Przejdź do zawartości

Hiszpanija i Afryka/Hiszpanija/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hiszpanija
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Impressions de voyage : de Paris à Cadix
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Madryt, dnia 12go Października wieczorem.

Żyjemy w takim odmęcie, że oto czterdzieści ośm godzin upłynęło, jak nie rozmawiałem z panią. Powiedziéć też trzeba że te czterdzieści ośm godzin upłynęły jak wiekuisty miraż, wciągu którego nie powiem że widziałem, ale zdawało mi się że widziałem uroczystości, illuminacye, walki byków, balety; wszystko to przemijało z szybkością dekoracyj, które pokazują się i znikają za gwiznięciem maszynisty.
Zostawiłaś nas pani tłoczących się, pchających, potrącających się w korytarzach ciemnych, wiodących pod górę nowożytnéj wieży Babilońskiéj, nazwanéj cyrkiem.
W końcu korytarza spostrzegliśmy światło.
Zatrzymaliśmy się, olśnieni, oślepieni, chwiejący się.
Bo kto nie widział téj płomienistéj Hiszpanii, nie domyśla się co to jest słońce; kto nie słyszał gwaru cyrku, nie wyobraża sobie co to jest hałas.
Wystaw sobie, pani, amfiteatr w rodzaju Hippodromu, ale obejmujący dwadzieścia tysięcy osób, zamiast piętnastu tysięcy, rozmieszczonych na stopniach, które kosztują mniéj lub więcéj drogo, podług biletów cienia, biletów słońca i cienia lub biletów samego słońca.
Widzowie, mający bilety słońca, są ci, rozumiesz pani, którzy przez całe widowisko, muszą bydź wystawieni na pożerający skwar słońca.
Mający bilety słońca i cienia są ci, których bieg dzienny ziemi zasłonić winien, przez niejaki czas, od słonecznych promieni.
Nakoniec, mający bilety cienia są ci, którzy od początku widowiska aż do końca, znajdują schronienie przed słońcem.
Ma się rozumiéć że mieliśmy bilety cienia.
Naszém pierwszém poruszeniem, wszedłszy w ten krąg ognisty, było odrzucić się wstecz przerażonym. Nigdyśmy nie widzieli, przy podobnych krzykach, poruszających się tyle parasolek, tyle umbrelek, tyle wachlarzy, tyle chustek.
Następne widowisko przedstawiała arena, kiedyśmy tam weszli.
Byliśmy wprost naprzeciw bramy Torila. Posługacz cyrku, otrzymawszy z rąk alguazila klucz od téj bramy, cały we wstęgach, zbliżał się ku niéj; po lewéj stronie byka, który miał wyjść, trzymali się w pogotowiu na arabskich siodłach, z lancą w ręku, trzéj picadores. Reszta kadryla, to jest chulos, banderilleros, i torero, stali z prawéj strony, rozproszeni po arenie, jak pieski na szachownicy.
Powiedzmy naprzód co znaczy: picador, chulo, banderillero i torero, potém postaramy się przedstawić czytelnikom naszym teatr, na którym oni działają.
Picador, podług naszego zdania ten co na największe naraża się niebezpieczeństwo, siedząc na koniu, z lancą w ręku, czeka na attak byka. Lanca nie jest orężem, ale bodźcem. Ostrze jéj ma długość taką ile potrzeba do zadraśnienia skóry zwierzęcia, to jest że rana zadana przez picadora, nigdy miéć nie może innego skutku, oprócz rozjątrzenia złości byka i narażenia człowieka i konia na attak tém żywszy im ból był dotkliwszym.
Picador naraża się na dwojakie niebezpieczeństwo: bydź przebodzonym przez byka, bydź zgniecionym przez konia.
Mówiliśmy o lancy, jego broni zaczepnéj; za broń odporną ma tylko nagolenniki żelazne, dochodzące do pół-lędźwi i okryte pantalonami skórzannemi.
Chulos są ci, co trzymając w ręku płaszcz zielony, niebieski lub żółty, powiewając płaszczem przed oczyma zwierzęcia, odwracają na siebie jego gniew mający bydź wywartym na konia przewróconego lub na zrzuconego z siodła picadora.
Banderillos mają obowiązek niedopuszczać ostygać złości byka. W chwili kiedy byk zaziajany, olśniony, zmęczony, zwraca się koło siebie, zatykają mu w kark banderille, to jest pręty z papierem różnokolorowym powycinanym jak papier co dzieci przywięzują do latawca. Banderille wtykają się za pomocą ostrza żelaznego, w kształcie haczyka.
Torero jest królem sceny; do niego należy cyrk, jest to generał kierujący całą bitwą, wódz na którego skinienie każdy jest posłuszny; sam nawet byk, nie domyślając się tego, ulega jego władzy; on go prowadzi gdzie chce, przy pomocy chulos, i kiedy godzina ostatniego pojedynku pomiędzy nim a bykiem nadejdzie, na ziemi którą on wybrał, zachowując wszelkie korzyści cienia i słońca, byk śmiertelnie raniony, okropną szpadą, pada nieżywy u jego nóg.
Jeżeli kochanka torera znajduje się w cyrku, zawsze w najbliższym kochanki punkcie areny upada byk.
Na każdą walkę jest dwóch lub trzech picadorów w zapasie, na przypadek jeśliby picadorowie walczący byli zranieni, tyluż chulos i tylu banderilleros.
Liczba toreros nie jest określona na tę walkę; było ich trzech: Cuchares, Łukasz Blanco i Salamanchino.
Z tych trzech toreros, tylko Cuchares nosi nazwisko.
Ci wszyscy: picadores, chulos, banderilleros, toreros, ubrani są z przedziwną wytwornością. Kurtki krótkie, bogato haftowane złotem i srebrem, są koloru zielonego, błękitnego lub różowego; kamizelki podobnież haftowane jak kurtki, jaskrawych kolorów, harmonijnie odpowiadają reszcie ubioru. Spodnie trykotowe, pończochy jedwabne, trzewiki atłasowe.
Pas kolorów jaskrawych ściska walczących, a elegancki warkocz zdobi tył ich głowy, okrytej kapelusikiem czarnym oszytym taśmami.
Teraz przejdźmy od aktorów do teatru.
Po koła areny, majestatycznej jak cyrk z czasów Tytusa lub Wespazyana, ciągnie się ogrodzenie z desek, wysokości sześć stóp i tworzy koło, w którém są zamknięte wszystkie osoby, jakie opisaliśmy, od picadora aż do torero.
Ogrodzenie to, zwane olivo, pomalowane jest czerwono w górnéj części, czarno zaś w dolnéj. Te dwie części nie równéj wysokości, przedzielone są biało malowaną deską, która wystaje; służy ona za strzemiona dla chulos, banderilleros i toreros, ściganych przez byka, stawią nogę na téj desce, i przy pomocy rąk przeskakują przez baryerę. To się nazywa tomar el olivo, to jest wziąć oliwę. Bardzo rzadko zdarza się żeby torero chwytał się tego ostatniego sposobu; odwraca się od byka, ale uważałby za hańbę uciekać od niego.
Z drugiéj strony piérwszego ogrodzenia jest druga baryera, ogrodzenie i baryera stanowią korytarz. Do tego korytarza skaczą chulos i banderilleros ścigani przez byka, tutaj znajdują się alguazil, picadores zapaśni, cachetero i amatorowie mający wolny wstęp.
Powiedzmy kto to taki cachetero.
Cachetero jest kat. Obowiązek jego jest prawie hańbiący: kiedy torero mieczem obali byka na ziemię, a ten jednak podnosi ryczącą i skrwawioną głowę, cachetero wskakuje na baryerę, wchodzi na arenę, wślizga się zakrętami jak kot i szakal, aż do obalonego byka, i tu zdradziecko, z tyłu, śmiertelny mu cios zadaje. Cios ten zadaje sztyletem mającym kształt serca, zazwyczaj przecina drugi staw kości pacierzowéj od trzeciego, i byk pada jak piorunem rażony.
Po skończonéj exekucyi, cachetero powraca zawsze krętym krokiem do ogrodzenia, przeskakuje baryerę i znika.
Ta piérwsza baryera, którą przebywają, jak widzieliśmy, chulos, banderilleros i cachetero, nie zawsze daje bezpieczny przytułek. Widziano byków przeskakujących baryerę z równą łatwością jak nasze konie wyścigowe przeskakują płot, i rycina Goya przedstawia alkada de Terrason, nędznie przebodzonego i stratowanego nogami przez skaczącego byka.
Na uroczystościach królewskich widziałem jak byk trzy razy jeden po drugim przeskoczył z areny w korytarz.
Wtedy, z równąż zręcznością jak przeskoczyli z areny w korytarz, chulos i banderilleros skaczą z korytarza w arenę; posługacz cyrku otwiera drzwi, a byk kręcąc się jak wściekły w téj szczupłéj przestrzeni, widząc otwartą dla siebie drogę, wchodzi na nowo w szranki, gdzie go czekają nieprzyjaciele.
Niekiedy dzielą arenę na dwie części. To się zdarza kiedy arena jest nazbyt obszerna. Na placu Mayor, naprzykład, gdzie jednocześnie odbywają się dwie walki, zdarzyło się pewnego razu, że dwa byki przeskoczyli razem ze szranek w korytarz, pędzili jeden naprzeciw drugiego, spotkali się i pozabijali się oba.
W ogrodzeniu, znajduje się czworo drzwi, w cztérech punktach kardynalnych; dwoje nieodzownie przeznaczono na wprowadzanie żywych byków i wyprowadzanie zabitych.
Za drugą baryerą wznosi się amfiteatr, obciążony stopniami, obciążonemi przez widzów.
Muzyka umieszczona właśnie nad samym torilem.
Toril jest miejsce gdzie zamykają byków.
Byki mające walczyć, brane w ogólności z pastwisk najsamotniejszych, wprowadzane są w nocy do Madrytu, a potém do Torila, gdzie każdy ma stajnię oddzielną.
Żeby go bardziéj jeszcze rozdrażnić, nie daje się mu żaden pokarm, wciągu dziesięciu lub dwónastu godzin, jakie przepędza w swojém więzieniu.
Potém w chwili wyjścia, żeby rozdrażnić byka do ostatka, wbijają mu w lewy kark, za pomocą żelaza zaostrzonego jak haczyk, pęk wstążek koloru jego właściciela, albo właścicieli.
Ten pęk wstążek, jest celem dumy picadorów i chulos. Piękny to podarunek dla kochanki taki pęk wstążek.
Urządziwszy scenę, pozwól mi pani, wrócić do widowiska.
Siedzieliśmy, jak miałem honor powiedzieć, właśnie naprzeciw torila. Po prawéj ręce mieliśmy lożę królowéj; po lewéj, ayuntamiento. To jest cóś nakształt mera, adjunktów i radców municypalnych.
Patrzyliśmy na to wszystko z niespokojnością oczekiwania, z twarzą bardzo bladą i okiem dosyć przerażoném.
Miałem po lewym ręku Rocca de Togores, miłego poetę, o którym wspomniałem wyżej; po prawym Aleksandra, Maquet, Boulanger.
Giraud i Desbarolles, w zupełnym kostiumie andaluzyjskim, stali na drugiéj ławce.
Widzieli oni dziesięć już walk, i poglądali na nas z politowaniem, jakie starzy żołnierze gderacze z czasów cesarstwa mieli dla rekrutów.
Posługacz cyrku otworzył drzwi torila, i stanął za drzwiami.
Pokazał się byk, postąpił dziesięć kroków, zatrzymał się nagle, olśniony światłem, ogłuszony hałasem.
Był to czarny byk, w kolorach książąt Ossuna i Veragua[1].
Piana zbieliła mu pysk, oczy iskrzyły się jak dwa płomienie.
Przyznaję się co do mnie, że serce mi biło, jak gdybym znajdować się miał na pojedynku.
— Patrz, patrz! — rzekł do mnie Rocca de Togores — dobry byk.
Zaledwo Rocca to mi zapowiedział, byk jakby kwapiąc się z uiszczeniem wróżby Rocca, rzucił się na pierwszego picadora.
Nadaremno ten chciał go zatrzymać lancą, byk rzucił się na żelazo, i uderzywszy w piersi konia, wbił mu róg aż do serca.
Koń opuścił ziemię, podniesiony przez byka, i wierzgał w powietrzu cztérma nogami.
Picador zrozumiał że koń już zgubiony; uczepił się oburącz za wierzch bary ery, żywo wydobywszy się ze strzemion.
W téj chwili kiedy koń jego padał z jednej strony, on przeskakiwał przez baryerę i upadł na drugą.
Koń probował podnieść się, krew płynęła mu z piersi dwoma otworami, jak z dwóch robinetów.
Zachwiał się przez chwilę, potém upadł znowu. Byk pastwił się nad nim, i w ciągu jednéj sekundy zadał mu jeszcze dziesięć ran.
— Dobrze! rzekł Rocca, wyborny byk. Piękną mieć będziemy walkę.
Obróciłem się do moich towarzyszy. Boulanger zniósł dosyć dobrze widowisko, lecz Aleksander był bardzo blady, lecz Maquet ocierał czoło oblane potem.
Drugi picador widząc byka pastwiącego się nad koniem, opuścił baryerę i zbliżył się ku niemu.
Jego koń chociaż miał oczy zawiązane, wspiął się. Czuł instynktem że pan na śmierć go prowadzi.
Byk, spostrzegłszy nowego przeciwnika, rzucił się na niego.
To co zaszło było tak szybkie jak myśl: w jednéj sekundzie, koń obalony w tył, całym ciężarem upadł na piersi jezdca.
Usłyszeliśmy, jeżeli powiedzieć można, skrzypnięcie kości.
Wówczas hurra powszechne podniosło się; dwadzieścia tysięcy głosów zawołało razem: Bravo toro! bravo toro!
Bocca krzyczał jak inni, i doprawdy ja sam krzyczałem jak Rocca: Bravo toro!
I w rzeczy saméj byk był przepyszny, cały czarny jak heban, a krew dwóch przeciwników broczyła mu głowę i kark jak strój purpurowy.
— He! rzekł do mnie Rocca, powiedziałem ci że to byk klejki.
Klejkim bykiem nazywają tego, który obaliwszy swoję ofiarę, pastwi się nad nią.
W rzeczy saméj, byk nie tylko pastwił się nad koniem, ale szukał jeszcze pod nim jezdca.
Cuchares, który był torero téj walki, dał znak, i cała gromada chulos i banderilleros oskoczyła byka. W środku téj gromady, którą on kierował, znajdował się Łukasz Blanco, drugi torero, którego już wymieniłem, przystojny młodzieniec dwudziesto-cztero lub dwudziesto-pigcio letni, co tylko od dwóch lat jeszcze zabijał. Ubliżał on swojéj powadze mięszając się w pośród chulos. Ale zapał go uniósł.
Powiewając płaszczami swemi przed oczyma byka, chulos potrafili rozerwać jego uwagę. Podniósł głowę, popatrzał przez chwilę na kupgę nieprzyjaciół, na płaszcze lśniące się przy słońcu, i rzucił się na Łukasza Blanco, który stał najbliżéj.
Łukasz okręcił się tylko na pięcie, z wdziękiem i spokojnością niewysłowioną; byk przebiegł.
Ścigani przez niego chulos, skoczyli na baryerę. Ostatni mógł czuć oddech zwierzęcia, którym mu palił ramiona.
Stanąwszy u baryery, przelecieli przez wierzch, przelecieli to jest prawdziwy wyraz, bo przy swoich szerokich płaszczach błękitnych, różowych i zielonych, wydawali się jak gromada ptaków z rozpuszczonemi skrzydłami.
Rogi byka utkwiły w baryerę i przygwoździły do deski płaszcz ostatniego chulo, który przeskoczywszy na drugą stronę, na głowę mu go zarzucił.
Byk wyrwał rogi z desek i przez chwilę okryty był różowym płaszczem chulo, nie mogąc się wydobyć z pod płaszcza, który wsiękając krew broczącą kark zwierzęcia, okrywał się szerokiemi szkarłatnemi plamami.
Byk deptał nogami koniec płaszcza, ale środek przytrzymany był rogami. Przez chwilę okręcił się rozjuszony koło siebie, jak gdyby oszalał, potém płaszcz rozleciał się w kawałki, wyjąwszy szmat co pozostał jak banderolla na prawym rogu.
Kiedy mógł już widziéć, obejrzał całą arenę bystrym i ponurym wzrokiem.
Ponad baryerą, pokazywały się wszystkie głowy chulos i banderillos zbiegłych, w pogotowiu skoczyć w cyrk na nowo, skoro byk się oddali.
Na dwóch punktach równoległych, stali Łukasz Blanco i Cuchares, oba spokojni, oba z wytężonym wzrokiem.
Trzéj ludzie wydobywali picadora z pod konia, i probowali postawić go na nogi. Picador chwiał się na grubych nogach opatrzonych żelazem. Blady był jak śmierć, krwawa piana broczyła mu usta.
Z dwóch koni jeden już nie żył, drugi usiłował odepchnąć śmierć wierzgając.
Trzeci picador, jeden co pozostał na placu, siedział na koniu, nieporuszony jak statua bronzowa.
Po obejrzeniu się przez chwilę, byk zastanowił się.
Oko jego zatrzymało się na gruppie, która odprowadzała rannego picadora.
Kopnął piasek, którym rzucił aż na stopnie przedniemi nogami, spuścił nozdrza na brózdę, którą wykopał, ryknął okropnie i rzucił się na gruppę.
Trzéj ludzie co uprowadzali rannego, porzucili go i biegli do baryery.
Picador, prawie omdlały, ale czując jeszcze niebezpieczeństwo, postąpił dwa kroki, machnął rękami i upadł chcąc zrobić krok trzeci.
Byk zwrócił się na niego.
Ale na drodze, spotkał przeszkodę.
Ostatni picador poruszył się wreszcie, i stanął pomiędzy rozjuszoném zwierzęciem a towarzyszem rannym.
Byk złamał jego lancę jak trzcinę i raz tylko ubódł przebiegając.
Koń ciężko raniony, okręcił się na tylnych nogach i uniósł swojego pana na koniec areny.
Byk zdawał się wahać pomiędzy koniem jeszcze żyjącym, a picadorem, który prawie nie żył.
Rzucił się na konia.
Potém, głęboko go rozpruwszy i w jednéj z nowych ran zostawiwszy szmat płaszcza, o którym mówiliśmy, zwrócił się ku człowiekowi, któremu Łukasz Blanco pomagał podnieść się na jedno kolano.
Cyrk grzmiał oklaskami, krzyki: bravo toro! nieustawały. Niektóre głosy, większym entuzyazmem przejęte, nazywały go ładnym chłopakiem, kochanym byczkiem.
Rzucił się na Łukasza Blanco i na picadora. Łukasz Blanco zrobił krok na bok, rozciągnął swój płaszcz pomiędzy sobą a ranionym; byk omylony, rzucił się na płaszcz ruszający się.
Spojrzałem na moich towarzyszy; Boulanger był blady; Aleksander zielony; Maquet, jak nimfa Biblis, rozpływał się w wodę.
Gdybym miał zwierciadło, powiedziałbym ci pani, jak ja sam wyglądałem. Wszystko co powiedziéć mogę, jest to, że jeżeli byłem mocno wzruszony, nie czułem zgoła tego niesmaku, jaki mi zapowiadano, i że ja, co uciekam widząc kucharza gotującego się do zabicia kury, nie mogłem oderwać wzroku od byka, który już prawie zabił trzy konie i ranił jednego człowieka.
Zatrzymał się, nie pojmując bez wątpienia słabości przeszkody, jaką mu stawiono, i gotował się do dalszego boju.
Znowu Łukasz Blanco wystąpił do walki z nim, mając płaszcz jedwabny błękitny za całą broń zaczepną i odporną.
Byk rzucił się na Łukasza. Łukasz wykonał obrót podobny do piérwszego, i byk znalazł się o dziesięć kroków daléj od niego.
Tymczasem chulos i banderilleros zeszli w arenę; posługacze cyrku wrócili zabrać picadora, który wsparty na ich ramieniu, szedł ku baryerze stąpając z większą łatwością.
Cały kadryl otoczył byka, machając płaszczami, ale byk miał tylko wzrok dla Łukasza Blanco. Była to walka pomiędzy nim a tym człowiekiem, od któréj żaden inny attak oderwać go nie mógł.
Kiedy byk tak pogląda na człowieka, rzadko się zdarza żeby ten człowiek nie zginął.
— Zobaczysz, rzekł Rocca, kładąc rękę na mojém ramieniu, zobaczysz.
— Nazad, Łukaszu! nazad, krzyknęli jednym głosem wszyscy chulos i wszyscy banderilleros.
— Nazad, Łukaszu! krzyknął Cuchares.
Łukasz pogardliwie patrzał na byka.
Byk szedł prosto na niego ze spuszczoną głową.
Łukasz postawił nogę pomiędzy dwa jego rogi, i skoczył mu przez głowę.
Wówczas już to nie były oklaski, nie były krzyki, ale ryk.
— Bravo! Łukasz! wrzasło dwadzieścia tysięcy głosów. Viva Łukasz! viva! viva!
Mężczyzni rzucali swoje kapelusze i petacas w arenę, kobiéty rzucały bukiety i wachlarze.
Łukasz kłaniał się uśmiechając się, jak gdyby się bawił z koźlęciem.
Nasi towarzysze bladzi, zieloni, oblani potem, klaskali i krzyczeli podobnie jak inni.
Ale ani te krzyki, ani te szalone oklaski, nie odrywały byka od zemsty przedsięwziętéj. W pośród wszystkich ludzi, Łukasza tylko wzrok jego szukał, a wszystkie płaszcze migające mu przed oczyma, nie mogły sprawić iżby zapomniał o płaszczu błękitnym, na który podwakroć rzucał się bezskutecznie.
Znowu się rzucił na Łukasza, ale teraz miarkując swój pęd tak iżby go nie wyprzedził.
Łukasz uchronił się zręcznym skokiem.
Ale byk tylko o cztery kroki był od niego.
Wrócił nie dając mu wytchnąć.
Łukasz zarzucił mu płaszcz na głowę i tyłem cofnął się do baryery.
Zakryty przez chwilę, byk dał swemu przeciwnikowi wyprzedzić Się o dziesięć kroków; ale płaszcz rozleciał się w kawałki, i byk znowu rzuci się na nieprzyjaciela.
Zachodziła teraz kwestya o szybkość tylko. Czy Łukasz stanie u baryery przed bykiem? Czy byk doścignie Łukasza nim ten zdąży do baryery?
Łukasz stąpił nogą na bukiet, noga pośliznęła się o kwiaty wilgotne; upadł.
Ogromny krzyk zagrzmiał, wydany przez dwadzieścia tysięcy głosów; potém nastąpiło głębokie milczenie.
Jak mgła przesunęła mi się koło oczu, śród tej mgły widziałem człowieka wyrzuconego w górę na piętnaście stóp wysokości.
I, rzecz osobliwsza, śród tego zamroczenia, wszystkie szczegóły toalety biednego Łukasza pokazały mi się wyraźnie. Jego kurtka błękitna, srebrem haftowana, kamizelka różowa z guzikami cyzelowanemi, spodnie białe, wszystko galonami oszywane po szwach.
Spadł znowu. Byk czekał na niego; ale drugi przeciwnik czekał na byka.
Był to piérwszy picador, który siedząc na świeżym koniu, powróciwszy do areny, uderzył na byka w chwili kiedy ten zniżał rogi ku Łukaszowi.
Byk uczuwszy że jest raniony, podniósł głowę; i jak gdyby był pewny że znajdzie Łukasza tam gdzie go porzucił, uderzył na picadora.
Zaledwo zostawił Łukasza za sobą z tyłu, Łukasz podniósł się i ukłonił się publiczności z uśmiechem. Cudem, rogi przeszły po obu stronach ciała: łeb tylko byka cisnął go w górę.
Drugim znowu cudem spadł on bez żadnego szwanku.
Ogromny gwar radości przebiegł cały cyrk, oddech powrócił dwódziestu tysiącom osób.
Maquet prawie omdlał. Nie lepiéj było z Aleksandrem i prosił o szklankę wody.
Podano mu.
Wypił kilka kropel, a oddając trzy czwarte pełne, rzekł:
— Zanieść to do Mançanares, to zrobi mu przyjemność.
W téj chwili dał się słyszéć wielki hałas; trąby zabrzmiały.
Przepraszam pani, ale są dwie godziny nieubłagane: godzina poczty, i godzina śmierci. Jedna mię nagli; twój aż do drugéj.







  1. Książe Veragua jest ostatnim potomkiem Krzysztofa Kolumba.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.