Historja chłopów polskich w zarysie/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Historja chłopów polskich w zarysie
Podtytuł Tom II. W Polsce podległej
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.
Zawiązki spisków. Radykalizm emigracji. Młoda Polska. Stowarzyszenie Ludu Polskiego. Konarski, Dembowski, Wiśniowski, Wesołowski. Towarzystwo Demokratyczne, jego oddziały i manifest. Polemika w sprawie ludu. Wyprawa Zaliwskiego. Powstanie, pogrom i rzeź galicyjska. Szela i rząd austrjacki.

Zdaje się, że pierwszych pobudek do agitacji rewolucyjnej i spisków, mających na celu wyzwolenie ludu wiejskiego, należy szukać we wpływie postępowania Kościuszki. Sam on był stanowczym przeciwnikiem wszelkich sprzysiężeń, wybuchów i gwałtów rewolucji społecznej, ale przez swoje uniwersały, zmniejszające ciężar poddaństwa i powołanie chłopów do wojska, w którem oni odznaczyli się świetnie, rzucił w umysły demokratyczne pierwsze iskry zapału do tajemnego działania na ich korzyść i podniecania ich do buntu. Uczestnicy powstania Kościuszkowskiego Gorzkowski, szlachcic z ziemi Warmińskiej i Perles, geometra, rozpoczęli w r. 1796 radykalną agitację śród włościan. «Widzicie — mówił pierwszy, kreśląc koła na piasku — oto jest nasza wieś a obok cztery wsi przyległe. W tych pięciu wsiach jest panów czterech a was 230. Tak jest dalej. Między Bugiem, Liwem, Wieprzem i Wisłą, jak obliczyłem, żyje we wsiach około 60,000 zdrowych i mocnych ludzi, a panów około 100, którzy są chorzy i słabi. Niech się chłopi tylko porozumią z sobą i powiedzą panom: «Chcemy być wolni. Jeśli nas wyzwolicie — dobrze, — a jeśli nie — wszyscy zginiecie, bo niesprawiedliwie jest, abyśmy my i nasze dzieci za was cierpieli». Otóż chłopi przez jedno słowo zostaną wolni. Ale nie dosyć tego, trzeba koniecznie namówić się z tymi, którzy mieszkają za Bugiem, za Wisłą, na Rusi i Litwie. Gdy wszyscy razem powstaną, nastąpi taka wolność między ludem, jakiej nigdy nie znano. Kiedy nas będzie wielka liczba, to jednej nocy we wszystkich wsiach uderzymy we dzwony, zapalimy drzewa po lasach, jak je wam pokażą, o czem my tylko będziemy wiedzieli. Któż nam co zrobi, gdy wszyscy weźmiemy się za ręce, z kosami, z cepami, a kto ma — z bronią palną? Co jest w stodołach i spichlerzach pańskich, na to w krwawym pocie chłopi pracowali, więc ich praca będzie im żywnością. Lepszym panom zostawi się, co im potrzeba do życia na rok, a źli zginą, jak ci, co ich na Rusi powieszono. Wilczy ród musi być wygubiony, aby szkody nie czynił.»
Przypadek zdradził tę agitację. Właściciel Ciszy w powiecie liwskim (obecnie węgrowskim), spostrzegłszy chłopa, chcącego się ukryć, zaczął go badać, przyczem z pod sukmany wypadły jakieś tabliczki. Chłop uderzony rzucił nieostrożną pogróżkę. Zatrzymano go, ściągnięto innych, katowaniem wydobyto z nich zeznania, po których Gorzkowskiego i Perlesa, związanych powrozami, wydano władzom austrjackim. Pierwszego, skazanego na śmierć, cesarz ułaskawił, drugi umarł w więzieniu. Zarzewie buntu zgasło[1].
Emigranci polscy, którzy po rewolucji 1831 r. opuścili kraj i osiedli przeważnie we Francji, ugrupowawszy się w rozmaitych związkach, przez wiele lat żyli w szarpiącym bólu po stracie ojczyzny, w fantastycznych marzeniach i planach odzyskania jej, a przytem w bezpłodnych sporach i wzajemnych oskarżeniach. Chociaż z tego skłębienia się partyjnych przeciwieństw i osobistych niechęci, zaciekłych walk i gorszących kłótni nie wydobyła się żadna poważna korzyść polityczna dla zamkniętego w potrójnej niewoli narodu, śród tego wrzenia zrodziła się nowa i głęboka zmiana w pojęciach społecznych, która, przedostawszy się do Polski, wywarła silny wpływ na jej atmosferę duchową i wywołała w jej życiu nieznany przedtem objaw. Emigranci polscy, oderwani od rodzinnego gruntu, uwolnieni od jego tradycji, skazani na bezczynność, pogrążeni w rozważaniu przyczyn niemocy i klęsk ojczyzny, ulegający wpływowi nowego otoczenia, wyłamali się z kierunku myśli i dążeń panujących w kraju, znaczną częścią zdemokratyzowali się i zradykalizowali. Nigdy ani w polityce, ani w literaturze, ani w opinji polskiej nie odzywały się nawet lękliwie takie głosy, jakie śmiało zabrzmiały licznym chórem w emigracji.
Pomijając inne różnice zasad i działań jej odłamów najmocniej uwydatniła się ta, że jedni upatrywali ratunek ojczyzny w staraniach o pomoc u dworów europejskich, drudzy chcieli podjąć walkę z wrogami co prędzej, przygotowawszy ją zapomocą agitacji i sprzysiężeń, inni postanowili połączyć tę walkę z rewolucją społeczną. — «Wszystkie powstania nasze — mniemano — nie osiągnęły dotąd pożądanego skutku, ponieważ żadne z nich nie było powstaniem całego narodu, lecz tylko jego cząstki, nielicznej klasy, albo też pojedynczych prowincyj. Żadne nie rozwinęło rewolucji społecznej, której zepsuta szlachta, jak i wrogi nasze obawiają się zarówno; żadne nie pomyślało szczerze o wymierzeniu bezwarunkowej sprawiedliwości ludowi, o pozyskaniu jego najsilniejszej pomocy, której otrzymać nie można inaczej, tylko ofiarując mu zupełną wolność, własność i braterstwo»[2]. «Polska — głosił w Piśmie Towarzystwa demokratycznego (1842) J. Słowicki — kraj rolniczy, ma jeden najnaturalniejszy, w jednej chwili dokonać się mogący środek zapewnienia ludu o jego przyszłem szczęściu, zapewnienia mu niepodległego bytu, a tym jest nadanie własności ziemskiej. Dlatego też z okrzykiem: do broni! Każdy wieśniak powinien zostać właścicielem tej ziemi, z której dotychczas odrabiał pańszczyznę, opłacał czynsze lub inne pełnił obowiązki». Nadanie to powinno być dokonane «najuroczystszym aktem, w imieniu całego narodu wydanym, nie może być skutkiem dobrowolnych indywidualnych ofiar, a tembardziej nie może w sobie zawierać zobowiązań do jakiegokolwiek wynagrodzenia». To przekonanie, głoszone w rozmaitych odcieniach przez czołowych przewodników ruchu rewolucyjno-demokratycznego (Goszczyńskiego, Alcyatę w Demokracie Polskim 1842 r. i in.) rozwijano do najdalszych krańców socjalizmu. W r. 1834 z pobudki słynnego patrjoty i rewolucjonisty włoskiego Mazziniego powstało stowarzyszenie międzynarodowe pod nazwą Młoda Europa, którego jednem z rozgałęzień była zorganizowana w Szwajcarji Młoda Polska. Ideałem jej była rzeczpospolita demokratyczna, w której wszystkie prawa wypływałyby z wszechwładnej woli narodu, w której panowałaby nieograniczona swoboda przekonań, wyznań druku, stowarzyszeń, równość i miłość braterska, pozbawiona jakichkolwiek przywilejów. Organizacja ta, przeniesiona wkrótce do Francji, rozszerzyła swoją agitację po całej Polsce. Głównym jej apostołem był Szymon Konarski, syn obywatela ziemskiego z Suwalszczyzny, uczestnik rewolucji listopadowej, na emigracji członek jednego z najradykalniejszych jej odłamów w Besançon. Gdy po nieudanej wyprawie Zaliwskiego (w r. 1833) powstanie zostało odwołane, a spiskowcy wyłapani i uwięzieni, Konarski wrócił do Francji. Idąc pieszo, bez pieniędzy, zarabiał je grą na flecie. Zatrzymał się w Szwajcarji, gdzie wykształcił się w wyrabianiu kółek zegarkowych. Przesiedliwszy się do Paryża, założył czasopismo z barwą socjalistyczną Północ, którego sztandarowem hasłem byłlo: «Wszystko dla ojczyzny — wszystko dla ludu». Wydalony z Francji, po krótkim pobycie w Anglji, udał się znowu do Krakowa. Tu powstała organizacja spiskowa, z Młodą Polską spokrewniona, ale samodzielna, Stowarzyszenie ludu polskiego, które jeszcze mocniej uwydatniło w swych dążeniach sprawę włościańską. Początkowo złożone przeważnie z młodzieży akademickiej, szybko wciągnęło w swój obręb dojrzalsze żywioły demokratyczne i powierzyło swój kierunek ludziom, którzy później zasłynęli a między którymi największą gorliwość okazał poeta Seweryn Goszczyński. Stowarzyszenie to rozpostarło się swoimi związkami po całym obszarze dawnej Polski, we wszystkich jej zaborach. Najbezpieczniej mogło działać w Galicji a zwłaszcza w Krakowie. «Młodzież — powiada jeden z najwybitniejszych jego członków, F. Wiesiołowski — jak pierwszą miłością do kochanki, tak rozgorzała tą pierwszą miłością do ludu. Kto nie podzielał jej zdania, czy to przez niechęć, czy z zimnej rozwagi, wydawał jej się wrogiem tego ukochanego ludu, wrogiem ojczyzny». Po wsiach zakładano szkółki wiejskie, a najczynniejsze były córki i żony właścicieli ziemskich. Młodzi agitatorzy zachęcali do zniesienia pańszczyzny, a spotykając w szlachcie opór, zwrócili się — jak opowiada inny uczestnik propagandy, Bogdański — «do chłopów osobliwie w zachodniej części Galicji i w górach, podniecając ich do formalnego buntu przeciwko szlachcie i przedstawiając im w perspektywie możność pozbycia się jej zwierzchnictwa, a z nim poddaństwa i pańszczyzny, choćby gwałtem, i owładnięcia pańskich gruntów». Niektórzy z roznosicieli tego ognia buntu zamieszkiwali we wsiach jako zbratani z ludem rzemieślnicy, a jeden z nich, który ukończył wydział prawny na uniwersytecie wiedeńskim, zgodził się za owczarza[3].
Byli to w najściślejszem znaczeniu tego słowa apostołowie i męczennicy idei. Nie możemy tu przedstawić całego ich długiego szeregu, ale wskażemy przynajmniej wybitniejszych, którzy szli do walki i ginęli pod sztandarem ludowym. Obok Konarskiego Edward Dembowski. Z rodu znamienitej szlachty, syn senatora, poświęcił całe życie i wszystkie siły sprawie ludowej. Pozbawiony majątku i ścigany przez rząd rosyjski za udział w spisku (1844) uciekł z Warszawy (gdzie redagował Przegląd naukowy) do Poznania; tam wkrótce więziony i uwolniony, przeniósł się do Galicji, skąd jak wicher przebiegał niezmordowanie wszystkie posterunki spiskowe. Był to «olbrzym z twarzą i postacią młodzieńca piętnastoletniego» — powiada jego spółtowarzysz J. Moraczewski[4]. Straszony przez wszystkie policje, chwytany, zamykany i puszczany z więzienia, nieraz osobiście w ciągu dni kilkunastu dawał spiskowym objaśnienia w Poznaniu, Krakowie, Lwowie, odbywał zjazdy nad Renem. Pokazywał się i znikał jak ognik w ciemnej nocy na bagnach, jak duch wymarzony w powieściach ludu». Trudno policzyć, ile przybierał nazwisk i postaci, a w tych przemianach służył nawet u wroga Polaków i rewolucjonistów w Krakowie, wiceprezydenta Kriega jako... kamerdyner.
Podczas gdy Dembowski odznaczał się charakterem niecierpliwym i gwałtownym, Teofil Wiśniowski[5] — rozważnym i łagodnym. Był on jednym z najszlachetniejszych przewodników ruchu ludowego. Ukończywszy wydział prawny na uniwersytecie lwowskim, zajmował się adwokaturą, która nie zadowalała jego pragnień, zwracających się w stronę ludu. Odbył długą wędrówkę po rozmaitych krajach europejskich, a we Francji zawiązał bliższe stosunki z emigracją. Miał już około 40 lat, kiedy poświęcił się całkowicie działalności w tajemnych związkach demokratycznych, a zwłaszcza propagandzie śród chłopstwa w Galicji wschodniej. Nie wierzył w natychmiastowy poryw ludu, stępionego w swych uczuciach niewolą, ciemnotą i demoralizującemi poduszczeniami rządu, ale wierzył, że oświata i wpływy kulturalne przygotują go do rewolucji politycznej i społecznej. Śród tych marzeń i zabiegów schwytany, oddał za nie swe czyste i ofiarne życie na szubienicy. — Franciszek hr. Wiesiołowski[6], towarzysz Wiśniowskiego i Dembowskiego, pan z rodu a szczery demokrata z przekonania, bogaty właściciel dóbr w Galicji, niemający często grosza w kieszeni, wypróżnionej na potrzeby propagandy, niezmordowany ciągłemi podróżami, niezrażony prześladowaniem i więzieniem, uczestnik prawie wszystkich spisków spółczesnych, szerzył ideę wyzwolenia ludu głównie śród szlachty folwarcznej, którą nakłaniał zarówno do zniesienia stosunków poddańczo-pańszczyźnianych, jak do starań drogą legalną o prawne uznanie tej reformy.
Ci działacze, łącznie z wysłańcami Towarzystwa Demokratycznego, kierowali agitacją i spiskowaniem patrjotyczno-ludowem w Galicji i Poznańskiem, a po części w Królestwie. Obok nich pracował i walczył z mniejszą energją, ale z równą czystością zamiarów i ofiarnością, liczny zastęp szczerych demokratów. Z małemi wyjątkami byli to ludzie o duszach kryształowych, przepuszczających przez swój pryzmat jedno tylko światło, rozszczepiające się na dwie barwy: miłość ojczyzny i miłość ludu.
Prawie wszyscy działali w porozumieniu lub w ścisłym związku z głównym zbiornikiem emigracji, z którego rozpływały się krytemi kanałami przez 30 lat prądy rewolucyjne po całej Polsce. Było nim Towarzystwo Demokratyczne polskie we Francji. Jego wpływy podniecające, najmocniej zatamowane w zaborze rosyjskim, szerzej i swobodniej rozlewały się w pruskim i austrjackim za pośrednictwem odezw, czasopism i emisarjuszów. Zmieniło ono kilkakrotnie swój skład i kierunek, najdłużej jednak stanowiło organizację z nastrojem rewolucyjnym polityczno-społecznym. Już w odezwie z r. 1832 do żołnierzy polskich we Francji mówiło: «Bóg dał ziemię dla wszystkich ludzi, lecz szczególnie dla tych, którzy na niej pracują. Wasi krewniacy, co to ich nazywają chłopami, byli najpracowitsi w Polsce... Ojcowie wasi wydobywali z ziemi nędzny kawałek chleba i za to, że mieli z niej nędzne wyżywienie, odrabiali ciężką pańszczyznę... Za tyle pracy cóż panowie zrobili dla chłopów?... Nietylko nie oddali im, ale nawet w niczem nie poprawili ich losu». Zamiar ten mieli sprawcy powstania listopadowego, ale «panowie, wziąwszy za łeb rewolucję, nic prócz obietnic nie zrobili dla chłopów. W tej niesprawiedliwości znajdziemy jedną z wielkich przyczyn, dlaczego Polska nie zwyciężyła. Bo gdyby panowie nadali byli włościanom własność, gdyby ich byli uwolnili od niesprawiedliwych ciężarów, to byłoby można wezwać wszystkich do bronienia kraju, zapalić wojnę narodową. Mężczyzna, kobieta, dzieci nawet — wszystko byłoby biło nieprzyjaciela: kij, kamień, woda wrząca, wszystko byłoby bronią, każda wieś byłoby małą twierdzą, i choćby było dwa razy tyle przyszło Moskali, ile ich było w tej wojnie, zmarnieliby wszyscy. Kiedy panowie nie chcieli wam oddać tego, co Bóg dla was przeznaczył, a oni przywłaszczyli sobie, to my teraz wam powiemy, że jest powinnością waszą domagać się tego, co wam zostało wydarte i co wam się sprawiedliwie należy. Należy się chłopom prawem własności ta ziemia, którą uprawiają; uwolnieni od pańszczyzny i innych względem panów powinności, będą mogli dobrze uprawiać ziemię i nie będą biedni. Należy im się oświecenie... oprócz tego uczestnictwo w stanowieniu praw».
Towarzystwo Demokratyczne było związkiem «sekcji», rozrzuconych po Francji i częściowo Anglji, które różniły się nieraz znacznemi odcieniami w swych poglądach i które kolejno obejmowały w niem przewodnictwo pod nazwą Centralizacji. W tych ośrodkach emigracyjnych rozpoczęły się żywe obrady nad sprawą włościańską, która utkwiła w nich wyrzutem sumienia po grzechach sejmu rewolucji listopadowej i potrzebą ich znaczenia. Gdy Centralizacja przeszła do sekcji Poitiers, widzącej trudności w rozwiązaniu tego zagadnienia, zaatakowała ją (1835 r.) radykalna sekcja Grudziąż (w Portsmouth). «Chcąc zrzucić z siebie sromotę sekcji centralnej — pisała w swej odezwie — dopełniamy obowiązku naszego ogłaszamy przelotem (?) treść zasad naszych. Oby i od nich stopniał lód wyrazów sekcji centralnej, której i naszem i Ludu polskiego imieniem przesyłamy wstręt i złorzeczenie... Uświęcone wiekami mordów, grabieży, rozbojów, prawo własności jest sprzeczne z prawem do życia... winno więc być obalone, zniszczone... Jak prawo do życia jest wspólne, tak i własność jest wspólna. To są prawdy niezbite, jedne, nienaruszone, odwieczne, które nie cierpią środka i broń podnoszą przeciw wszystkiemu, co ich koloru nie nosi»[7]. Na to sekcja centralna odpowiedziała, że wobec praktycznych trudności rozstrzygnięcia sprawy, trzeba rozważyć rozmaite drogi do celu. Wyrzekając coś stanowczego, Towarzystwo «bardzo łatwo pomylić się może, a popełnia zawsze widoczną niesprawiedliwość, usuwając z pod dyskusji ogólnej widoki członków w mniejszości zostających, które równie jak inne trafnemi być mogą». Nie zastanawiając się «nad ułamkiem wspólnej wszystkim utopistom doktryny, kończy «życzeniem skłonienia całej sekcji Grudziąż do tego przekonania, iż nie należy pragnąć, aby wszyscy reformatorowie w Polsce najzawikłańszą kwestję socjalną tak rozwiązywali, jak niegdyś Aleksander Macedoński węzeł gordyjski». Inne sekcje wzięły udział w sporze — wszystkie przeciw Grudziążowi. Montpelierska nazwała jego «czcze deklamacje żaka szkolnego niegodne. Nie chcemy — pisała ona — monopolizować własność pewnej klasy uprzywilejowanej, co ziemię i owoce ręką niewolnika zebrane pomiędzy siebie dzieli, lecz aby każdy obywatel równe miał prawo do części ziemi, którą zamieszkał i pracą swą i staraniem uprawia. Jak się ta własność ma uskutecznić, w jaką formę przyodziać, czy ma być indywidualną, czy całej społeczności lub jej składowych części — to zależeć będzie od ludu polskiego i potrzeb czasu». Sekcja Agen oświadczyła: «Nie możemy pominąć socjalizmu o równości i własności. Na drodze postępu możemy kwestje podobne rzucać i dyskutować, nawet życzyć i żądać, aby one przyszłość naszego Towarzystwa zainteresowały, ale nie możemy ich użyć za kamień węgielny prac naszych, bobyśmy daleko odbiegli od usamowolnienia ludu polskiego, a zbliżylibyśmy do siebie broń nieprzyjaciół». Z obszernem i otrzeźwiającem rozumowaniem wystąpiła sekcja Vimontiers. «Czy lud polski lepiej nas rozumie i ochotniej weźmie się do broni, kiedy powoływać go będziemy z tem zapewnieniem: oto nadeszła chwila zbawienia, stawaj z nami do walki za wolność, równość i niepodległość, a po skończonej wojnie będziesz miał sobie natychmiast tę ziemię, na której mieszkasz i uprawiasz, przyznaną i zapewnioną na wieczną własność bez żadnych ciężarów i obowiązków, jakie teraz względem panów swoich ponosisz i wykonywać musisz; ty zaś, co dziś nie masz wcale ziemi, a uprawiać ją zdolny jesteś, stosowną ilość i pod temiż warunkami z dóbr narodowych, czyli z własności wspólnej otrzymasz? Czy też — kiedy go wezwiemy także w imię wolności i niepodległości z tem oznajmieniem, że potem, po skończeniu wojny, będziesz miał wszystko, całą Polskę wspólnie ze wszystkimi, ale oddzielnie sam jeden, równie jak każdy inny, ani kawałka, ani stopy ziemi własnej, dziedzicznej? — Czy ziemia, zostawszy własnością ogólną, stanie się też razem płodniejszą i nakształt niedzielonego na części powietrza bez niczyich trudów zdolna będzie wyżywić ludność całego kraju?» Sekcja Grudziąż, która odłączyła się od Towarzystwa i zaczęła istnieć jako oddzielne ciało emigracyjne pod mianem Lud polski broniła dalej swego stanowiska komunistycznego z podkładem ewangelicznym. Według niej «Bóg przez Chrystusa objawił jako cel istnienia społeczeńskiego braterstwo», które da się urzeczywistnić tylko wtedy, kiedy społeczeństwo ogłosi się «za jedynego prawego właściciela i rozdawnika instrumentów do pracy, z których najważniejszym jest ziemia». Jeden z rzeczników tej organizacji, S. Drzewiecki, wydał odezwę do chłopów, w której pisał: «Szlachetna narodowość Polski w trumnie na wieki spoczęła. Teraz więc do ludu polskiego, do kmieci, do was należy pojęcie innej narodowości, dla naszej ojczyzny wyrobić, nowy zakreślić cel, do którego wszystkie usiłowania 20-miljonowego ludu wymierzone by nadal zostały»[8]. — Wybrana przez sekcje ogólna Centralizacja opracowała projekt manifestu, nad którym one zaczęły obradować. Niektóre opinje ujmowały sprawę szeroko. Nadanie własności uprawiającym ziemię włościanom — twierdziła sekcja Avignońska — nie byłoby żadną ofiarą. «Te miljonowe niewolniki wiekami ciężkiej pracy, bezpośredniej zależności, niezliczonych krzywd oddawna zapłaciły tę nagrodę». Ale nie dość tego. Trzeba jeszcze obdarzyć ziemią wyrobników służbę dworską, mieszczan, szlachtę czynszową. «Sąż to polityczne bękarty, zostawione samym sobie, na wieczną przeznaczone niedolę, ciemnotę, poniewieranie, wzgardę, prześladowanie, ciągłe służebnictwo, podsycanie obcej próżności, a często podporę obcych bezprawiów? Jakto, toż podczas naturalnej lub przypadkowej ich niedołężności mają być smutnemi obrazami żebractwa i często na głodną spoglądać jałmużnę, czekać łaski możniejszych, istotną swoją ojczyznę i przytułek widzieć w instytucjach miłosierdzia? Kiedy biją zegary sprawiedliwości, nie spuszczajmyż się na miłosierdzie». Zaproponowano wkońcu, ażeby w manifest wstawić taki wniosek: «Potrzeba, aby cała ziemia Polski z pod przywłaszczenia dotychczasowego, za najpierwszą sposobnością na korzyść dobra powszechnego wyjęta, równocześnie i wieczyście pomiędzy cały lud polski i tam oddawna zamieszkałych — wyjąwszy przekonanych zdrajców i najeźdźców — na proste zstępne i uosobione familje podzielona była... Cały lud polski, zamieszkali oddawna cudzoziemcy i lud starego zakonu powinni składać równoprawną masę do uwłaszczenia».
Większość uczestników tej wymiany zdań[9] oświadczyła się za oddaniem ziemi ludowi bez wynagrodzenia panów. Zawiązana w Paryżu (1836) Konfederacja Narodowa stanęła w swej odezwie na tem samem stanowisku. «Obowiązujemy się dołożyć wszelkich starań, aby ciało prawodawcze polskie, mające być wypływem całego narodu polskiego, zniósłszy wszelkie przywileje, udzieliło wszystkim mieszkańcom polskim, bez różnicy stanu i wyznań, prawo równego obywatelstwa i nadało włościanom polskim własność zupełną i bezwarunkową; ci zaś z pomiędzy nas, którzy mają lub mieć mogą posiadłość w Polsce, oświadczamy niniejszem aktem, że własność takową bez wynagrodzenia nadajemy i że to nadanie za obowiązujące z naszej strony uważamy»[10].
Wszelki radykalizm idzie w teorji nierównie dalej, niż w praktyce — już dla tej prostej przyczyny, że papier, po którym on się rozlewa, nie przedstawia mu żadnego oporu, podczas gdy życie przedstawia twardy. Wszyscy ci rozdawnicy bezpłatnej ziemi ludowi nie mogli oddziałać na zmianę stosunków rolnych nawet w mierze przybliżonej do ich żądań, ale niewątpliwie oddziaływali na fermentację pojęć społecznych, która rozpoczęła się w umysłach i uczuciach całego społeczeństwa polskiego pod wpływem uprzytomnienia sobie krzywd ludu i związanych z niemi nieszczęść narodu. Boleść utraty i pragnienie odzyskania ojczyzny były tak wielkie, że dla złagodzenia pierwszej i zadosyćuczynienia drugiemu nie cofano się przed najryzykowniejszemi pomysłami.
Naturalnie emigracja nie przemawiała w tej sprawie jednogłośnie. Odzywały się w niej, chociaż nie tak śmiało i nie tak szczerze, zdania odmienne lub bardziej umiarkowane. Śród nich wyróżniały się szczególnie pisma Filareta Prawdowskiego (Henryka Kamińskiego): O prawdach żywotnych narodu polskiego (Paryż 1844) i skrócony z niej Katechizm demokratyczny czyli opowiadanie słowa ludowego (Paryż 1845). Autor jest czcicielem Towarzystwa Demokratycznego, któremu poświęca pierwszą z tych prac jako «uczeń i wychowaniec». Był to najgłębszy umysł w literaturze emigracyjnej. Zasadniczem jego przekonaniem jest zasada, że odzyskać ojczyznę może tylko cały naród, a nie jego cząstka — stąd patrjota jest równoznacznikiem demokraty. «Rewolucja społeczna — mówi on — nie jest podrzędnym, ale najważniejszym środkiem powstania, przywróceniem głównej narodowej siły ludu, działalności mas, jakby iskrą elektryczną po całej naszej Polsce czarodziejską mocą w ruch wprawionych... Lud nasz wśród tysiącznych dolegliwości, jakich doznaje, cierpi nadewszystko na ucisk uprzywilejowanej klasy właścicieli ziemi i na nędzę; jedno i drugie pozbawia go używalności praw człowieka, a do tak ciężkiego brzemienia mało co przyważają kajdany obcych ciemięzców; pierwsze więc trzeba koniecznie usunąć, aby na drugie stał się czułym». — Prawdowski jednak nie zaleca bynajmniej gwałtownych wystąpień przeciwko szlachcie i wyłączenia jej z szeregu patrjotów, skoro ona uczestniczyła we wszystkich spiskach. «Zaiste — powiada — jest to krwawa obelga w rząd egoistów i wyrodnych synów ojczyzny wtrącać tych, którzy miłością najświętszą tchną ku niej... Nie podzielamy mniemania, jakoby dzisiejsi właściciele ziemi uważani być mieli za tyranów i wrogów ludzkości, ażeby tak ich uważając, wytoczyć krwawy potrzeba było przeciwko nim proces; wszystkiemu winna instytucja, nie zaś ludzie, a rewolucja, która pierwszą może obalić bez tknięcia drugich jest bezwątpienia niepożądaną... Na szlachcie naszej nigdy tak silnego i powszechnego wrażenia nie zrobi przeprowadzenie przez ciąg dziejów naszych, że tak powiem, procesu ludu przed trybunałem słuszności, ani żadne rozumowanie filozoficzno-społeczne, jak proste prawo, wynikające z potrzeby użycia najskuteczniejszych środków do ratowania ojczyzny. Uwłaszczenie mieć miejsce koniecznie musi, bo bez niego nie można podnieść wojny ludowej, a tem samem wybawić ojczyzny». To uwłaszczenie ma się zawrzeć w takiej formule: «Każdy gospodarz, włościanin, zagrodnik, uprawiający jakąkolwiek ilość ziemi, wzamian dawanych przez siebie pańszczyzny, czynszu, danin lub jakichkolwiek innych powinności, staje się właścicielem całego swojego gruntu, żadnych odtąd nie mając względem nikogo obowiązków... Sądzimy zbytecznem dowodzić, że nasz poczciwy wieśniak, zagrzany myślą wolności, którą pojmie dopiero wtenczas, kiedy zobaczy, że własność ziemi mu ją istotnie zapewnia, stanie się bohaterem i dokaże tych cudów męstwa, które tylko wolność może natchnąć». Żądanie (socjalistów), ażeby ziemia stała się własnością publiczną, autor odpiera argumentem, że to byłoby «niepraktycznem dla powstania. Darmo myśleć, ażeby lud zapalić rzeczą, której on nie rozumie». Na 284 stronicach Prawdowski wykłada drobiazgowo plan wojny ludowej[11].
Głosy umiarkowane w każdej sprawie są zawsze cichsze, a radykalne mocniejsze. Nie dziwno też, że są słyszane bardziej, a przez umysły wzburzone chętniej. Z pism też Prawdowskiego wyczytywano i rozumiano głównie to, co odpowiadało nastrojowi czasu i miejsca.
Na przeciwległem stanowisku stało stronnictwo Czartoryskiego, upatrując ratunek Polski w zabiegach dyplomatycznych i monarchiźmie, chociaż i ono przyznawało ogólnie zarówno potrzebę poprawy doli ludu, jak i wagę jego udziału w walce. «Po wielostronnem i sumiennem zastanowieniu się — oświadczył (1845) w przemowie ten proponowany przyszły król polski — wyznam szczerze, że uwłaszczenie włościan, to jest zabezpieczenie im własności gruntu, gdzie posiadają oddawna swoje siedziby i z którego od mnogich lat ciągną swoje pożywienie, uważam w zasadzie — odkładając na bok ekonomiczne korzyści mogące stąd wyniknąć — za główny i konieczny dla nas środek, jeżeli chcemy, żeby w chwili rozstrzygającej nasz los, cały naród, to jest miljony ludu, zgodnym a powszechnym spłonęły zapałem i obróciły go razem na swych ciemięzców»[12].
Bezwzględni i względni chorążowie białego sztandaru w czasopismach (Kronice, Orle białym i in.), w broszurach, mowach, odczytach bronili swojego obozu lub środka między przeciwnymi. Ksawery Godebski, wykładając (1833) ziomkom w Bourges historję polską, dowodził, że «włościanom nie trzeba wolności, której nie rozumieją; mogliby jej nadużyć, wymordowaliby szlachtę, którą nienawidzą». Bezimienny Polonais (T. Potocki) w broszurze Quelques mots sur l’état des paysans en Pologne (Paryż 1833), odpierając oskarżenia szlachty względem włościan, opowiedział chwalczo i nieprawdziwie ich dzieje z końca XVIII i początku XIX w.[13]. Hr. Antoni Ostrowski w Pomysłach o potrzebie reformy towarzyskiej (Paryż 1833) przewidywał «nieuchronną i bliską świętą reformę stosunków społecznych» a w niej «wymiar, długo, zbyt długo zaprzeczanej sprawiedliwości włościanom», ale zastrzegał «nienaruszanie własności» i żądał, ażeby ta reforma odbyła się drogą spokojnej «tranzykcji». Pańszczyzna powinna być zamieniona na czynsze i osepy a nawet odrobki. Panowie i włościanie powinni zawrzeć układy, do których państwo nie powinno się mieszać. Dalej iść mogą tylko «ludzie szaleni, zapaleni fanatycy, poduszczeni utopiści, hołdujący kanibalizmowi», którzy radzą plebejuszom, ażeby «pożarli szlachtę». Deputowany warszawski W. Zwierkowski w broszurze Uposażenie chłopów, wynagrodzenie szlachty (przez W. J. Z. D. B. W. Wersal 1835) wyraził niewiarę zarówno w dobrowolną ofiarność panów, jak w skuteczność zmniejszenia ciężarów poddanych, przeto zalecał uposażenie ich ziemią, za wynagrodzeniem.
Zaatakował ostro tych autorów w artykułach J. B. z Pobajan (Ostrowski), zacięty przeciwnik Towarzystwa Demokratycznego, powstań zbrojnych i ruchów rewolucyjnych, ale zarazem nieprzyjaciel szlachty. O Polonais mówi on: «Niepięknie wyłudzać sąd najwidoczniejszemi fałszami, dawać o Polsce wyobrażenia kłamiące prawdzie... Powołani i niepowołani wynosimy to nieśmiertelne dzieło (konstytucję 3 maja) naszych ojców, rzucamy wielkiemu sejmowi polityczne zamiary, których nie miał. Zrywamy urok, poniżamy rzeczywistą wielkość, siejąc nań hojnie niezasłużone uwielbienia... Rozbiór Polski miał wyrządzić największe zło włościanom. Nie rozumiem, jak można fałsz zadawać nawet żyjącym. Odsuwając następstwa rozbioru Polski, fatalne Europie i powszechnej sprawie usamowolnienia, trudno ujrzeć, jakie zło rozbiór Polski wyrządził włościanom. Nie mogli stracić praw politycznych, których nie posiadali... Prześladowcy (Niemcy) więcej zrobili naszym włościanom, niż szlachta, cudzoziemiec (Napoleon) zrobił więcej dla nich, niż przez cztery lata sejmujące stany Rzeczypospolitej. Smutne wyznanie plamiące nas, lecz sprawiedliwe, niech będzie napomnieniem tym, którzy na polskiej ziemi mają przewagę moralną i majątkową, a tylko sami chcą być narodem». Autor chciałby widzieć cztery ustawy, orzekające: 1) Każdy włościanin jest właścicielem gruntu i domu, który posiada. 2) Pańszczyzna i propinacja we wsiach na zawsze zniesione. 3) Dotychczasowi właściciele ziemi otrzymają wynagrodzenie, jakie przyzna naród a właściwiej lud polski. 4) Walczący za wolność, równość i niepodległość Polski uposażeni będą gruntami dóbr narodowych[14].
Wszystkie jednak konserwatywne lub umiarkowane opinje nie zdołały przemóc tego radykalnego prądu w emigracji i osłabić jego wpływu na naród aż do nadczułości uwrażliwionej w pragnieniu jakiegoś gwałtownego przewrotu, któryby go wydobył z niewoli.
W r. 1836 wydało Towarzystwo Demokratyczne manifest[15], w którym postawiło formułę demokratyzmu polskiego: «Wszystko dla ludu — przez lud»... «Lud polski — mówi ono w tym akcie — z praw wszelkich wyzuty, ciemnotą, nędzą i niewolą dotąd przyciśniony, wydartą mu przed wiekami ziemię, dotąd w krwawym pocie na cudzą korzyść uprawia; dotąd jeszcze w prowincjach przez Moskwę zagarnionych, jako własność nieoddzielna od ziemi wraz z nią jest sprzedawany. Cierpiąca i znieważona w nim ludzkość o sprawiedliwość woła. Na głos ten głuchymi byli wewnętrzni ujarzmiciele. W ciągu ostatnich o niepodległość usiłowaniach, chcieli oni, nadużywając świętego imienia ojczyzny, samym dźwiękiem słów nakarmić lud, niedostatkiem fizycznym dręczony, chcieli, aby krew swoją przelewał za ojczyznę, która przez tyle wieków wzgardą, poniżeniem i nędzą pracę jego nagradzała. Wołali, aby powstał i najezdników zniszczył — oni! — którzy sami najezdnikami praw jego byli. Dlatego na obłudne ich wołania słabe tylko odpowiedziało echo — i upadliśmy». Ten ton psalmu pokutnego unosił się w późniejszych pismach aż do wykrzyku: «Po Bogu największą na ziemi siłą jest lud!» Ponieważ on został wydziedziczony i ujarzmiony, ponieważ «prawo posiadania należy się pracy» — więc trzeba mu wrócić wolność i ziemię bez żadnych ograniczeń i zastrzeżeń, a nawet bez wynagrodzenia panów. W projekcie uwłaszczenia, podanym przez jednego z członków Towarzystwa Demokratycznego, warunek ten, zaznaczony przedtem ogólnikowo, wypowiedziany został wyraźnie: «Od dnia dzisiejszego każdy włościanin staje się na wieczne czasy dziedzicem tej ziemi, z której pańszczyznę lub inne powinności odrabiał, lub czynsz opłacał, bez żadnej za to ani rządowi, ani właścicielowi opłaty».
Emigracja radykalna nie żądała usamowolnienia i uwłaszczenia chłopów jedynie jako naprawienia im odwiecznej krzywdy i wymiaru sprawiedliwości, lecz łączyła ten akt z zamiarem wyzwolenia ojczyzny, którego głównie oni mieli dokonać. «Do zwierzęcego prawie stanu zbrodniami domowych ciemięzców doprowadzony, lud uczuje, że jest człowiekiem, istotą równą tym, przed któremi dotąd jak płaz poziomy czołgać się musiał. Uczuje przeto i rozwinie wszystkie siły swoje, aby nie wpaść napowrót w kajdany, z których otrząsł się przed chwilą, a tem samem złoży największą ojczyźnie rękojmię, bo pewność zwycięstwa». Na współudział w powstaniu szlachty nie wiele liczono. Stan ten «moralnie i politycznie zepsuty, do zupełnej niemocy przywiedziony, liczebnie nawet słaby, jakąż siłę na szalę ważących się losów przyszłej Polski położyć może?» Szlachta dobrowolnie ziemi chłopom nie odda; zawsze powstrzymywała rozpędy rewolucyjne; w konstytucji 3 maja wystawiła sobie pomnik z napisem; «niedołężność i nierozum»; w powstaniu Kościuszki, który przez uległość dla niej — jak twierdzi Mochnacki — «zgubił Polskę», namawiała chłopów — jak świadczy Zajączek — do ucieczki z wojska — więc nietylko nie weźmie udziału w walce, która jej nie zapewni wyłącznych korzyści, ale nawet będzie się starała ją paraliżować. Ale ona już nie jest żywiołem zdolnym do energicznego oporu. Również samolubna, zwyrodniała, wyczekująca łaski w przedpokojach dworów europejskich arystokracja polska, ozdobiona przez wrogów tytułami[16], które — jak się wyraził Lelewel — są «kwiatami zrywanemi na grobie matki», nie posiada w narodzie żadnej siły, a więc dla ruchu rewolucyjnego nie przedstawia żadnej tamy. Pozostaje przeto na polu walki sam potężny, wyzwolony i pomimo doznanych krzywd miłujący swoją ojczyznę lud[17]. «Nie w Potockich — pisał L. Zienkowicz[18] — nie w Czartoryskich, Zamojskich, Sapiehach i im podobnych, ale w tobie o ludu polski, w was niewiadomych jeszcze, lecz błogosławionych po wszystkie wieki nazwisk: Maćki, Wojtki, Bartosze, Kuby, Stachy, Iwany, Hryszki, Wasyle, zabezpieczenie przyszłości ojczyzny i narodowości naszej zwiastowanie jest».
«Każda książka emigracyjna — mówi E. Chojecki[19] — była to nowa relikwja, którą prawi krajowcy egzorcyzowali szatana obskurantyzmu i niewoli; każdy emisarjusz wleczony do kopalń lub rozpinany na krzyżu, tego samego dnia zmartwychwstawał jak groźny upiór, obiegał wioski i miasta, spędzał sen z powiek rodaków, przerażał ranami swych piersi, krwią męczeńską na sercach piętno zemsty wyciskał, sypał dokoła nieugaszony żar żądzy do boju, cień wiecznego postrachu dla ciemięzców, nadziei i siły dla uciśnionych, pierwszym wydzwaniał tajemniczy hymn zatraty, drugich kołysał pieśnią wybawienia». Jeśli zważymy, że te podniecające pisma, zaprawione zwykle radykalizmem społecznym, przedostawały się do inteligencji galicyjskiej, a z niej przesiąkały do ludu, że miejscowi i przysyłani emisarjusze rozpalali go agitacją bezpośrednią, to zrozumiemy łatwo, że on nietylko poczuł w sobie chęć i prawo do buntu, ale łatwo poddał się zdradnemu i nikczemnemu podburzaniu organów rządu austrjackiego, który wobec chłopów odgrywał komedję ich obrońców od tyranji panów. Roznosiciele haseł rewolucyjnych odsłaniali jego przewrotność, ale do ciemnych dusz chłopstwa łatwiej przenikały słowa nienawiści do panów, niż ostrzeżenia przeciw złej woli monarchy, którego ona uważała za swego patrona. «Panowie nigdy nie zniosą pańszczyzny — mówiła odezwa krążąca w Rzeszowskiem — nie zniesie jej również cesarz. Co niemca, siedzącego w Wiedniu, może obchodzić los chłopa polskiego? Tylko od Boga może przyjść pomoc. Ale Bóg nie jest rycerzem, któryby walczył z waszemi nieprzyjaciółmi, nie jest adwokatem, któryby bronił waszej sprawy przed sądem, nie jest waszym sługą, któryby ocierał pot z waszego czoła. ...Bóg dał wam ramiona i ostre żelazo, ażebyście sami byli swoimi rycerzami, dał wam rozum, ażebyście sami bronili swej sprawy... Tak, kochani bracia, tylko wy sami możecie wyzwolić się z poddaństwa. Bóg będzie wam z góry błogosławił, jeżeli się uwolnicie. Jest was tak wielu, że gdyby każdy z was rzucił tylko jeden kamyk na tych, co was ciemiężą, z trupów waszych wrogów powstałyby góry». Zrozumieli, usłuchali i zrobili — po swojemu, jak im poradziła dzikość i podszepnęły złe duchy[20]. Emigracja polska nie zamierzała wywołać krwawych scen 1846 r., ale mimo woli i wiedzy skierowała prąd swych wpływów na koło młyńskie Metternicha i jego spólników.
Wyprawa Zaliwskiego (w r. 1833), którą pod jego przewodnictwem podjęło maleńkie gronko emigrantów, wyjeżdżających z Francji do Galicji i Królestwa Polskiego bez pieniędzy, bez paszportów, dla przygotowania wojny z największem mocarstwem zaborczem, z Rosją, powinna była swem nieszczęsnem zakończeniem odebrać wszelką chęć do ponowienia podobnych przedsięwzięć[21]. Tymczasem Towarzystwo Demokratyczne, zaledwie w 13 lat po tem doświadczeniu, uniesione gorączką patrjotyczną, zbłąkane błędnemi doniesieniami z kraju i uwiedzione bujną fantazją najwymowniejszego ze swych członków, L. Mierosławskiego, odważyło się na hazard jeszcze niebezpieczniejszy, na wywołanie rewolucji zbrojnej w trzech zaborach i wypowiedzenie wojny Rosji, Austrji i Prusom. Wysłano emisarjuszów, którzy mieli zbuntować ludność ujarzmioną, bezbronną, zubożałą i pognębioną i przygotować wybuch na 21 lutego 1846 r. Naczelne dowództwo w tej kampanji miał objąć Mierosławski, a delegaci z trzech zaborów — utworzyć rząd narodowy. Za główne ognisko działań obrano Kraków. Plan opierał się na tej rachubie, że lud wiejski, zachęcony usamowolnieniem i uwłaszczeniem, ruszy się całą masą i że urlopnicy wojskowi, a nawet żołnierze-Polacy w służbie czynnej pospieszą do szeregów powstańczych, że z rozmaitych żywiołów stworzy się szybko bitna armja. Rachuba ta składała się z samych złudzeń, ale największem między niemi było to, że «wystarczało przeżegnać się, czapkę na lewe ucho nacisnąć, chwycić oburącz kosę i krzyknąć: Hej, wiara, w imię Matki Najświętszej Częstochowskiej, hura na Niemca, hura na Moskala!» — a chłopstwo rzuci się do boju. «Pewnikiem, na którym opierano przedsięwzięcie — powiada E. Chojecki — było przekonanie, że lud przystępny zawsze dla słów prawdy, niezużyty moralnie, a tem samem łatwy do porwania w imię ojczyzny i wolności, na pierwsze hasło powstania wystąpi ze swego łożyska groźną falą i niezwalczoną siłą żywiołu pokona wszelkie zawady... Groźne siły, uszykowane na papierze, rozwiały się jak mgła przekłuta słonecznym promieniem rzeczywistości... Charakter powstania krakowskiego był zbękarconym płodem niedojrzałych pojęć społecznych i politycznych».[22]
Centralizacja emigracyjna również mylnie obliczyła drugi czynnik — rząd austrjacki. «Austrja — jak ją określił Zienkowicz[23] — potworny zlepek rozdrażnionych piekielną polityką nawzajem przeciw sobie ludów, rak polityczny Europy, obłęd dziejowy, jaskinia dyplomatycznej kradzieży, chłoniącego wszelkie światło jezuityzmu, katownica na krwawo lub na sucho wedle potrzeby, morderczyni nietylko ciała, ale i ducha, hańba społeczeństwa, wstyd ludzkości» — zachowała się wobec sprzysiężenia polskiego zgodnie ze swą złą naturą. Już w zmuszeniu szlachty, ażeby ona wykonywała czynności najdokuczliwsze dla chłopów — pobór podatków i rekrutów — rząd austrjacki zaszczepił w nich nienawiść do panów. Wytropiwszy spisek, którego tajemnice w znacznej części wypłynęły już na wierzch, i otrzymawszy wiadomość o wybuchu powstania w Poznańskiem, przygotował się należycie do tłumienia go w Galicji. Już na dwa lata przed wybuchem jego ajenci i urzędnicy roznosili po wsiach wieść, że cesarz podpisał ustawę o uwłaszczeniu, ale szlachta utaiła patent i zamierza wyrżnąć chłopów. W rozpowszechnieniu tych kłamstw bardzo gorliwie wysługiwali się żydzi, którzy osiągnęli potrójną korzyść: zyskiwali łaskę rządu, szynkowali w karczmach ogromne ilości wódki, którą z jego polecenia rozpajali chłopów i burzyli założone przez księży towarzystwa wstrzemięźliwości. Posuwali zaś swą gorliwość tak dalece, że przez rabinów rozsyłali okólniki potwarcze przeciw szlachcie.
Pomimo wyraźnych dowodów niepowodzenia i usiłowań powstrzymania przez patrjotów rozważniejszych, rewolucja wybuchła w Krakowie. Ustanowiony rząd narodowy wydał w Dzienniku Rzeczypospolitej Polskiej manifest, zapewniający wszystkim wolność i równość, kalekom opiekę społeczeństwa a włościanom bezwarunkową własność posiadanej ziemi wraz ze zniesieniem pańszczyzny, czynszów i innych powinności bez żadnego wynagrodzenia panów, poświęcającym się zaś z bronią w ręku sprawie narodowej nadanie gruntów i dóbr narodowych. Po parodniowem istnieniu rząd narodowy oddał władzę dyktatorowi Tyszowskiemu, który ogłosił odezwę, potwierdzającą zapowiedzi manifestu z dodatkową obietnicą podwojenia zapłaty dla robotników w warsztatach narodowych. «A więc dla twojego dobra, o ludu, rewolucja dokonana, powraca ci prawa, które ci wydarto. Wszędzie głoś to, coś słyszał i pomnij, że bronić praw swoich powinieneś». Odezwa, która również równouprawniała żydów, wreszcie zaleca, ażeby zaniechano tytułów (pan, wielmożny, jaśnie wielmożny) i mówiono do wszystkich: ty, obywatelu lub bracie a do osób starszych wy. Wojsko austrjackie, które z początku przestraszone opuściło Kraków, wkrótce powróciło i łącznie z bandami ludowemi wyruszyło przeciwko powstańcom. Po łatwem zwycięstwie pod Gdowem, w którem nie zginął ani jeden żołnierz austrjacki a zabito stu kilkudziesięciu powstańców, i za które dowodzący oddziałem pułkownik, późniejszy smutnej pamięci z pod Sadowy generał Benedeck domagał się wysokiego orderu, wyruszył on ku Krakowowi, pozostawiwszy 59 jeńców pod strażą chłopów, którzy ich samowolnie powiesili. Mieszkańcy, przewidujący pogrom, zwłaszcza, że już wiedzieli o dokonanych napadach i mordach rozbestwionej tłuszczy, wyszli naprzeciw w procesji z krzyżem i monstrancją. Nie powstrzymało to dowódcy, który kazał strzelać. Żołnierze rozpoczęli mordowanie masowe, nie oszczędzając nawet starców, kobiet i dzieci. Między innymi padł idący na czele główny sprawca wybuchu Edward Dembowski.
Ta krwawa pohulanka żołdactwa śród bezbronnej ludności była skromnym wybuchem dzikości wobec strasznych scen, jakie rozegrały się po wsiach, gdzie nikczemne ręce rządowców rzuciły podburzoną czerń chłopską na dwory szlacheckie. Główną komendę nad nią objął okrutnik, upijający się nienasycenie wódką i krwią ludzką, Jakób Szela. Był to chłop pięćdziesięcioletni ze wsi Smarzowej, niedaleko Pilzna. Miał już długą historję zbrodni i uwięzień. Kilkakrotnie karany złodziej, podpalacz chaty własnego ojca, morderca żony, gwałciciel dziesięcioletniej dziewczyny, przed wystąpieniem do rzezi odsiadywał ostatnią winę w kryminale. Zuchwały, zwierzęco-dziki, wyrodnie srogi, kamiennie zimny, na najbardziej wzruszające błagania bezwrażliwy, nadawał się doskonale do tego przeznaczenia, do którego uwolniła go z więzienia i użyła łotrowska administracja. Poza nim stał w masce stróża spokoju i bezpieczeństwa, naczelny reżyser i zarazem rozradowany widz potwornej tragikomedji, urzędnik z padalczą duszą, która w rozmaitych odmianach ożywiała biurokrację austrjacką w Galicji, starosta tarnowski, Breinl. Miał on przemówić do Szeli w tych słowach: «Daję ci pełnomocnictwo zrobienia w swej okolicy wszystkiego, co ci będzie się podobało. Zważ tylko, czem jesteś. Arcyksiążę (namiestnik) jest pierwszym a ty drugim w Galicji. Masz zupełną władzę. Przez 24 godziny możesz mordować i zabijać szlachtę». Zachęcony tą nominacją Szela podniósł się jeszcze wyżej i często powtarzał: «Znam tylko Pana Boga w niebie, cesarza w Wiedniu i siebie na ziemi». Obaj mieli swój sztab i swoich żydów, którzy im pomagali w wykonaniu rzezi: Breinl — Izaaka Luksemburga a Szela — Lewka Sterna, którzy szpiegowali, denuncjowali, rozpajali chłopów i za swe usługi otrzymywali część łupów.
Mając wojsko, z którem pospolite ruszenie spiskowe mierzyć się nie mogło, i zapewnione przez agitację współdziałanie chłopów, rząd, gdyby był chciał i gdyby mu szło tylko o stłumienie powstania, mógł szybko i łatwo je dokonać. Ale on pragnął osiągnąć przytem drugi ważniejszy cel: zdławić szlachtę folwarczną i połączoną z nią inteligencję, a rozjątrzyć przeciwko niej lud wiejski. Rząd wybrał dla siebie rolę osłoniętego prawnymi pozorami sędziego a dla ludu okrutnego kata. Hordy chłopskie miały w swym składzie wypuszczonych z więzień przestępców, włóczęgów i przebranych urzędników, którzy im przewodniczyli i dodawali energji. Ażeby zapobiec zmiękczeniom okrucieństwa, zwłaszcza tam, gdzie obywatele ziemscy okazywali życzliwość ludowi i żyli z nim w przyjaznych stosunkach, posyłano bandy chłopskie do miejsc obcych. Zwykle napastnicy, według rozkazów Szeli lub jego pomocników (Korygi, Janochy i Bokoli) zabijali całą rodzinę szlachecką i rozgrabiali wszystkie rzeczy, które początkowo oddawali urzędnikom, dopóki mniemali, że są powołani do pokonania wrogów, grożących im zagładą, a później zabierali je sobie. Znęcali się przytem strasznie. Tłukli kijami, cepami, prętami żelaznemi, obcinali nosy, palce, języki, wyłupywali oczy mężczyznom, zmuszając żony i córki do obecności przy tych morderstwach. Oto kilka obrazów męczeństwa. Żeleńskiego (ojca muzyka), własny jego służący wyciągnął na postronku ze dworu: chłopi zaczęli go bić pałkami, odrąbali mu szczękę a stróż domowy siekierą rozpłatał mu głowę. Błagającą o litość dla męża Żeleńską stratowali nogami. Horotyńskiemu, który się ukrył w domu gajowego a ten go wydał, rozpruli brzuch, wydarli wnętrzności a jeden ze zbójów wbił mu w usta widły, mówiąc: «Lubiłeś palić fajkę na długim cybuchu — zapal sobie na wędrówkę». Okropną wymowę miało morderstwo dokonane na Kotarskim, właścicielu dóbr Oleśnia w obwodzie tarnowskim, gdzie rzezią kierował Breinl. Był to jeden z najzacniejszych obywateli i najofiarniejszych przyjaciół ludu. Nie wierząc do ostatniej chwili, ażeby chłopi chcieli go napaść, wyszedł przeciw nim ze słowami łagodnego upomnienia w towarzystwie mandatarjusza. Czerń rzuciła się na nich z wściekłością. Mandatarjuszowi wyłupiono oczy i wyłamano zęby a Kotarskiego porżnięto piłą. Szela miał szczególną nienawiść do Bohuszów, właścicieli wsi, z której pochodził. Nietylko wymordował wszystkich mężczyzn z tej rodziny, ale kazał żonie jednego z nich napisać w swojem imieniu raport, w którym między innemi doniesieniami podyktował słowa; «Bohuszów już niema. Wszystko spokojnie. Co dalej robić mamy?» Czworo dzieci pewnego mandatarjusza, chorych na szkarlatynę wyrzucili bandyci na śnieg. Wogóle jednak oszczędzali kobiety i dzieci, gdyż — jak wyznał jeden z nich — na zabijanie ich «nie mieli befelu», czego potem niektórzy bardzo żałowali, twierdząc, że «z psami powinni byli zgładzić suki i szczenięta, ażeby nie pozostało po nich potomstwo». Takież samo okrucieństwo stosowano do duchowieństwa. Ksiądz Golecki zbity kijami aż do utraty przytomności, wieziony do Pilzna, w nocy umknął i schronił się na cmentarz, gdzie go nazajutrz znaleziono martwego z głową przez psy ogryzioną. Ze zrabowanych przyborów kościelnych bandyci robili sobie koszule, a ich kobiety — spódnice. Władze wypędzały z miast uciekających ze wsi. Niejaki Łanowski, 82-letni starzec, daremnie błagał starostę, ażeby mu z synami pozwolił zostać w mieście. Wyprowadzony przez policjantów za rogatki, gdzie go pochwycili chłopi, którzy naprzód zamordowali synów. «Ponieważ zabiliście mi dzieci, rzekł: zabijcie i mnie, ale szybko i bez męczarni». A zwróciwszy się do jednego z oprawców, dodał: «Jesteś moim chrześniakiem, nie zrobiłem ci nic złego, masz strzelbę nabitą, skończ ze mną». Chłop wymierzył — Łanowski padł.
Nie pomagały żadne wyjaśnienia i odwoływania się do wspaniałomyślności. Wiesiołowski z małym oddziałem powstańców spotkał gromadę chłopów, do których przemówił, tłumacząc im, że są zwiedzeni. «A na dowód, — rzekł, — że nie chcemy was zabijać, składamy broń pod warunkiem, że z nami pójdziecie». Chłopi pochwycili karabiny i wymordowali cały oddział.
We wszystkich wypadkach chłopi okazywali nadzwyczajne okrucieństwo.[24] Tłukli cepami, zdzierali żywcem skórę, piekli na wolnym ogniu, łamali palce u rąk i nóg, przebijali widłami, rąbali siekierą, wyłupywali oczy i w ich dołkach wsadzali jeszcze żywym zapalone świece, dla rozjaśnienia ciemności nocy. Zabitych, nieodwiezionych do urzędu, rzucano psom lub świniom na pożarcie. Matkom, żonom i córkom kazano trzymać mordowanych lub przyświecać męczarniom. Nieposłuszne poddawano potwornym katuszom.
Z morderstwami łączył się wszędzie rabunek i spustoszenie. Cenne zbiory, bibljoteki, sprzęty domowe, lustra, zegary — niszczono. Przedmioty wartościowe, ubrania, wyroby srebrne i złote, klejnoty sprzedawano tanio żydom i urzędnikom. Dla siebie zatrzymywali chłopi konie, bydło i zboże, bo te łupy uważali, jako słuszne wynagrodzenie za pracę w rzezi. Obok dworu, temu samemu losowi uległy plebanje i kościoły. Według przybliżonego obliczenia zginęło około 3000 osób — szlachty, oficjalistów, inteligencji wiejskiej i księży.
Tymczasem powstańcy nie popełnili ani jednego czynu zemsty na chłopach i zabili tylko trzech szpiegów i jednego żandarma.
Ci oszukani barbarzyńcy taką wiarą i czcią otaczali nietylko urzędników, ale nawet znaki rządowe, że widok orła czarnego wywołał w nich okrzyki zachwytu. W pewnym dworze pozostał jeden chłop życzliwy, który znalazłszy kawałek papieru stemplowego z herbem cesarskim, wyciął z niego orła i przylepił na bramie. Banda spostrzegłszy ten znak, cofnęła się. Dwór ocalał.
W miarę, jak rzeź przybierała coraz szersze rozmiary i większą ohydę, urzędnicy coraz bezczelniej ujawniali swój w niej udział kierowniczy. Gdy im przyprowadzano panów żywych, gromili chłopów, twierdząc, że zbrakło pomieszczenia dla więźniów. Urzędnicy płacili mordercom od sztuki, całując ich przy tem w oba policzki. Z początku dawano po 25 flor., potem gdy trupów przybywało wiele, po 10 i mniej, wreszcie taksa spadła do kilkunastu krajcarów. Ponieważ za poranionych, ale jeszcze żywych, wynagradzano taniej, przeto chłopi dobijali konających kijami. Jeden ze zbójów otrzymawszy w Jaśle za trupa tylko 3 fl. 12 krajc., krzyknął: «Oddajcie mi mojego Polaka, gdzieindziej więcej za niego zapłacą». Gdy mordowano Kotarskiego, ktoś z tłumu krzyknął: «Zawieźcie trupa do Tarnowa, tam wypłacą wam 100 zł.», urzędy bowiem wynagradzały ponad taksę za zabicie obywateli, których uważały za najszkodliwszych, do których zaliczały przyjaciół ludu.
Rząd austrjacki we wszystkich swoich wydatkach bardzo skąpy, przeprowadził rzeź galicyjską tanio, bo na opłacenie morderców użył złożonego przez szlachtę (1845) a przezeń skonfiskowanego funduszu dla powodzian. Zabezpieczył również swój skarb, zabroniwszy bandytom palić budynków folwarcznych, ażeby pozostałym wdowom i dzieciom nie potrzebował płacić należności ubezpieczeniowej za pożary.
Najdłużej powstanie utrzymało się w Chochołowie, wsi na granicy Węgier. Górale nie ulegli zdradzieckim namowom agitatorów i urzędników austrjackich, zachowując uczucia narodowe, pomimo, że doświadczyli srogich uciemiężeń ze strony panów, z których ostatnim był zniemczony baron Borowski, z początku pełnomocnik nękanych włościan a wkońcu właściciel całego «państwa czarno-dunajewskiego», do którego z 7 innemi wsiami należał Chochołów. Na Podhalu istniała legenda, że król Bolesław Chrobry wyjdzie z wojskiem «zaśnionem w Tatrach» i wypędzi wrogów z Polski. Ksiądz M. Głowacki płomiennemi kazaniami podtrzymywał tę wiarę a wikary Kmietowicz i organista Andrusikiewicz «rozdmuchali iskrę w wielki ogień». Chochołów miał swoją chlubną tradycję. Wieś ta dostarczała Batoremu «wybrańców» (żołnierzy chłopskich). Jeden z nich Bartłomiej Kluska otrzymał za męstwo od tego króla sołtystwo dziedziczne, potwierdzone następnie dla jego potomków przez Zygmunta III, Władysława IV i Michała Wiśniowieckiego. Z tego rodu wyszli bohaterowie powstania Jan Zych, Jan Skrucla, Jacek i Wojciech Kojsowie.
«Poruseństwo chochołowskie» rozgromione zostało szybko. Jego przywódcy, schwytani i pobici przez chłopów, wrzuceni zostali do lochów a następnie wywiezieni do więzień w twierdzach.
O ile nie uciekli lub nie zginęli w rzezi, zostali straceni przez rząd austrjacki najszlachetniejsi obrońcy ludu. Między nimi zakończył swoje apostolstwo męczeństwem i śmiercią na szubienicy przywódca ruchu ludowego na Rusi wschodniej, mniej podburzonej, Teofil Wiśniowski. Oczekując kaźni, napisał w więzieniu po rusku takie upomnienie do ludu: «Tyś nas zrozumiał, ale nie usłuchałeś, bo przedtem wmówiono w ciebie, żeśmy pragnęli twojej zguby. Opuściłeś nas wtedy i rzuciłeś się na nas z kosą i siekierą. Śmiało, jak męczennicy nauki Chrystusa, pójdziemy na miejsce stracenia, aby paść ofiarą za ojczyznę naszą. Wam, bracia moi, przebaczamy winę, którą popełniliście bez własnej woli. Przebaczamy wam wasze błędy i rzezie okropne i chwilowy napad łakomstwa i zdradę. Nie wy jesteście właściwymi winowajcami. Nasi i wasi wrogowie napoili was jadem kłamstwa i obłudy, pokalali brudem szpiegostwa, zatruli waszą teraźniejszość i przyszłość, która jak zorza poranna przyświecała nadzieją lepszych czasów».[25]
Chociaż w dziejach ludzkości nie było rządu, któryby w swych zamiarach i działaniach zachował niepokalaną czystość i każdy mniej lub więcej się splamił, niewiele było tak zbrukanych i spodlonych, jak austrjacki w rzezi galicyjskiej. Miał on w swej administracji gruby pokład jednostek odrażająco zgniłych, z których najgorsze, najpodlejsze wysłał do Galicji z instrukcją, tak określoną przez B. Łozińskiego: «Wytworzyć między dworem a ludem wiejskim przepaść na tle pańszczyźnianem, pogłębiać tę przepaść coraz więcej na ogólnem tle stosunków społecznych, a potem wyzyskać je politycznie przez wpojenie w lud wiejski przekonania, że szlachcic polski, uciskający go pańszczyzną, jest zarazem niepoprawnym spiskowcem przeciw państwu i cesarzowi a wobec obu tych dążności jedynie w biurokracji znaleźć można siłę odporną i obronną». Obdarzeni tą misją, z wyprutymi nerwami moralnymi, spełnili ją gorliwie, aż do ostatniego krwawego aktu tragedji. Wszyscy też kierownicy i uczestnicy rzezi zostali nagrodzeni godnościami i orderami. Główny herszt Szela otrzymał największy złoty medal honorowy z napisem bene merito (dobrze zasłużonemu). Po skończonej rzezi osiadł w Tarnowie, traktowany przez władze z uniżonym szacunkiem. Na miasto wychodził w towarzystwie policjanta, który go strzegł od znieważeń, karanych bardzo surowo. Niemki obsypywały go prezentami i pamiątkami. On zaś zachowywał się tak wyniośle nawet względem wysokich dostojników, że nigdy nie stawił się na ich wezwania i kazał im przychodzić do siebie. Biskupa Wojtarowicza zmuszono, ażeby na obiad, wyprawiony z powodu rocznicy wstąpienia na tron cesarza, zaprosił Szelę, jako «zbawcę Austrji». Gdy pomimo tych wszystkich honorów nie czuł się ani zadowolonym, ani bezpiecznym, dano mu obszerną posiadłość ziemską w dobrach rządowych na Bukowinie. Tu koloniści patrzyli na niego z odrazą i podali prośbę, ażeby go usunięto. Szela, obrażony przedtem na rząd, że go nie kazał wybrać posłem na sejm rakuski (1848), domagał się ukarania kolonistów i lepszego wynagrodzenia za swoje usługi. Ale już nie wprawiono w drabinie jego karjery nowego szczebla. Pogardzany, unikany, może nawet dręczony wyrzutami sumienia, rozpił się, włóczył się jeszcze przez kilka lat po górach i lasach, aż wreszcie tajemnicza kula zakończyła jego zbrodniczy żywot.
Rząd otoczył również opieką wszystkich uczestników rzezi. Gdy pokrzywdzeni wnieśli skargi, wyższy sąd krajowy polecił, ażeby przy odbieraniu zrabowanych rzeczy postępowano z rozwagą, «nie drażniono ludności» i sporządzano protokóły usprawiedliwiające. Tak np., gdy oskarżony zeznał, że mordował, że zabity wcale się nie bronił, bo był chory, i że w jego domu nie znaleziono żadnej broni, oprócz osęków do gaszenia ognia, sędzia kazał kanceliście napisać: «W domu znaleziono liczny zbiór lanc i pik». Jednocześnie w okólniku gubernialnym radzono duchowieństwu, ażeby złoczyńcom nie odmawiało rozgrzeszenia, nie domagało się zbyt natarczywie zwrotu przywłaszczonych sobie rzeczy, ażeby w kazaniach i naukach misyjnych nie przedstawiało zbyt jaskrawo grozy sądu ostatecznego». Gdy po zatamowaniu rzezi, niektórzy najokrutniej pokrzywdzeni lub pozostali po nich członkowie rodzin zwrócili się ze skargami do władz, administracja wyższa i niższa w porozumieniu z sądami umiała tak sprawy gmatwać i odraczać, tak unieważniać nawet rozkazy cesarskie, że sprawiedliwość tonęła w biurokratycznem błocie.
Ani zorganizowanie morderstw i rabunków, ani nagradzanie i zabezpieczanie ich wykonawców, ani wszystkie niecne środki i sprężyny użyte przez rząd austrjacki w rzezi galicyjskiej, nie wyczerpały jego nikczemności. Chciwy, łupieżczy, w wydatkach swoich zawsze skąpy, pokrył opłaty za dostarczone mu trupy szlachty, skradzionym bezwstydnie funduszem dobroczynnym społeczeństwa polskiego. Nie dość tego; prawie wszystkie dobra pomordowanych właścicieli ziemskich obciążył hipotecznie na zabezpieczenie «kosztów wojny», bez oznaczenia sum. Nadto urzędnicy sami lub przez żydów nafałszowali weksli nieboszczyków, które również wpisali na ich hipoteki.
Po zbrodniach nastąpiło bezczelne kłamstwo, przeznaczone głównie dla zagranicy. Twórca lub patron wszystkich szelmostw politycznych Austrji, Metternich rozesłał do jej ambasadorów depesze, w których opisał przyczyny i przebieg krwawych wypadków z zupełnem pogwałceniem prawdy. Według niego, (w doniesieniu do Paryża), włościanie, których rząd obdarzył dobrodziejstwami, a szlachta nie przestała gnębić i przygotowała zbrojne przeciw niemu powstanie, stracili cierpliwość i rzucili się na swych katów i buntowników, którzy nakłaniając ich do buntu, opornych bili lub mordowali. «Gdyby los nie był się zwrócił przeciwko powstańcom, tysiące ofiar niewinnych padłoby pod ciosami sztyletów i morderczej broni, którą mniemani patrjoci dali chłopom, a której ci użyli do obrony swego spokoju, przedkładając to, co nazywane bywa niewolą, nad dzikie okrzyki źle zrozumiałego liberalizmu». Po rozgromieniu nieprzyjaciół państwa, «sprawiedliwość ludu zatrzymała się sama przez się». Obecnie panuje w kraju zupełny spokój. «Chłopi chodzą za pługami, jak dawniej i przyprowadzają do miast więźniów, a pytani o powód aresztowania kogoś, podają fakty lub tylko mówią władzom: «Trzymajcie go pod strażą, to Polak, który zbuntował się przeciwko cesarzowi».
Jak dalece Metternich, którego nazwisko stało się wyrazem oszustwa, i który w dwa lata później musiał przed pomstą uciekać z Wiednia, ukryty w koszu brudnej bielizny, okłamał zagranicę, świadczy list pasterski Grzegorza XVI do biskupa tarnowskiego, karcący patrjotów i zalecający duchowieństwu «wierną służbę cesarzowi, którego władza pochodzi od Boga, i przeciw któremu przedsięwzięto niegodziwy spisek». Uknuli go ludzie, którzy «idąc jedynie za swemi żądzami, wzburzani bezustannie, jak fale morskie, gardzą wszelkiem panowaniem i bluźnią przeciw majestatowi tronu. Tem więcej jesteśmy tem zasmuceni — mówi okłamany papież — iż wielu duchownych było uwiedzionych złemi radami i intrygami, i że nawet kilku proboszczów ośmieliło się w sprawie tak ważnej odstąpić od swych obowiązków». Ani słowa nagany dla morderców, ani słowa litości dla ofiar rzezi, nawet dla księży, który trupy psy ogryzały.
Gdy właściciele ziemscy i ich oficjaliści zostali wymordowani, powstanie stłumione a zagranica okłamana, jakąż wdzięcznością wypłacił się rząd chłopom za ich krwawą pomoc i hańbę? Ta nagroda stanowi koronę jego niegodziwości. Cesarz podziękowawszy wojsku i urzędnikom za mężną służbę, w odezwie do «wiernych galicjanów», oświadczył: «Po zniszczeniu haniebnych zamiarów nieprzyjaciół wszelkiego porządku prawnego, wzywa się was obecnie, ażebyście znowu oddali się dawnym spokojnym zajęciom i przez ścisłe wypełnianie obowiązków poddańczych, złożyli nowy dowód, że tak, jak dla utrzymania porządku i prawa umiecie walczyć, tak też przez posłuszeństwo i uległość je utwierdzać». Naturalnie chłopi nie myśleli ani oddawać się «spokojnym zajęciom», ani «ściśle wypełniać obowiązków poddańczych» i czekali na jakąś wielką łaskę monarszą. Otrzymali ją wreszcie po kilku tygodniach w postanowieniu, które ich przejęło zdumieniem i rozczarowaniem. Cesarz stwierdziwszy ponownie ich «wierność, przychylność i zamiłowanie porządku», wyraził nadzieję, że «wstrzymają się od wszelkiego oporu przeciwko ustawom własności». Dla okazania im zaś jeszcze raz ojcowskiej troskliwości uwolnił ich od dalekich podwód i od płatnych robót pomocnych podczas żniw i sianokosów dworskich a pokrzywdzonym pozwolił zwracać się ze skargami do władz rządowych — czyli darował im to, co faktycznie oddawna posiadali.
Tak cesarz austrjacki zapłacił chłopom za rzeź galicyjską.
Zapewniano, że czuły i chorowity epileptyk ces. Ferdynand o jej okropnościach nie wiedział i że zemdlał, słuchając opowiadania żony jednego z męczenników. Urąga temu zapewnieniu pełna garść orderów i odznaczeń rzuconych przez niego wszystkim urzędowym kierownikom rzezi łącznie z Szelą.
Uderzeni silnym i niespodziewanym ciosem chłopi zachowali się rozmaicie: jedni zamknęli w swych ciemnych umysłach gorycz zawodu i powrócili do pracy, drudzy zatrzymali w nich nadal nienawiść do szlachty, inni wreszcie, dręczeni wyrzutami sumienia, rozpili się, wpadli w obłąkanie lub odebrali sobie życie. Tylko mała jednakże ich część wyleczyła się z wiary, że szlachta spiskowała głównie przeciw nim, że chciała ich bardziej uciemiężyć, a nawet truć i mordować. Objaw to zresztą znany i występujący w rozmaitych dziedzinach: ciemnota nie posługuje się w swych rozumowaniach ani logiką, ani dowodami. Właściwie ona nie rozumuje, tylko chce lub nie chce. Patrjarchalna sielanka szlachecko-chłopska, którą z tak niezwykłą w jego charakterze rzewnością odmalował A. Wielopolski w liście do Metternicha nigdy nie istniała, ale rzeczywiście dopiero ten ojciec porządku europejskiego wsączył w dusze chłopskie tak silną trucizną nienawiści, że one nie pozbyły się jej długo a doszczętnie nigdy. «Weźcie nasze głowy — pisał margrabia — lecz zanim one padną, oddajcie nam przywiązanie naszych włościan, a kiedy nas będziecie zabijać, nie czyńcie tego ich rękami». Ten piękny frazes byłby właściwszy pod piórem jednego z «wyrzutków» — jak on nazywa spiskowców — np. Teofila Wiśniowskiego, niż margrabiego Wielopolskiego. Metternich nie mógł oddać możnowładztwu «skonfiskowanych serc ludu», gdyż ich nigdy nie posiadali.[26]
Iskry ruchu rewolucyjnego, rozrzucone po całej Polsce zatliły się w innych zaborach — ale jak zobaczymy, tam zgaszone zostały jeszcze prędzej. Rzeź galicyjska wstrząsnęła wszystkiemi narodami Europy, tylko rządy nie drgnęły, chociaż zapewne uczuły do austrjackiego silną odrazę. Z tego powstania, z tego krwawego pogromu, z tej nikczemności, która okryła Austrję hańbą od najniższych urzędników do monarchy, szlachta polska w Galicji powinna była wyciągnąć dla siebie naukę postępowania z ludem. Niestety, wyciągnęła ją na krótko. Interes stanowy zachował jątrzące wspomnienia, ale zaćmił światło, które z nich wybłysło.
Rząd austrjacki odprawiwszy najętych bandytów, usunąwszy narzędzie mordu, obmywszy z krwi miejsce zbrodni i przybrawszy minę, jak gdyby ona spełniona była pomimo jego wiedzy i woli, włączył zbroczone ciało Rzeczypospolitej Krakowskiej do swego państwa.
Tymczasem zaczęły się zbierać nad niem gromiące chmury burzy, której on nie sprowadził, ale w której okazał tę samą przewrotność.





  1. Opowiedział go w swym pamiętniku Orchowski, przedrukowanym z Przeglądu dziejów polskich (cz. III. Poitiers 1839), lwowski Przegląd społeczny (1887). Limanowski, Hist. demokr. polsk., 63.
  2. K. Borkowski, Pamiętnik historyczny o wyprawie partyzanckiej do Polski w r. 1833. Lipsk 1863, s. 242.
  3. B. Limanowski, Historja demokracji polskiej, s. 243, 247, 250.
  4. Pamiętnik (L. Zienkowicza Wizerunki polityczne. Lipsk 1865, IV, 32).
  5. Bardzo czynny publicysta i redaktor wydawnictw (Pamiętnik, Demokrata polski i in.), związanych z Towarzystwem Demokratycznem, skazany na śmierć napisał w więzieniu Ostatnie słowa do ludu polskiego (ogłoszone przez Helenę Lewak, Lwów 1848) i takież Słowa do myru Hałyckoho.
  6. Pamiętnik z r. 1845—6. Lwów 1868.
  7. O nastroju sekcji Grudziąż świadczy wiersz Nasze hasło, wydany w Portsmouth 1836 r., a następnie w Londynie, zawierający 8 strof, zalecających rzeź panów i kończących się w każdej zwrotce słowami: «Na nich kręć sznur, na nich ostrz nóż» (Estreicher).
  8. Gromada Grudziąż, sama lub łącznie z gromadą Humań, wydała kilka odezw (1836—1841), p. Lud polski, w których polemizowała z manifestem Towarzystwa Demokr. i wykładała swoje poglądy. Powtórzyła je z gromadą Praga w broszurze Lud polski w Emigracji do tejże Emigracji. Londyn 1843.
  9. Zebrała je Niepodległość, Paryż 1869.
  10. Limanowski, S. Worcell, Kraków, s. 20, 137, 140.
  11. Str. 9, 71, 74, 90, 155. Zastanawiającym jest fakt, że radykalny demokrata M. Mochnacki sprzeciwiał się temu, ażeby «oświecona, myśląca, majętniejsza część narodu... sama własną zatarła istotę, ażeby zamiast ukształcenia i uposażenia swym majątkiem i światłem całej masy (ludu) rozprószyła się w niej i zniknęła; to się nie zgadza ani z potrzebami Polski, ani z jej ostatnią wolą, objawioną przed zgonem politycznym, ani z wolą, jaką na północy odegrać będzie musiała. Element szlachecki jest oddychalnem powietrzem naszego kraju» (Pamiętnik Emigracji, 1833, styczeń).
  12. B. Limanowski, Historja demokracji polskiej, s. 348.
  13. Jego słaba polemika zwracała się głównie przeciwko przyjaznym dla włościan artykułom w Tribune politique et litteraire i zamieszczonej w tem piśmie mowie (1832) z powodu rocznicy powstania listopadowego, zawierającej oskarżenia: 1) żadna rewolucja polska nie była podejmowana w celach ogólnych, lecz przez szlachtę i dla szlachty, 2) niewolę zniósł w Polsce cudzoziemiec (Napoleon), 3) mimo to nie nadano ziemi chłopom, 4) rewolucja 1830 r. poddaństwa nie zniosła.
  14. Historja i polityka, t. V. Berlin 1864, str. 8, 10, 17, 22. Autor ten miał wielkie skłonności do warcholstwa i paszkwilu, pomimo to w pismach swoich rozrzucił wiele uwag bystrych i trafnych.
  15. Heltman, Demokracja polska na emigracji. Lipsk 1866.
  16. Szlachta polska broniła stale «równości«, a w konstytucji 1638 wyraźnie zastrzegła «wieczystem prawem, że żadnych tytułów, ani świeższych, ani dawniejszych, nikt zażywać, ani nowych upraszać nie może, ani będzie, a w kancelarjach naszych grodzkich i ziemskich dawane nikomu i przyjmowane nie będą». Konstytucja z r. 1647 poszła dalej, bo zagroziła «wieczystą infamją używającym obcych tytułów, herbów i pieczęci — wyjąwszy ruskie, przyjęte i zatwierdzone w Unji litewskiej». Jeszcze raz powtórzono ten zakaz na sejmie 1736 r. Wszystkie też tytuły hrabiów, baronów i t. p. nadane zostały arystokracji polskiej po rozbiorach («kiedy już nie było nawet wstydzić się przed kim») przez monarchów państw zaborczych, niektóre przez papieża, jeden (Krasińskich) przez Napoleona, a są również między nimi oparte tylko na... biletach królów lub listowych kopertach, pomyłkowo z tytułem adresowanych.
  17. Obszernie sprawa ta była rozwijana w odezwach i okólnikach oddziałów emigracji, w jej pismach: Demokrata polski, Rozbiór kwestji, Pamiętnik Tow. Dem., Noworocznik, Młoda Polska i in. Szczegółowo przedstawiona w książce: W. Heltman. Demokracja polska na emigracji. Lipsk 1866.
  18. Odprawa posła, czyli słowo pielgrzymskie w odpowiedzi na Poselstwo z domu ucisku do synów jej w rozproszeniu. Strassburg 1838.
  19. «Rewolucjoniści i stronnictwa wsteczne». Wizerunki polityczne dziejów państwa polskiego, wyd. L. Zienkowicza. Lipsk 1865, III s. 57.
  20. Przekład z tekstu niemieckiego, zamieszczonego w książce Miesesa, s. 11.
  21. Cel wyprawy Zaliwskiego był polityczny, miał on wywołać powstanie głównie przeciwko Rosji. Ale w swoich odezwach potrącał on również sprawę wyzwolenia i uposażenia włościan bardzo umiarkowanie. «Kraj — głosił on w jednej z nich — który weźmie własność jednym, ażeby ją dał drugim, musi zapłacić podług najsprawiedliwszej wartości — i to tylko tę część może kupić, która jest zbyteczną właścicielowi i ciężarem dla niego, ażeby ją znowu przedał tym, co nie mają własności, a przeto zrobił współobywatelami i do równych praw przypuścił». K. Borkowski, Pamiętnik, s. 32.
  22. «Rewolucjoniści i stronnictwa wsteczne», III, 59.
  23. Tamże, przedmowa.
  24. Wiernem odbiciem ich nastroju była piosenka, którą śpiewali wartownicy chłopscy podczas rzezi:

    Wygrali, wygrali ci nasi panowie,
    Wygrali ojczyznę cepami po głowie,
    Na gardziołku siednę, flaków wydobende,
    Na miejscu ślachcica sam ślachcicem bende.

    Na to patrjoci odpowiedzieli hymnem Ujejskiego «Z dymem pożarów».

  25. Ostatnie słowa Teofila Wiśniowskiego, tłómaczenie J. Cybulskiego, wyd. we Lwowie. Limanowski, 338.
  26. Do powstania w r. 1846 i rzezi galicyjskiej jest wiele źródeł i opracowań, z których korzystałem: A. Tesarczyka Rzeź galicyjska 1846 r., Kraków 1848, W. Czaplickiego Powieść o Horożanie, Lwów 1862, i Pamiętniki więźnia stanu, Lwów 1863, L. Chodźki Les massacres de Galicie, Paryż 1861, F. Wiesiołowskiego Ustęp z moich wspomnień, Jasło 1861 i Pamiętnik, Lwów 1868, M. Sala Geschichte des polnischen Aufstandes, Wiedeń 1867, K. Ostaszewskiego-Barańskiego Krwawy rok, Złoczów, Sz. Pepłowskiego Krwawa karta, Lwów 1896, A. Rydla Krwawa łaźnia, Lwów 1848 S. Dembowskiego Rok 1846, kronika dworów szlacheckich zebrana na 50 rocznicę smutnych wypadków, Jasło 1896, — opowieść najszczegółowsza, S. Radzikowskiego Powstanie Chochołowskie, Lwów 1904. Jest tu pamiętnik Andrusikiewicza, częścią przez niego spisany, a częścią podyktowany Z. Kaczkowskiemu w więzieniu. S. Udziela (Materjały antrop., archeolog. i etnogr., I—XI, Kraków 1918, s. 173) opowiada, że we wsi Gołączyny, niedaleko Pilzna, stał krzyż na miejscu, na którem w r. 1846 zabito kilkudziesięciu szlachty. Żaden chłop nie zdjął przed nim czapki, a prawie każdy z największą nienawiścią go podcinał, aż wreszcie krzyż runął. A. Wielopolski, Lettre d’un gentilhomme polonais au prince Metternich, Paryż 1846. Rzecz pod względem stylu napisana pięknie, pod względem politycznym — lojalnie. Przygotowanie przez rząd austrjacki gruntu i posiew, którego plonem była rzeź, przedstawia W. Kalinka Galicja i Kraków, Paryż 1853, a szczególniej z nowych źródeł B. Łoziński «Epilog kryminalny», Bibljoteka warszawska, 1903, Szkice historyczne, Kraków 1913.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.