Hordubal/Księga druga/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V

Gelnaj i Biegl popijają wino i czekają na doktora, który ma wracać z sekcji.
— A gdzie się znalazł ten szklarski diament?
— U Hordubalów w komorze. Co pan na to?
— No, chłop to zawsze chłop — mówił Gelnaj zgorszony. — Żal im wyrzucić cośkolwiek, choćby to miało być corpus delicti. Myślą, że to się może kiedy przydać — — — Gelnaj splunął po mistrzowsku. — Sknery paskudne!
— Hordubalowa dowodziła, że ten diament znajduje się tam od dawna, że był tam, zanim jeszcze Hordubal wyjechał do Ameryki. Ale szklarz, Farkasz, przypomniał sobie, że Szczepan kupił od niego ten diament przed jakimś miesiącem.
Gelnaj gwizdnął. — Już przed miesiącem? Widzi pan, panie Biegl, to dziwne: więc już przed miesiącem myśleli o tym. Zabić kogoś na poczekaniu, to i ja bym potrafił, ale tak, na daleką metę... A te dolary znalazł pan?
— Nie znalazłem. Tam, w tej komorze, wygrzebałem prócz tego lampkę elektryczną. Staram się dowiedzieć, gdzie i kiedy Szczepan ją kupił. Też dowód, co? W każdym razie dość już tego, żeby panowie sądownicy kazali aresztować i tę kobietę. Ale cóż? Każą nam jeszcze szukać jakichś porządnych dowodów.
Gelnaj kręcił się na krześle. — Ponieważ to pan, a nie kto inny, Karolku, to ja panu też coś powiem. Otóż szwagier Szczepana, niejaki Janosz, wygadał się, że przed tygodniem mniej więcej przyszedł do niego na pole Szczepan i powiada, co ty Janosz tak się biedzisz? Mógłbyś porządnie zarobić, mógłbyś dostać parę wołów, jakie sam byś sobie wybrał, i to za drobnostkę: za sprzątnięcie Juraja Hordubala.
— To dobre — rzekł z uznaniem Biegi. — I cóż Janosz?
— Odczep ty się ode mnie! Skąd byś, Szczepanie, wziął pieniądze na to? — Ja nie mam, powiada Szczepan, ale gaździna ma. Przyrzekliśmy sobie pobrać się, gdy Hordubal będzie sprzątnięty.
— No to ich mamy — odetchnął Biegl z ulgą. — Wspólna robota.
Gelnaj zgodził się z Bieglem. Lecz oto doktor wraca z sekcji, biegnie na krótkich nóżkach i rozgląda się krótkowzrocznie.
— Panie doktorze — woła Gelnaj — czy nie zechciałby pan zatrzymać się u nas na minutkę?
— A — woła doktor krótko i ostro. — No dobrze. Dajcie mi kieliszek śliwowicy. — Już było biedaka trochę czuć. Nieładna robota. — Ach — aach — odetnął z głębi i odstawił pusty kieliszek. — A wiecie już, panowie, że zabito umarłego?
Biegl wytrzeszczył oczy. — Jakże to?
— Prawie umarłego. Ten człowiek konał, był w agonii. Zapalenie płuc w najwyższym stopniu, prawe płuco było już zropiałe, żółte jak wątroba — — — Nie byłby dożył rana.
— Wszystko więc było całkiem niepotrzebne — rzekł Gelnaj zwolna.
— Oczywiście. A na aorcie wypukłość jak pięść. Nawet gdyby nie było tego zapalenia płuc, dość byłoby jakiego wzburzenia i szlus. Biedak!
Obaj żandarmi milczeli przygnębieni. Wreszcie Biegl chrząknął i zapytał: — A przyczyna śmierci, panie doktorze?
— No, morderstwo. Lewa komora serca przebita. Ale ponieważ znajdował się już w agonii, więc wypłynęło krwi tylko troszkę.
— A jak pan sądzi, czym...?
— Nie wiem. Gwoździem, szydłem, igłą do szycia worków, czyli krótko i węzłowato: cienkim, ostrym przedmiotem metalowym, około dziesięciu centymetrów długości o przekroju obłym. Wystarczy to panom?
Gelnaj w zakłopotaniu obracał szklankę w grubych palcach. — Co chciałem powiedzieć, panie doktorze... Czy nie można by napisać, że zmarł na zapalenie płuc? Niechże pan pomyśli: skoro już i tak i tak musiał umrzeć... Po co robić takie ceregiele?
— Nie można, panie Gelnaj! — wyrwał się Biegl. — Przecie to mord!
Doktor łysnął okularami. — Byłoby szkoda, panie Gelnaj. Wypadek ciekawy. Tylko z rzadka widuje się morderstwa igłą czy czymś takim. Ja włożę to serce w spirytus i poślę je — doktor zaczął uśmiechać się ironicznie — pewnemu uczonemu specjaliście. Żebyście, panowie, mieli tę rzecz murowaną. Trudna rada, mamy tu morderstwo rzetelne, jak się należy. Ale, Boże miły, jakie niepotrzebne!
— Cóż robić? — mruczał Gelnaj. — A taki kiep powiada, że to jasny wypadek!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.