Przejdź do zawartości

Han z Islandyi/Tom III/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Kto pochwali zbrodnię, by cnotę poniżyć?
Kotzebue „Adelajda von Wolftngen“.

Małpka, papugi, grzebyki i wstążki, wszystko przygotowała hrabina Ahlefeld na przyjęcie porucznika Fryderyka. Przytem kazała wielkim kosztem sprowadzić ostatni romans słynnej Scudery. Z jej też rozkazu oprawiono go bogato w srebro i złoto, i położono między flaszeczkami wonnych esencyj i pudełkami muszek, na eleganckiej tualecie ze złoconemi nóżkami, zdobnej mozajką z drzewa, którą poleciła ustawić w buduarze swego ukochanego syna. Te macierzyńskie starania na chwilę przytłumiły nienawiść do Schumackera i Etheli. Odjazd jenerała Lewina pozostawił nieszczęśliwych bez żadnej obrony, lecz załatwiwszy się z niemi, wróciła znów do szatańskiego dzieła zgnębienia i wtrącenia ich w otchłań zguby.
W ostatniem czasie zaszło w munckholmskiej wieży wiele rzeczy, o których hrabina nie mogła się dokładnie wywiedzieć. Kto był ten wazal czy chłop, którego według dwuznacznych i mętnych napomknień Fryderyka, miała kochać córka byłego kanclerza? Jakie stosunki istniały pomiędzy Ordenerem i więźniami munckholmskimi? Dlaczego Ordener był nieobecny w chwili, kiedy oba królestwa zajmowały się tylko jego blizkiem małżeństwem z Ulryką Ahlefeld, które on zdawał się tak lekceważyć? Nakoniec, co zaszło między Lewinem Knud i Schumackerem, podczas ich widzenia się, o którem jenerał nie chciał jej dać żadnych szczegółów?... Umysł hrabiny gubił się w przypuszczeniach. Postanowiła wreszcie, dla wyjaśnienia wszystkich tych tajemnic, pójść za radą, którą jej podszepnęła ciekawość kobieca i nienawiść, udała się przeto sama do Munckholmu.
Pewnego wieczoru, kiedy Ethel, spędzając samotnie chwile w ogrodzie zamkowym, po raz szósty przynajmniej dyamentem pierścionka wyryła jakąś cyfrę tajemniczą na czarnym filarze bramy, w której znikł tak już dawno Ordener, skrzydła bramy otworzyły się. Dzieweczka zadrżała. Po raz to pierwszy te wrota otwierały się odkąd się zamknęły za jej ukochanym.
Kobieta wysoka i blada, biało ubrana, stanęła przed nią. Na jej ustach Ethel widziała uśmiech słodki, jak miód zatruty, a po za jej rzekomo spokojnem i życzliwem spojrzeniem, można było dostrzedz wyraz nienawiści, złości i mimowolnego podziwm.
Ethel patrzyła na nią z obawą. Oprócz starej mamki, która umarła na jej ręku, nie widziała innej kobiety w posępnych murach munckholmskiego zamku.
— Moje dziecię — zapytała nieznajoma pieszczotliwie — wszak jesteś córką tutejszego więźnia?
Ethel instynktownie odwróciła głowę; przeczuła w nieznajomej dwulicowość, obłudę, zdawało się jej, że ze słów pieszczotliwych jad złości płynie. Odparła jednak:
— Jestem Ethel Schumacker. Ojciec mówi, że w kołysce nazywano mnie hrabianką Tongsberg i książniczką Wollin.
— Twój ojciec to mówi! — zawołała nieznajoma szyderczo, niezwłocznie jednak zapanowała nad sobą i znów dawnym zapytała tonem: — Wiele doznałaś nieszczęść, moje dziecię!
— Od urodzenia nieszczęście chwyciło mnie w swoje żelazne ramiona — odpowiedziała dzieweczka. — Szlachetny mój ojciec mówi, że opuści mnie ono dopiero przy śmierci.
Na ustach nieznajomej zjawił się uśmiech złośliwy: po chwili badała dalej:
— I nie szemrzesz przeciw tym, którzy na całe życie wtrącili cię do więzienia? Nie przeklinasz sprawców waszego nieszczęścia?
— O nie, bo lękam się, aby nasze przekleństwa nie sprowadziły na nich męczarni, jakie oni nam zadają.
— A czy znasz sprawców tych męczarni?
Ethel myślała przez chwilę, poczem rzekła:
— Wszystko się stało z woli nieba.
— Czy ojciec nie mówi ci nigdy o królu?
— O królu?... Za niego modlę się rano i wieczór, choć go nie znam wcale.
Ethel nie zrozumiała, dlaczego nieznajoma, usłyszawszy jej odpowiedź, przygryzła wargi.
— Czy twój nieszczęśliwy ojciec nie wymienia ci w gniewie swoich nieubłaganych wrogów: jenerała Arensdorfa, biskupa Spolyson i kanclerza Ahlefelda?
— Zupełnie nie znam tych nazwisk.
— A czy jest ci znajomem nazwisko Lewina Knud?
Wspomnienie sceny, jaka rozegrała się przed dwoma dniami między gubernatorem drontheimskim i Schumackerem, zbyt było świeże w umyśle Etheli, aby jej nie uderzyło nazwisko Lewina Knud.
— Lewina Knud? — powtórzyła. — Jest to człowiek, dla którego mój ojciec zdaje się mieć wiele szacunku i życzliwości.
— Jakto?
— Jego to właśnie mój ojciec i pan bronił gorąco przed gubernatorem Drontbeimu — objaśniła Ethel.
Słowa te zwiększyły jeszcze zdumienie nieznajomej.
— Przed gubernatorem Drontbeimu! — rzekła. — Nie żartuj sobie ze mnie, moje dziecię. Twój ojciec miałby bronić przed gubernatorem Drontheimu jenerała Lewina Knud?!\
— Jenerała? Zdaje mi się, że kapitana... Ale prawda; masz pani słuszność. Mój ojciec, — mówiła dalej Ethel — zdawał się zachowywać tyle życzliwości dla jenerała Lewina Knud, ile znów okazywał nienawiści dla gubernatora Drontheimhuusu.
— A to szczególna zagadka — szepnęła do siebie blada kobieta, której ciekawość coraz bardziej wzrastała. — Moje dziecię — dodała głośno — cóż to zaszło takiego między twym ojcem i gubernatorem?
Uporczywe badanie nieznajomej nużyło biedną Ethelę.
— Czy jestem występną, że mnie pani badasz? — zapytała.
Na te słowa, tak proste i szczere, nieznajoma zmieszała się, jak gdyby spostrzegając, że się zdradziła niebacznie; mówiła jednak dalej głosem lekko wzruszonym:
— Nie odzywałabyś się tak, moje dziecię, gdybyś wiedziała po co i od kogo przychodzę.
— Jakto! — zawołała Ethel — czyżby to on panią tu przysłał? Pani przynosisz mi wiadomość od niego?...
Żywa fala krwi zarumieniła jej piękną twarzyczkę, serce silniej uderzyło, pobudzone obawą i niecierpliwością.
— Od kogo? — spytała nieznajoma.
Dzieweczka wstrzymała się w chwili, kiedy już miała wymówić uwielbiane imię. Ujrzała w oku nieznajomej błysk złowieszczej radości, podobny do piekielnego promienia; rzekła więc smutno:
— Pani nie wiesz o kim mówię...
Zawiedzione oczekiwanie odmalowało się po raz drugi na twarzy nieznajomej.
— Biedne dziecię! — zawołała — czy mogę co dla ciebie uczynić?
Ethel nie słyszała jej. Myśl jej dążyła po za północne góry, w ślad za śmiałym podróżnikiem. Zwiesiła głowę i dłonie mimowoli złożyła.
— Czy twój nieszczęśliwy ojciec ma nadzieję wydostania się z więzienia? — znów rozpoczęła badawczo nieznajoma.
Pytanie to, drugi raz już powtórzone, obudziło Ethelę z zamyślenia.
— Tak — odparła i łza spłynęła z jej oka.
Na te słowa oczy nieznajomej zamigotały złowrogo.
— Ma nadzieję, powiadasz! Ale jak? jakim sposobem?... kiedy?...
— Ma nadzieję opuścić to więzienie, ponieważ spodziewa się wkrótce pożegnać i życie.
W prostocie młodej i czystej duszy tkwi niekiedy potęga, która nie lęka się podstępów serca zatwardziałego w złości. Myśl ta może zaniepokoiła nieznajomę, gdyż twarz jej zmieniła się nagle; położyła swoją zimną rękę na ramieniu Etheli i rzekła, udając szczerość:
— Słuchaj mnie, dziecko. Czy wiesz, że twojemu ojcu grozi nowe śledztwo sądowe? że podejrzewają go o podżeganie górników do buntu?...
Słowa bunt i śledztwo niezrozumiałe były dla Etheli; zwróciła czarne swoje oczy na nieznajomę.
— O czem pani mówisz? — spytała.
— Mówię, że ojciec twój spiskuje przeciw królowi i że ta zbrodnia pociąga za sobą karę śmierci...
— Śmierć! zbrodnia! — zawołała Ethel.
— Zbrodnia i śmierć! — potwierdziła z naciskiem nieznajoma.
— Mój ojciec! mój szlachetny ojciec! On, który pędzi dni słuchając, jak mu czytam Eddę albo Ewangelię! On miałby spiskować? Ale cóż on pani uczynił takiego?
— Nie myśl o mnie źle, moje dziecię. Powtarzam, że wcale nie jestem waszą nieprzyjaciółką. Uprzedzam cię tylko, że twego ojca podejrzewają o wielką zbrodnię. Zdaje mi się, że za taką przestrogę mam prawo do pewnej wdzięczności, a tymczasem ty mi okazujesz niechęć.
Wyrzut ten dotknął Ethelę.
— O! przebacz mi, szlachetna pani — rzekła — ale dotąd, widzieliśmy tutaj tylko wrogów... Nie ufałam ci, pani, z początku, przyznaję; ty jednak mi przebaczysz to, nieprawda?
Nieznajoma uśmiechnęła się.
— Jakto! moja córko, czy dotąd ani jednego nie znaleźliście przyjaciela?
Twarz Etheli żywym zapłonęła rumieńcem; zawahała się przez chwilę.
— O! tak — wyszeptała nareszcie — Bóg wie całą prawdę. Znaleźliśmy przyjaciela, szlachetna pani... jednego tylko.
— Jednego? — powtórzyła żywo blada kobieta. — Wymień go; nie wiesz nawet, jak tu ważne... To dla ocalenia twego ojca... Któż jest ten przyjaciel?
— Nie wiem — rzekła Ethela.
Nieznajoma zadrżała.
— Ja chcę wam dopomódz, ocalić was, a ty żartujesz sobie ze mnie. Pomyśl tylko, że tu idzie o życie twojego ojca. Któż jest, powiedz mi, ten przyjaciel, o którym wspomniałaś?
— Bogiem się świadczę — szlachetna pani, że znam tylko jego imię...
— Wymieńże chociaż to imię?
— Ordener...
Ethel wypowiedziała to z przykrością, jaką uczuwamy, wymawiając wobec kogoś obojętnego imię najdroższe, najukochańsze.
— Ordener! Ordener! — powtórzyła nieznajoma poruszona, a ręce jej szarpały nerwowo bogaty haft białego jej woalu.
— I utrzymujesz, że nie znasz jego nazwiska? — badała natrętnie, gorączkowo.
— Nie znam — odparła dzieweczka. — Co mnie może obchodzić jego nazwisko i rodzina? Ordener, pani, jest najszlachetniejszym z ludzi.
Ton głosu zdradził tajemnicę serca Etheli. Twarz nieznajomej przybrała teraz wyraz spokoju. Nie spuszczając badawczego spojrzenia z Etheli, zapytała:
— Czy słyszałaś, moje dziecię, o blizkiem małżeństwie syna wicekróla z córką wielkiego kanclerza, Ahlefelda?
Pytanie to musiała powtórzyć, gdyż myśli Etheli gdzieindziej pobiegły; dopiero przeto na powtórzone pytanie dzieweczka odpowiedziała:
— Zdaje mi się, że słyszałam.
Jej spokój i obojętność zdziwiły nieznajomę.
— Cóż myślisz o tem małżeństwie?
— Cóż mogłabym myśleć? Życzę tej dostojnej parze szczęścia.
— Hrabiowie Guldenlew i Ahlefeld, ojcowie narzeczonych, są przecież zawziętymi wrogami twojego ojca.
Ethel powtórzyła z anielską słodyczą:
— Związek ich dzieci niech, mimo to, będzie szczęśliwy!
— Przychodzi mi myśl pewna — szepnęła podstępnie nieznajoma. — Jeżeli życiu twojego ojca grozi niebezpieczeństwo, to mogłabyś z okazyi tego małżeństwa, wyjednać dla niego ułaskawienie przez syna vicekrôla..
— Niechaj święci z nieba wynagrodzą cię, szlachetna pani, za twoje dla nas starania! Ale w jaki sposób prośba moja do syna vicekrola dojśćby mogła?\
Słowa te wypowiedziane były z taką prawdą, że z ust nieznajomej zerwał się okrzyk zdumienia:
— Jak to? Ty go nie znasz?
— Tego potężnego pana? — podchwyciła Ethel. — Zapominasz, szlachetna pani, że spojrzenie moje nigdy nie wybiegło za mury tej fortecy.
— Ależ doprawdy — szepnęła do siebie blada kobieta — nie rozumiem tego, co mi mówił ten stary szaleniec Lewin?... Ona go widocznie nie zna. To jednak niepodobna! — dodała głośno — musiałaś widzieć syna vicekrola, on był tutaj.
— Być może, szlachetna pani, ale ja widziałam tylko mego Ordenera... Nikogo więcej.
— Twego Ordenera! — przerwała nieznajoma.
Poczem, nie zważając na rumieniec Etheli, mówiła gorączkowo:
— A czy znasz, moje dziecię, młodzieńca z twarzą szlachetną, piękną, wysmukłego, z ruchami poważnemi i pewnemi; spojrzenie ma łagodne a zarazem pełne siły, cerę świeżą jak dziewczęcia, włosy ciemne...
— Och! — zawołała Ethel — to on, to mój narzeczony, mój uwielbiany Ordener! Powiedz mi, szlachetna i dobra pani, czy mi przynosisz wiadomość od niego?... Gdzie go widziałaś? Wszak on ci powiedział, że mnie kocha, nieprawdaż? Powiedział pewnie, że posiada całą moją miłość? Niestety! biedna uwięziona nie ma nic oprócz swej miłości... Szlachetny przyjaciel! Niema tygodnia, jak go widziałam tutaj, na tem samem miejscu, w jego zielonym płaszczu, z czarnem u kapelusza piórem, które z takim wdziękiem spadało na jego piękne czoło...
Ethel nie dokończyła. Nieznajoma bowiem zadrżała, chwyciła ją za ramię i krzyknęła, już nie hamując wściekłości:
— Nieszczęśliwa! kochasz Ordenera Guldenlewa, narzeczonego Ulryki Ahlefeld, syna śmiertelnego nieprzyjaciela twego ojca! Kochasz syna vicekrôla Norwegii!
Ethel padła zemdlona.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.