Herbaciane róże/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Herbaciane róże
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Baxter w kłopocie

Raffles udał się z wizytą do swego przyjaciela, księcia Maczaczicza. Pracownia jego znajdowała się na pustym placu, oddzielonym wysokim parkanem od ulicy. W hangarze stał prawie wykończony model aeroplanu, który książę zamierzał wystawić na najbliższej wystawie aeronautycznej w Paryżu.
— Dziwny z pana człowiek, hrabio — rzekł książę. — W ciągu krótkiego czasu udało się panu w sposób zgoła niezwykły zdobyć dla mnie 150.000 marek... Dzięki tej sumie mogłem wykończyć na czas mój aparat. Mam do pana prośbę: chciałbym, aby zamieszkał pan u mnie podczas mej nieobecności... Po powrocie z Paryża zastałbym pana w swym domu, co sprawiłoby mi niewymowną przyjemność.
Raffles skinął głową na znak zgody. W tej samej chwili lokaj wniósł na tacy list.
— Od mego ojca... — rzekł książę, rozrywając kopertę.
W miarę czytania oczy jego poczęły nabierać blasku.
— Do wszystkich diabłów?! Co to ma znaczyć? Niejaki inspektor Baxter zgłosił się do mego ojca i oświadczył mu, że znajduję się pod wpływem jakiejś uwodzicielki Aidy... Gdyby Rommler to usłyszał, miałbym się z pyszna!... Historia wyssana z palca...
— Biorę na siebie obowiązek wytłumaczenia prawdy Rommlerowi. To z pewnością jakaś pomyłka, książę.
— Bardzo panu dziękuję, hrabio. — Muszę się porachować z tym Baxterem. Jakże można wymyślać podobne brednie...
Natychmiast zasiadł do pisania listu do ojca. W liście tym wyjaśnił mu szczegółowo, że w opowiadaniu Baxtera nie było ani słowa prawdy.
— Czy zechciałby pan wrzucić ten list do skrzynki, hrabio?
— Z największą przyjemnością.
Obaj mężczyźni pożegnali się serdecznie.
Tegoż wieczora Raffles wracając do domu, zagadnął wesoło Charleya:

— Zobaczycie, Marholm, że tym razem z pewnością dostanę order — rzekł Baxter do swego sekretarza.
— Chyba Białego Słonia — mruknął Marholm.
— Moglibyście nareszcie zaprzestać swych niestosownych uwag! Order, nadejdzie lada dzień.
Zamiast orderu nadszedł list od księcia Maczaczicza, który zbiegł się równocześnie z wizytą sekretarza konsulatu.
— Ten książę oszalał... — zawołał Baxter, rzuciwszy okiem na treść listu.
Jednocześnie do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Był to sekretarz konsulatu w towarzystwie komisarza policji.
— Oto nasz oszust — rzekł sekretarz, wskazując na Baxtera.
— Pan pozwoli — przerwał mu Baxter urażonym tonem. — Jestem inspektor Baxter.
— Znów powtarza swoje twierdzenie... — rzekł sekretarz.
— Czy pan był z wizytą u tego pana? — zwrócił się komisarz policji z zapytaniem do Baxtera, wskazując jednocześnie na sekretarza konsulatu.
— Nigdy w życiu.
— Co za bezczelność! — zawołał sekretarz. — Przecież to pan odpowiedział na ogłoszenie, które pojawiło się w gazecie.
— Z ust pana sekretarza nie padło dotychczas ani jedno słowo prawdy — syknął zniecierpliwiony Baxter. — Ten człowiek chyba zwariował. Kiedyż przestanie pan wreszcie powtarzać te śmieszną historię?
— On musi mieć jeszcze przy sobie tysiąc marek — rzekł sekretarz.
— Zechce pan pokazać swój portfel, inspektorze — rzekł komisarz.
— Proszę bardzo.
— Oto dowód — rzekł sekretarz, wyjmując banknot, oznaczony numerem 17312, — jest to jeden z banknotów z paczki, którą ja sam wręczyłem temu panu.
Baxter opadł na fotel.
— Nowa sprawka Rafflesa! — westchnął, zwracając się do Marholma.
— Przepowiadałem to panu, inspektorze — rzekł Marholm.
— Skąd pan ma ten banknot? — zawołał z tryumfem sekretarz.
— Przysłany został pocztą — odparł Marholm za Baxtera.
— A to ciekawe — zaśmiał się ironicznie komisarz policji — może pan zechce powiedzieć przez kogo?
— Przez Tajemniczego Nieznajomego — odparł Marholm, znów wtrącając się do rozmowy.
— Przypuszczałem, że potrafi pan znaleźć lepszy wykręt, — rzekł komisarz. — Tajemniczy Nieznajomy — to odpowiedź trochę mglista.
— Sprawa jest prosta — rzekł Baxter. — Za chwilę przedstawię panu moje papiery urzędowe.
Sięgnął do kieszeni, w której zazwyczaj przechowywał swe dokumenty...
— Gdzie są moje papiery, Marholm? — zawołał.
— Nie mam pojęcia inspektorze...
— Najlepszy dowód panie komisarzu, że mamy do czynienia z oszustem.
Na czoło Baxtera wystąpiły grube krople potu. Jakże w tych warunkach powoływać się na specjalną misję, która przywiodła ich do Monachium.
Komisarz policji zastanawiał się nad pytaniem, czy zaaresztować obydwóch ptaszków, czy też jednego.
W chwili, gdy nad tym myślał, do pokoju wszedł listonosz przynosząc list zaadresowany do Marholma. Do listu dołączona była paczka niewielkich rozmiarów.
Marholm otworzył ją ciekawie. Wypadły z niej papiery i dokumenty inspektora.

„Drogi Inspektorze! — brzmiał list.
O ile się nie mylę, znajduje się pan obecnie w dość niemiłej sytuacji. Nie chciałbym Pana narażać na przykrości. Dlatego też zwracam Panu dokumenty, radząc do przyjacielsku, aby wyjechał jak najszybciej z Monachium.
Łączę zapewnienia o mej serdecznej dla Pana przyjaźni John C. Raffles“.

Tajemnica była wyjaśniona. Baxter wpadł w wściekłość. Marholm, aby zapobiec nowemu wybuchowi, chwycił stojącą na stole karafkę z wodą i wylał jej zawartość na głowę swego szefa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.