynami. Tak jak poprzednio, gdy szła do sądowego gmachu, doznawała wrażenia, iż ktoś goni ją i kieruje nią „po za nią“, tak teraz zdaje się jej, że ktoś prowadzi ją „za sobą“ i, co więcej, mówi, odpowiada ludziom, wykonuje gesty. Stan ten sprawia jej niewymowną ulgę. Jakieś uczucie wdzięczności rodzi się w niej dla tej, która ją wyręcza. I jedno powstaje w niej pragnienie.
Niech jej nie opuszcza i nie pozostawia samą i odpowiedzialną za jej czyny.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.