I Sfinks przemówi.../„Wiele hałasu o nic“, Szekspira

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Wiele hałasu o nic“, Szekspira
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Wiele hałasu o nic“, Szekspira

— Szekspir nie ma racji bytu na teraźniejszej scenie, zresztą może... „Kupiec Wenecki“, bo to trochę interesujące, a co już „Hamlet“... nie, nie — to wprost komiczne. Nie mówię już nic o „Makbecie“, bo ta cała awantura z myciem rąk jest poprostu niechlujna... Tak! tak! niech pani tak na mnie nie patrzy — ja wiem, co mówię. Ja mam zdrowy rozum — a potem te wszystkie wasze Ibseny i inne Szekspiry są ciemne i nudne. Zresztą... ja nie lubię Anglików!
Tak powiedział Sarcey, słynny Sarcey, ongi wyrocznia Paryża — ba, świata całego. Gdy tak patrzyłam na jego śmieszną twarz, przypominającą maskę Solskiego w roli Ciarki — i słuchałam jego słów, zdawało mi się, że ktoś bije bardzo tłustą pięścią po marmurze. Pięść posiniała, a marmur zawsze biały, lśniący i czysty.
Dokoła Sarceya wspaniale było i bogato. Całe setki książek oprawnych w szafach — biuro, jak u ministra, przy biurku on, olbrzymi i jowialny, naprzeciw niego sekretarz, spisujący cenne zdania mistrza. Z tego gabinetu wypływały sądy, które wodewilistom dawały sławę wszechświatową i krociową fortunę, które „Hanusię“ Hauptmana zesiekły rózgą bezrozumnej satyry i drwin. Wszyscy drżeli przed tą tłustą dłonią, która biła z taką werwą po marmurze genjuszu Szekspira, nie mogąc zrobić żadnej szczerby w jego tytanicznem dziele.

Bo jest to Tytan tak wielki, olbrzym tak przerastający miarę dramaturga, że mówić o nim, pisać o nim — to świergot ptaków dla powitania słońca. Więc — lepiej czytać i patrzeć — patrzeć a słuchać, gdy nadejdzie taka szczęśliwa chwila, takie wielkie dla teatru święto, że pojawi się wreszcie w repertuarze którekolwiek z arcydzieł olbrzyma. Niespożyty będzie i zawsze wstrząsający, bo nie pojedyńcze i odosobnione typy działają w jego utworach — lecz namiętności, zbrodnie, cnoty, błazeństwa, występki, uśpione w duszy każdego człowieka.

I choć tyle wieków przeszło, choć na tylu szubienicach zakołysały się trupy zbrodniarzy, a więzień, kryjących przestępców, bratobójców, zdrajców, królobójców nie zliczyć, to dusza ludzka jest zawsze jednako do zazdrości, pychy, zdrady, zabójstwa, rozpusty — skłonna, i grzechy — pozostały niewzruszone, jednakże — urągając kodeksom, gilotynom i katorgom, Szekspir z siłą olbrzyma wyrwał duszy ludzkiej tajemnicę jej wnętrza i rzucił ją nawierzch w oślepiającym kolorycie. Kim był ten człowiek! Jeśli kto ma prawo do nazwy nadczłowieka to z pewnością — Szekspir.
Dlatego jego dzieło mieć będzie „rację bytu“ wiecznie i zawsze, mieć ją będzie tak długo — jak długo ludzie będą ludźmi, a dusze ich składać się będą z amalgamatu zbrodni i często naiwnej dobroci — to jest — do tchnienia ostatniej na ziemi żyjącej istoty. Dowodem — to oddziaływanie dzieł Szekspira na masy, na natury proste, na niższe klasy społeczeństwa. Dowodem — rozkosz, jaką znajdują takie umysły wytrawne, estetycznie wykształcone i wytwornie złe lub dobre w sztukach Szekspira. Wszyscy znajdują tam coś ze siebie bez różnicy narodowości, wieku, stopnia kultury.
Bo dusza ludzka jest jedna i ta sama od zaczątku istnienia po wieczny jej zanik, jeden jest człowiek pierwotny i ten przez całe wieki przeszedł nietknięty pomimo naleciałości zewnętrznych wpływów. Tego człowieka ukazuje nam Szekspir i my go rozumiemy, odczuwamy, kochamy i boimy się, jak nagle ujrzanego wewnątrz siebie szkieletu.

W sobotę grano „Wiele hałasu o nic“ w teatrze miejskim. Ta uscenizowana treść Ariosta ma wielki wdzięk i powinna nazywać się „Turniejem dowcipu“.
Wszyscy tam dowcipkuja, a sprytne słówka latają w powietrzu, jak barwne piłki, rzucane sprawnemi rękami. W tej sztuce Szekspir igra z tak zwanym „sprytem“ ludzkiej istoty. Kanwa, na której Szekspir dzierzga ten haft, jest sentymentalna i trochę nie licująca z charakterem epoki, w której się akcja odbywa. Wiadomo bowiem, że fakt ów (według Bandella) miał miejsce około 1282 roku podczas pobytu Piotra Aragońskiego w Messynie. Sprawność dowcipów Beatryczy, a nawet i Hero można jednak zastosować do wygadania dam z dworu królowej Elżbiety, która sama przykład podobny damom swym dawała.
W każdym razie ten popis sprytu jest olśniewającym fajerwerkiem i zachwyca „dzisiejszych“ dowcipnisiów werwą i nieporównaną głęboką satyra. Wystawić Szekspira na scenie to prawdziwa rozkosz dla dyrekcji. Porel w Odeonie, dając „Romea i Julję“, udrapował naokoło sceny ramy z lila pluszu i w nich roztoczył tak wspaniałe, malownicze obrazy, iż pozbyć się nie można ich wspomnienia. Scenę ślubu umieścił w krużganku klasztoru, okalającego dziedziniec, pełen róż. Ponad różami, gdy wstawało słońce, fruwały motyle, a biało ubrani zakonnicy chodzili, doglądając kwiatów. I każdy obraz mniej więcej był tak piękny, odpowiednio do akcji.
U nas — nie mogło być pluszu ani zbytniego przepychu, ale nie wyprowadzono wystawy ze zwykłego szablonu. Przedewszystkiem w którym wieku działa się akcja? Jeśli przyjmiemy datę Bandella (którą przyjął Szekspir) kostjumy powinny być z XIII wieku. Tymczasem mieliśmy mieszaninę nadzwyczajną. Pani Bednarzewska miała kostjumy z XVI stulecia, strój głowy ślubny z XV wieku. Pani Siennicka w pierwszych aktach miała strój z... niewiadomego stulecia. Mężczyźni ubrani byli przeważnie w sukienki i fryzury z XV, a rękawy ich nosiły piętno XVII albo XIV wieku. Skoro przyjęto wiek jedenasty, należało ubrać kobiety pod szyję w suknie z tiunikami opiętemi, mężczyzn w takie długie szaty, rękawy wąskie, na głowach okrągłe, płaskie czapki.
Gdyby Piotr Aragoński, Benedykt, Claudio, Żuan weszli w zbrojach — kontrast owej szermierki dowcipów dziewczęcych ze zbrojnymi rycerzami miałby wiele uroku. Jeżeli zaś dyrekcja przyjęła wiek XVII, dlaczego nie wykorzystano malarskiej strony tego widowiska?
Ugrupowanie dobranych barwami postaci jakże ślicznie wydawałoby się na tle ładnej dekoracji, w oświetleniu i obramowaniu bogatej sceny! Zaraz w pierwszym akcie, zamiast kazać aktorom stać przed rampą — można było urządzić siestę, wzorując się na jakim pięknym obrazie z odnośnej epoki.
P. Pawlikowski nie żałuje kosztów. Kostjumy są nowe i piękne, dlaczego więc nie obliczyć efektów wzroku, — przecież scena powinna dawać coś i dla oka, nie tylko dla ucha.

Trzy role są wybitne w tej sztuce Szekspira: Beatryks, Benedykt i Ciarka. Beatryks grała pani Siennicka. Jak zawsze — była piękna, nerwowa i pełna kokieterii. Ale to nie była Beatryks. Ta dziewczyna, jak iskra, dowcipna, zdrowa, wesoła odpowiada natychmiast, bez zastanowienia, tak, jakby grała w piłkę.
P. Siennicka była złośliwą z całą samowiedzą. Beatryks zaś prędzej mówi, niż myśli. I tak jest ten dowcip jej drugą naturą, że choć już zakochana; w ostatniej chwili tnie i plecie bez wytchnienia. Beatryks nie jest osą, to nieszkodliwie brzęcząca mucha. Na Benedykta pan Tarasiewicz stanowczo za młody. To rycerz w pełni sił i rozwoju. Tarasiewicz o ile nie przyśpieszał dykcji, mówił bardzo inteligentnie, ale stanowczo powinien był zamienić się na role z p. Hierowskim, który nie był owym „dzieciuchem“ Klaudjem „bezwąsym”, a mógł być wybornym Benedyktem.
Na zakończenie pozostawiam pana Solskiego, który zachwycił mnie nie tyle tym tour de force, jaką zrobił zewnętrzną charakteryzacją, ale subtelnem wycieniowaniem i prawie koronkowem, misternem odtworzeniem postaci Ciarki. — Bez ruchu, cieniuchnym głosikiem wydobywał przepyszne efekta, dając dowód, iż miara artystyczna jest szczytem sztuki scenicznej.
Inni artyści mieli mało pola — zaznaczyć tylko musimy szeroką grę pana Bednarczyka, piękny wygląd pani Bednarzewskiej i wyborną sylwetkę pana Feldmana.
Czy nie możnaby uprosić panie, imitujące paziów, aby się wyrzekły w Szekspirze produkcji swych kobiecych wdzięków i nie rozpuszczały do pasa kaskady włosów, a kryły je pod peruki? Gdy operetka powróci, paziowie tacy mają w niej wyborne zastosowanie. W dramacie może się bez nich obejść.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.