Przejdź do zawartości

Intryga i miłość/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Intryga i miłość
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 2.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czarna Maska

Długi korytarz, na który wychodziły drzwi pokoju oświetlony był słabo malutką lampką. Cały dom wydawał się pogrążony we śnie. Nagle jakaś wysoka czarna sylwetka zarysowała się na tle korytarza. Zatrzymała się przed drzwiami, prowadzącymi do apartamentów lorda Clifforda. Tajemniczy osobnik odziany był w czarny przylegający ściśle do ciała trykot, na głowie miał coś w rodzaju kaptura z czarnego aksamitu. Przez niewielkie otwory błyszczały niesamowicie dziwne oczy. Upewniwszy się, że drzwi nie były zamknięte na klucz, niesamowity gość zniknął w środku. Po paru chwilach wyszedł, niosąc pęk kluczy, które lord Clifford, udając się na spoczynek, położył na nocnym stoliku obok rewolweru. Czarno odziany mężczyzna zgasił małą lampkę, palącą się na korytarzu. Jak cień zsunął się po schodach do pokoju, znajdującego się na parterze. Musiał on słyszeć niewątpliwie jak detektyw tłumaczył lordowi, że postawi jednego z policjantów w bibliotece, drugiego zaś w hallu, podczas gdy sam miał roztoczyć pieczę nad gabinetem lorda i cennym skarbem.
Najbardziej wyczulone ucho nie zdołałoby pochwycić odgłosu kroków skradającego się człowieka. Poczciwy wywiadowca, rozsiadłszy się wygodnie w szerokim fotelu, spał snem niewinnego. Nie było potrzeby krępować się jego obecnością. Czarna postać zbliżyła się tak odważnie do śpiącego, że detektyw z łatwością mógłby chwycić go ręką. Usta jego otwarły się lekko i dało się słyszeć głośne przeciągłe chrapanie. Drzwi, prowadzące z pokoju do biblioteki, zamknięte były tylko zasuwką. Czarna postać otworzyła je ostrożnie. Drugi agent Hollidaya również znajdował się w objęciu Morfeusza. W kilka chwil później naskutek odpowiedniej dozy chloroformu spał już snem tak mocnym, że osoba jego w żadnym razie nie mogła być brana w rachubę.
— Czyżby i nasz dzielny Holliday spał również snem sprawiedliwych? — pomyślał wówczas śmiały intruz. Mimo to nie zaniedbał żadnych ostrożności. Wyciągnął z kieszeni kawałek czarnej materii i dopiero poprzez ten materiał ujął za klamkę. Nacisnął ją delikatnie, jednym skokiem wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Usłyszał, jak detektyw skoczył ze swego fotelu.
— Cisza, mister Holliday, to ja, lord Clifford — rzekł stłumionym głosem. Nie trzeba zapalać światła, usłyszałem jakiś niezwykły hałas i dlatego przyszedłem... Nie, niech pan nie zapala, — dodał widząc że detektyw szuka w swej kieszeni latarki. Całkowicie uspokojony, ponieważ głos do złudzenia przypominał głos lorda, detektyw zbliżył się do czarnej sylwetki. Nagle z ust jego wyrwał się stłumiony okrzyk. Uczuł, że na głowę jego spada kawał grubej czarnej materii. W tej samej chwili jakaś potężna dłoń rzuciła go na ziemię.
— Bez krzyku, jeśli ci życie miłe, — rzekł głos na którego dźwięk biednemu policjantowi ścierpła skóra. Detektyw uczuł, że na głowę nałożono mu nadto mięką puchową poduszkę. Pozbawiony całkowicie możności ruchu nie mógł nawet krzyczeć, ponieważ głos jego byłby całkowicie zduszony przez czarną materię oraz przez poduszkę.
Mister Holliday, który kochał swe życie więcej nawet niż każdy przeciętny śmiertelnik, nie odważył się nawet dać znaku życia. Czuł zimne ostrze sztyletu, który przytknięto do jego piersi. Wiedział, że przeciwnik, nie wahałby się ani przez chwilę pogrążyć sztylet ten po samą rękojeść w jego piersi. Nagle wydało się detektywowi, że w pokoju zapalono światło. Usłyszał dźwięk kluczy i pomyślał, że nieznajomy, w którym odgadł sławnego włamywacza Rafflesa zajął się otwieraniem kasy. Wszystko to stało się z wielką szybkością.
— Jeżeli wezwiesz pomocy przed upływem godziny nastąpi nieszczęście — rzekł ten sam głos. Dopiero więc po upływie godziny mister Holliday odważył się powziąść decyzję. W duszy jego toczyła się walka pomiędzy poczuciem obowiązku a tchórzostwem: zwyciężyło to ostatnie. Nie ulegało kwestii, że złoczyńców było wielu i że musiał ustąpić przed liczebną przewagą wrogów. Pozycja jego stawała się coraz nieznośniejsza. Oddychał z coraz to większym trudem. Obawa przed uduszeniem się dodała mu siły. Przewrócił się na wznak i począł wydawać początkowo głuche i nieartykułowane dźwięki, które stopniowo przerodziły się w zwierzęcy ryk. Ryk ten zbudził wszystkich mieszkańców pałacu. Usłyszał nad sobą kroki i po przez ciemną zasłonę ujrzał zapalone światło. Po chwili był już na wolności. Przed nim stał sir Edward Touston, Fitzgerald oraz domownicy. Wkrótce potem przyszedł Lord Clifford zalękniony i niespokojny. W sąsiednim pokoju dwaj służący napróżno usiłowali zbudzić policjantów. Silny zapach eteru, napełniający salę oraz bibliotekę — wskazywał na to, że złoczyńca najprzód rozprawił się z dwoma policjantami.
— Dzięki Bogu, — rzekł lord Clifford, — pańskie krzyki i nasza interwencja musiały spłoszyć złodzieja i przeszkodziły mu w zabraniu łupu.
Detektyw rzucił przerażone spojrzenie w kierunku kasy ogniotrwałej, wyglądającej przynajmniej z zewnątrz na nietkniętą. W nadziei, że mógł się mylić przed chwilą, słysząc dźwięk kluczy — Holliday zamilkł dyplomatycznie. Dopiero sir Edward zwrócił uwagę na to, że złoczyńcy mogli z łatwością otworzyć kasę a potem zamknąć ją z powrotem. Chcąc się o tym przekonać lord posłał służącego do swej sypialni po klucze. Drżącą ręką otworzył kasę: mimo swego dobrego wychowania i umiejętności panowania nad wzruszeniami, lord zaklął wulgarnie. Ze skarbu, strzeżonego w jego przekonaniu najlepiej i najstaranniej, nie zostało ani centyma.
— Trzeba mi było pilnować skarbu samemu! — rzekł zdoławszy się opanować — Zwrócił się do gości, którzy prawie w komplecie stawili się wśród nocy i rzekł:
— Przykro mi niezmiernie, żeście państwo pozbawieni zostali zasłużonego wypoczynku nocnego. Miejmy nadzieję, że uda się odnaleźć złoczyńcę i odebrać skradzione pieniądze.
Jeden z mężczyzn zbliżył się do okna i odsunął roletę. Na niebie świecił jasny księżyc. W tej chwili rozległ się dźwięk dzwonka u bramy parkowej.
Na wszystkich twarzach odmalowało się przerażenie. Dwaj służący wyszli aby zobaczyć co się stało. Wrócili natychmiast, niosąc telegram zaadresowany do pułkownika Goara, nadany zaś przez posterunek policji w Kilburn. Drżącą ręką pułkownik otworzył telegram i przeczytał:

Tej nocy złodzieje splądrowali pańską willę. Służbę związano i uśpiono. Na ślad złoczyńców jeszcześmy nie natrafili.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.