Strona:PL Lord Lister -75- Herbaciane róże.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marholm otworzył ją ciekawie. Wypadły z niej papiery i dokumenty inspektora.

„Drogi Inspektorze! — brzmiał list.
O ile się nie mylę, znajduje się pan obecnie w dość niemiłej sytuacji. Nie chciałbym Pana narażać na przykrości. Dlatego też zwracam Panu dokumenty, radząc do przyjacielsku, aby wyjechał jak najszybciej z Monachium.
Łączę zapewnienia o mej serdecznej dla Pana przyjaźni John C. Raffles“.

Tajemnica była wyjaśniona. Baxter wpadł w wściekłość. Marholm, aby zapobiec nowemu wybuchowi, chwycił stojącą na stole karafkę z wodą i wylał jej zawartość na głowę swego szefa.

Bukiet herbacianych róż

Raffles przyjął zaproszenie księcia Maczaczicza i zainstalował się w jego wytwornie urządzonym mieszkaniu wraz z Charleyem Brandem, który grał rolę jego służącego.
— Mam nadzieję hrabio, że zastanę pana po mym powrocie — pisał książę z Paryża. Zależałoby mi na tym, aby nikt nie wiedział o mojej nieobecności w Monachium. Byłbym panu bardzo wdzięczny, gdyby w razie potrzeby zechciał pan zagrać moją rolę. Jesteśmy przecież tak do siebie podobni!
Raffles zastosował się do prośby księcia. Nawet najbliżsi znajomi, nie domyślali się nawet, że nie jest to książę Maczaczicz.
— Ciekaw jestem, gdzie jest Baxter — rzekł Raffles do Charleya. — Sądzę, że jeszcze nie wyjechał do Londynu.
— Jeśli o mnie chodzi, nie wziąłbym mu tego za złe — odparł Charley. — Moglibyśmy przynajmniej wykorzystać spokojnie nasz pobyt w Monachium.
W tej samej chwili rozległ się w przedpokoju dźwięk dzwonka. Charley otworzył drzwi i natychmiast cofnął się z przerażeniem. Przed nim stali Baxter i Marholm. Na szczęście w przedpokoju było ciemno, tak, że nowoprzybyli nie mogli poznać twarzy Charleya.
— Czy książę Maczaczicz jest w domu? — zapytał Baxter ostro.
— Jego Wysokość jest w salonie — odparł Charley, który w mig zorientował się w sytuacji.
— Proszę zaanonsować inspektora policji Baxtera...
— ...oraz jego sekretarza, Marholma — dodał detektyw.
Charley porozumiał się z Tajemniczym Nieznajomym, który postanowił przyjąć nieoczekiwanych gości.
— Panowie pozwolą do salonu — rzekł Charley.
Raffles siedział w cieniu w niedbałej pozycji.
— Czym mogę panom służyć? — zapytał po francusku.
Baxter nie rozumiał ani słowa w obcym języku.
— Chciałbym zadać panu kilka pytań — rzekł po angielsku.
— Czy ja również muszę mówić po angielsku? — zapytał Raffles w tym języku z wybitnie francuskim akcentem.
— Jeśli wolno mi o to prosić Waszą Wysokość?
— Chętnie... Tylko proszę szybko, mam bowiem bardzo niewiele czasu.
— Co się stało z sumą stu pięćdziesięciu tysięcy marek, wyłudzonych od niejakiego Rommlera? Suma ta miała być podobno wpłacona księciu?
Raffles udał zakłopotanie.
— To nie wasza sprawa, panowie... — rzekł.
— Jestem inspektorem policji...
— Ja zaś jestem księciem...
— Pan przywłaszczył sobie 150.000 marek... Te pieniądze nie należały do pana.
— To nie pańska sprawa.
— W ten sposób daleko pan nie zajdzie. Co pan zrobił z tymi pieniędzmi?
Raffles założył monokl.
— Co z nimi zrobiłem? Proszę mi dać wreszcie święty spokój!
Zbliżył się do okna i otworzył je.
— Rozumiem! — pomyślał Marholm.
Książę bez słowa wrócił na swoje miejsce i siadł spokojnie.
— Chce nam dać do zrozumienia, że wyrzucił je za okno — szepnął Marholm.
— Bardzo pięknie... Porządny obywatel monachijski, człowiek mający żonę i dzieci, stojący na straży ogniska domowego pożycza swe ciężko zapracowane pieniądze, a taki przybłęda - cudzoziemiec podstępnie pozbawia go stu pięćdziesięciu tysięcy marek... Zechce pan mości książę udać się z nami do komisariatu policji, gdzie złoży pan bliższe wyjaśnienie.
Raffles spojrzał na zegarek.
— Zbliża się godzina jedenasta... Pociąg mój odchodzi za godzinę.
— Idzie więc pan z nami do komisariatu?
— Pójdę lecz protestuję przeciw temu gorąco.
Raffles włożył futro i wraz z Baxterem i Marholmem udał się do komisariatu.
— Uderzająco podobny do Rafflesa!... — szepnął Marholm Baxterowi do ucha.
— Pst... To z całą pewnością książę. Spotkałem się już z nim w Wielkim Teatrze. Podobieństwo jest istotnie zadziwiające.
— Ta historia będzie pana drogo kosztowałaś inspektorze — odezwał się Raffles. — Twarz pańską przypominam sobie całkiem dokładnie... Spotkałem pana niedawno. Nosił pan wówczas jakieś śmieszne nazwisko: książę Cucu... czy jakoś tam inaczej?
— Pan się myli, — przerwał mu Baxter.
— Być może — zgodził się Raffles. — Przysiągłbym, że te same włosy...
Auto zatrzymało się i trzej mężczyźni weszli do lokalu policyjnego. Rzekomy książę połączył się natychmiast z konsulatem, żądając aby przedsięwzięto u miarodajnych czynników właściwe kroki i założono protest.
Wkrótce po tym telefonie, zjawił się w komisariacie sam konsul.
— Drogi kolego — zwrócił się do Baxtera jeden z wyższych funkcjonariuszy policji. — Bardzo nam przykro, ale naraża się pan na nieprzyjemności, jeśli książę złoży przeciwko panu skargę.
Baxter czuł jednak, że jest na właściwym tropie.
— Bardzo przepraszam jeśli się pomyliłem — rzekł. — Z wyjaśnień księcia wynika, że w historii tej maczał palce niejaki hrabia de Montegrąza... Otóż istnieją poważne poszlaki, że ten hrabia jest po-