Józef Balsamo/Tom VIII/Rozdział CI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CI
GDZIE SPRAWY WIKŁAJĄ SIĘ CORAZ BARDZIEJ

Pani de Béarn, w dwie godziny po opuszczeniu pana Richelieu, zajechała do Luciennes i kazała się oznajmić hrabinie.
W buduarze obok pani Dubarry siedział książę d’Aiguillon, gdy Chon zwiastowała wizytę. D’Aiguillon chciał się usunąć, lecz hrabina zatrzymała go.
— Zostań, książę — mówiła faworyta królewska — w razie jakiej prośby tej starej, możesz mi być użytecznym.
Pani de Béarn, z miną stosowną do okoliczności, weszła do pokoju i siadła na fotelu naprzeciw hrabiny.
— Czy mogę wiedzieć, jaki dobry duch sprowadził panią do mnie? — spytała pani domu.
— O! wielkie nieszczęście!
— Cóż takiego?
— Nowina, która bardzo zmartwi króla.
— Wyjawże ją pani prędzej.
— Parlament...
— A! al — mruknął d’Aiguillon.
— Książę d’Aiguillon — przedstawiła z pośpiechem pani Dubarry.
Stara była wytrawną i sprytną; odgadła natychmiast, że książę mógł jej być użytecznym.
— Znam tych pieniaczy, ich brak szacunku dla osób, których zasługi i urodzenie stawiają na najwyższym szczeblu drabiny społecznej — rzekła.
Komplement, zręcznie powiedziany, wywołał uśmiech i ukłon księcia.
— Chociaż teraz — ciągnęła dalej — nie idzie tu już o księcia, ale o nas wszystkich, parlamenty są nie czynne.
— Co pani mówisz! — zawołała Dubarry. Ustał więc wymiar sprawiedliwości we Francji? No i cóż dalej?
Książę uśmiechnął się. Oblicze pani de Béarn zasępiało się coraz bardziej.
— Toż to fatalny wypadek — wyrzekła nareszcie.
— Doprawdy? \
— Znać, że pani hrabina nie ma żadnych procesów.
— Hm! — mruknął dość głośno książę, chcąc zwrócić uwagę Dubarry, która dopiero w tej chwili odgadła, o co idzie jej matce chrzestnej.
— Niestety — odparła pospiesznie — ja wprawdzie nie mam żadnych spraw, lecz pani ma proces.
— Tak! tak, droga hrabino, a każda zwłoka mnie rujnuje.
— Biedna pani!
— Król powinien wystąpić przeciw tym nadużyciom.
— O! król nie namyśla się długo; pewnie wygna członków parlamentu i koniec.
— Ale kiedy to nastąpi?
— Czy masz pani jaką radę na to? Słuchamy.
— Byłby sposób — dodał d’Aiguillon — ale nie wiem, czy Jego Królewska Mość go użyje?
— Jaki?
— Powinien postąpić, jak Jego poprzednicy, gdy się znajdowali w podobnem położeniu. Powinien urządzić sesję parlamentu w swej obecności i powiedzieć: „Ja chcę“, gdy inni powiedzą: „Nie chcemy“.
— Świetna myśl — zawołała zachwycona de Béarn.
— Której naturalnie, nie wolno rozgłaszać.
— 0!... hrabino, hrabino!... ty, która masz taki wpływ na króla, namów go, niech powie: „Ja chcę, aby sądzono proces pani de Béarn“.
Książę przygryzł wargi, ukłonił się damom i wyszedł.
Usłyszał, że zajeżdża kareta króla.
— Oto Jego Królewska Mość — zawołała, wstając, Dubarry.
— Pozwól mi, hrabino, pozostać tu i rzucić się do nóg króla.
— Owszem, owszem, pozostań tutaj, jeśli masz zamiar prosić o wyznaczenie tej sesji.
Zaledwie pani de Béarn miała czas poprawić uczesanie, gdy Ludwik XV wszedł do buduaru.
— A! — rzekł, cofając się, — masz gości, hrabino?...
— Pani de Béarn.
— Królu, sprawiedliwości! — wykrzyknęła stara dama, kłaniając się nisko.
— O!... o!... — odparł tym samym tonem król, z odcieniem dumy w głosie — obrażono panią.
— Królu, sprawiedliwości!
— Przeciw komu?
— Przeciw parlamentowi.
— Tylko?!... — rzekł król, klasnąwszy w ręce. — Skarżysz się, pani, na parlament?... Owszem poradź sobie z nim. Ja mógłbym również żądać sprawiedliwości — dokończył Ludwik XV z ukłonem, naśladując panią de Béarn.
— Ależ, panie, jesteś królem, panem.
— Królem — tak, panem — nie zawsze.
— Objaw, królu, swą wolę.
— Objawiam ją co wieczór, hrabino, a moi poddani objawiają swoją co rano. A ponieważ wole nasze są różne, gonimy się wiecznie, ot jak ziemia i księżyc, nie mogąc się nigdy spotkać.
— Wasza Królewska Mość może wszystko, co zechce.
— O!... mylisz się, pani. Nie jestem adwokatem, a oni są nimi wszyscy. Jeśli znajdziesz, hrabino, sposób, aby ich zmusić do zgody, gdy ja „tak“ wyrzeknę...
— Mam ten sposób, królu. Urządzisz sesję parlamentu w swej obecności.
— Hm... to ci pomysł. Czy wiesz pani, że to mała rewolucja.
— Jest to jedyna rada. W chwili, gdy w parlamencie powiesz: „Ja chcę“, nikt ci się nie sprzeciwi, wszyscy buntownicy schylą głowy.
— W każdym razie to myśl wspaniała.
— Wspaniała — tak, ale — zła.
— Jednak, jakie to byłoby majestatyczne — ciągnęła Dubarry, znając słabą stronę swego kochanka — wszyscy parowie Francji, książęta, lud, a w środku tron królewski... śliczna ceremonja.
— Tak sądzisz?... — zapytał Ludwik XV wahająco.
— A wspaniały twój strój, królu, płaszcz, podbity sobolami, brylantowa korona na głowie i wszystkie oznaki, przynależne potężnemu monarsze!... Olśniewający widok!...
— Rzeczywiście dawno już Francja nie widziała tronu królewskiego w parlamencie — rzekł odniechcenia Ludwik XV.
— Od twych lat dziecięcych, królu — mówiła pani de Béarn, — gdy piękność twoja olśniła wszystkich.
— W końcu — ciągnęła dalej Dubarry — kanclerz będzie mógł zgnieść tych buntowników.
— Muszę jednak jeszcze czekać — rzekł Ludwik XV.
— A cóż okropniejszego mogą jeszcze popełnić?!...
— A co zrobili nowego?
— Nie wiesz jeszcze, królu?
— Obrazili księcia d’Aiguillon, to jeszcze nic tak ważnego — rzekł król, patrząc na faworytę — chociaż ów książę należy do naszych przyjaciół. Zresztą zniosłem ów dekret wczoraj, czy przedwczoraj. Skwitowaliśmy się...
— Ależ, panie — przerwała Dubarry — hrabina przyniosła nam coś zupełnie świeżego.
— Znowu? — król zmarszczył brwi.
— Mów, pani, Jego Królewska Mość pozwala.
— Otóż członkowie parlamentu, sędziowie, zawiesili swe czynności, dopóki król nie przystanie na ich żądanie.
— Czy mię słuch myli? To być nie może, hrabino, to pogłoski, nie wierz im, byłaby to rewolucja, bunt...
— Zaręczam Jego Królewskiej Mości...
— Powtarzam, że to bajki.
— Królu, wysłuchaj mnie!...
— Mów, hrabino.
— Mój adwokat oddał mi akta procesu, nie może sprawy bronić, skoro niema sędziów.
— Głupstwo, pogłoski — powtarzał Ludwik XV, chodząc po pokoju.
— Może, królu, uwierzysz prędzej księciu de Richelieu.
— Słowo najświętsze daję, że w mojej obecności oddano księciu papiery jego sprawy.
— Stukają, hrabino — rzekł król rad z przerwy.
— To Zamor.
— Wejdź.
— List przynoszę.
— Czy Jego Królewska Mość pozwoli?... — spytała Dubarry. — A! mój Boże?
— Co się stało?
— List od pana Maupeou; kanclerz, wiedząc, że masz mię odwiedzić, królu, prosi mnie o wstawienie się za nim do Jego Królewskiej Mości; chodzi o udzielenie mu posłuchania.
— Co więcej?
— Prosić kanclerza! — rozkazała hrabina.
Pani de Béarn chciała się oddalić.
— Możesz pani pozostać. Dzień dobry, panie de Maupeou. O co to idzie?
— Najjaśniejszy Panie — rzekł zcicha, kłaniając się, kanclerz — parlament ci się sprzeciwiał, a teraz niema go już wcale!...
— Cóż to powymierali wszyscy?... Otruto ich arszenikiem?...
— Broń Boże!... Żyją, ale składają urzędy. W tej chwili byli u mnie.
— Sędziowie?... Radcy?...
— Niezadowoleni.
— Mówiłam, że to nie żarty — szepnęła Dubarry.
— To nawet rzeczy poważne — odpowiedział Ludwik XV z niecierpliwością. — Coś postanowił, panie kanclerzu?...
— Przyszedłem wysłuchać rozkazów Jego Królewskiej Mości.
— Skażmy ich na wygnanie, panie Maupeou.
— Na wygnaniu także nie zechcą sądzić.
— Zmusimy ich do tego. Nakaz urzędowy...
— Trzeba się wziąć ostro do nich.
— Słuszna uwaga.
— Odwagi!... — szepnęła pani de Béarn do Dubarry.
— Raz bądź panem i władcą, gdy cię, królu, nie słuchają, jako ojca!... — wykrzyknęła hrabina.
— Kanclerzu — rzekł powolnie król — mam jedyny sposób: jest on wprawdzie ostry, ale skuteczny. Chcę zasiąść na sesji w parlamencie.
— To rozumiem! niech giną!
— Pani — zwrócił się król do pani de Béarn — jeśli proces nie będzie sądzony, nie będzie to moją winą.
— Panie!... jesteś największym, najsprawiedliwszym królem w świecie!...
— To prawda!... to prawda — powtórzyli za nią chórem kanclerz, hrabina i Chon.
— A jednak świat sądzi inaczej — pomyślał Ludwik XV.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.