Hordubal/Księga druga/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI

Tylko że słój z sercem Hordubala rozbił się w drodze i spirytus wyciekł, a serce Hordubala dostało się do pracowni uczonego pana w stanie bardzo opłakanym.
— Cóż mi tu znowu posyłają? — srożył się uczony siwowłosy pan. — Co tam o tym piszą? Że stwierdzili ranę kłutą? Ech, ci prowincjonalni doktorzy! — żachnął się wielki specjalista, spoglądając z oddalenia na serce Juraja Hordubala. — Proszę napisać: rana kłuta wyłączona — otwór zbyt nikły. Przestrzał mięśnia sercowego z broni palnej małego kalibru — najniezawodniej z floweru. I proszę to zabrać!

∗             ∗

— No więc już nam z Pragi ten kawałeczek nadesłano — witał Gelnaj Biegla, wracającego z Rybar. — Żebyście wiedzieli, Karolku, Hordubal nie został przebity, ale zastrzelony z floweru. Tak.
Biegl opuścił ręce. — A cóż ma to nasz doktor?
— Cóż miałby mówić? Wścieka się. Znamy go przecie, czy nie? I obstaje przy swoim zdaniu. A teraz raptem flower! Kuli wprawdzie nie znaleziono, ale cóż robić? Trzeba szukać kogoś, kto ma flowerek.
Biegl cisnął kask do kąta. — Ja tego tak nie zostawię, panie Gelnaj — odgrażał się — ja nie pozwolę dmuchać sobie w kaszę. Nikomu! Chryste Panie, przecie wszystko jest niemal gotowe, wszystko się zgadza, a teraz taka rzecz! Czyż można pójść do sądu z tym tutaj? Skąd tu raptem wziąć jakiś flower?
Gelnaj wzrusza ramionami. — To kara za to, Karolku, żeście nieborakowi Hordubalowi nie pozwolili zasnąć w Bogu na zapalenie płuc. Dobrze wam tak i doktorowi też.
Biegl z wściekłością rzucił się na krzesło. — To mi popsuło, panie Gelnaj, całą przyjemność. Największą uciechę, jaką miałem kiedykolwiek!
— Jakąż znowu uciechę?
— Znalazłem dolary. Więcej niż siedemset, razem z woreczkiem. Były za belką na strychu w Rybarach.
Gelnaj był tym tak zaskoczony, że aż wyjął fajkę z ust. — No, Karolku, to nie byle co! — rzekł z uznaniem.
— Ale się też naszukałem — odsapnął nagle Biegl. — Wie pan aby, jak długo szukałem ich w tych Rybarach? Netto czterdzieści sześć godzin. Ani źdźbła nie ominąłem. Teraz Szczepan może się kazać wypchać razem ze swoim alibi. Jak pan sądzi, panie Gelnaj, wystarczy to przysięgłym? Pieniądze się znalazły, ten diament, co go Szczepan kupował, też nienajgorszy, do tego jeszcze sprzeczności w zeznaniach i motyw jak ten byk!
— A nawet cztery motywy — zauważył Gelnaj.
Biegl machał ręką. — Ale gdzie tam! Było to całkiem zwyczajne, ordynarne, paskudne morderstwo rabunkowe. Powiem panu, jak to było. Hordubal wiedział, że Manya jest kochankiem jego żony, i bał się go. Dlatego pieniądze nosił na szyi, dlatego też zaręczył Manyę z Hafią, dla tego samego powodu wygnał go i dlatego zamykał się w oborze. To całkiem jasny wypadek, panie Gelnaj.
— A ja myślę — Gelnaj mruga w zamyśleniu — ciągle o tych koniach. Szczepan lubił konie. O niczym innym podobno nie mówił, tylko o tym, żeby dokupić łąki i hodować konie. Teraz właśnie można kupić kawał równiny za łąkami Hordubala. Może Manya namawiał Hordubala, żeby ją kupił, a ten nie, tylko nosił pieniądze za pazuchą. Ja bym się, Karolku, nie dziwił, gdyby było właśnie tak.
— Wszystko jedno, kijem czy pałką, zawsze dla pieniędzy. Z miłości dla Polany ta rzecz się nie stała.
— Któż to wie?
— Stanowczo nie. Pan jest stary żandarm, panie Gelnaj, i zna się pan na wsi. Ale ja jestem młody żandarm i znam się, psiakość, trochę na kobietach. Przyglądałem się Polanie: nieładna, gnaciasta kuma. I stara, panie Gelnaj. Prawda, że miała stosunek z parobkiem, ale sądzę, że ją to kosztowało dużo pieniędzy. Dla takiej kobiety, panie Gelnaj, Hordubal nie byłby się dał zabić. Dla niej Szczepan nie stałby się mordercą. Ale dla pieniędzy — — — owszem! To jasne. Hordubal był wiejskim sknerą. Polanie było śpieszno dziedziczyć po nim, żeby mogła trzymać sobie kochanka, Szczepan był łakomy na pieniądze. Oto jak się rzeczy mają! W tym wszystkim, panie Gelnaj, miłości nie było ani za grosz! — Biegl strzelił palcami. — Brudny wypadek, proszę pana, ale jasny.
— Dobrze pan to sobie wszystko skomponował — rzekł z uznaniem stary Gelnaj. — Jak sam prokurator. Takie to proste w pańskim rozumieniu.
Biegl zadowolony łysnął zębami.
— Ale moim zdaniem, Karolku, byłoby jeszcze prościej, gdyby Juraja Hordubala był sobie zabrał Pan Bóg. Zapalenie płuc, amen. A wdowa po pewnym czasie byłaby uczciwie wyszła za parobka... Urodziłoby się dzieciątko... Ale panu, panie Biegl, nie podoba się wypadek aż tak prosty.
— Nie. Mnie się podoba ustalenie prawdy. To, panie Gelnaj, jest robota dla chłopa.
Gelnaj mruga w zadumie. — I ma pan, panie Karolku, uczucie, że już pan tę prawdę ustalił? Tę prawdziwą prawdę?
— Chciałbym znaleźć jeszcze tę igłę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.