Przejdź do zawartości

Han z Islandyi/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
...Uderzajcie w bębny! Nadchodzą! ...Wszyscy złożyli przysięgę, że nie powrócą do Kastylii bez uwięzionego hrabiego, ich pana.

Jego posąg kamienny wiozą na wozie, a postanowili cofnąć się wtedy jedynie, kiedy ten posąg się cofnie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I idą ku Arlançon. tak szybko, jak mogą nadążyć woły, które wóz ciągną; nie zatrzymują się wcale, jak i słońce nigdy nie staje.
Burgos jest puste: pozostały tam tylko kobiety i dzieci: tak samo jest pusto w okolicy.
Idą razem, rozmawiając okoniach i sokołach: rozważają, czy nie uda się uwolnić Kastylii od haraczu, jaki płaci królestwu Leonu.

Przed wejściem do Nawarry, spotykają na granicy...
Romans hiszpański.

Podczas kiedy w lesie, okalającym Smiasen, odbywała się rozmowa wyżej powtórzona, powstańcy, podzieleni na trzy kolumny, wyszli z kopalni ołowiu Apsyl-Corh, przez główne wyjście, prowadzące do głębokiego wąwozu.
Ordener pragnął zbliżyć się do Kennybola, lecz umieszczony został w oddziale Norbitha. Widział on z początku tylko długi szereg pochodni, których blaski, walcząc z pierwszym brzaskiem dziennym, odbijały się na toporach, widłach, motykach, ostro zakończonych maczugach żelaznych, olbrzymich młotach, drągach i wszelkiego rodzaju broniach, wypożyczonych przez powstanie od pracy, a zarazem na broni prawdziwej, więc na muszkietach, pikach, szablach, karabinach i rusznicach. Posiadanie przez powstańców oręża wojennego świadczyło, iż bunt był owocem spisku.
Kiedy słońce weszło, a światło pochodni straciło siłę i stało się dymem tylko, Ordener mógł lepiej przypatrzeć się tej dziwacznej armii, postępującej w nieładzie, z ochrypłemi śpiewy i dzikiemi krzyki, podobnej do stada zgłodniałych wilków, szukających żeru. Dzieliła się ona na trzy oddziały, albo raczej gromady. Na czele, pod dowôdztwem Kennybola, szli górale z Kole, podobni do niego ubiorem ze skór, dzikich zwierząt i wyrazem twarzy śmiałym i surowrym. Za nimi postępowali młodzi górnicy Norbitha i starego Jonasza, w wielkich kapeluszach, szerokich szarawarach, z gołemi rękami i czarną twarzą, zwracając ku słońcu bezmyślne spojrzenia. Po nad temi gromadami, kroczącemi w nieładzie, powiewały chorągwie ognistego koloru, na których można było czytać różne napisy, jak: „Niech żyje Schumacker!“ — „Wyswobodźmy naszego zbawcę!“ — „Wolność dla górników!“ — „Wolność dla hrabiego Griffenfelda!“ — „Śmierć Guldenlewowi!“ — „Śmierć gnębicielom! — „Śmierć Ahlefeldowi!“
Chorągwie te rokoszanie uważali raczej za ciężar aniżeli za ozdobę; przechodziły więc z ręki do ręki, skoro tylko chorążowie uczuli się utrudzonymi lub też zapragnęli przenikliwe brzemienia swych rogów połączyć ze śpiewami i wrzaskami swych towarzyszy.
Tylną straż tej dziwacznej armii tworzyły ciągnione przez renifery i osły trzy wozy, na których zapewne wieziono zapasy.
Sprowadzony przez Hacketa olbrzym, szedł sam na czele, uzbrojony w maczugę i topór, a za nim, w pewnej odległości i z widoczną obawą, postępowały pierwsze szeregi Kennybola, który nie spuszczał oczu z olbrzyma, jak gdyby chciał widzieć swego szatańskiego wodza we wszystkich postaciach, jakie podobałoby mu się przybrać.
Zastęp rokoszan z głuchą wrzawą, napełniając jodłowe lasy odgłosem rogów, schodził z gór północnej części Drontheimhuusu. Wkrótce powiększyły go bandy z Sund-Moer, Hubfallo, Konsbergu i oddział kowali ze Smiasen. który z resztą powstańców dziwną przedstawiał sprzeczność. Składali go ludzie wysocy i silni, uzbrojeni w cęgi i młoty, mający zamiast pancerzy szerokie fartuchy skórzane, a zamiast sztandarów — krzyż drewniany. Szli oni poważnie i miarowym krokiem, w porządku raczej religijnym niż wojskowym, śpiewając, zamiast pieśni wojennych, psalmy i kantyczki. Prowadził ich człowiek, niosący krzyż i wcale nie uzbrójny.
Powstańcy nie spotykali na drodze żadnej istoty ludzkiej. Za ich zbliżeniem, pasterz wpędzał swoją trzodę do pierwszej lepszej jaskini, rolnik uciekał ze swej wioski. Mieszkańcy bowiem płaszczyzn i dolin wszędzie są jednacy; zarówno lękają się trąbki bandyty, jak i rogu łuczników.
Przebywszy w ten sposób wzgórza i lasy, ożywione gdzieniegdzie miasteczkami, kroczyli dalej po krętych drożynach, gdzie łatwiej można było znaleźć ślad dzikiego zwierza niż człowieka, mijali jeziora, przechodzili przez potoki, wzgórza i bagniska. Ordener zupełnie nie znał tych miejsc. Raz tylko jego spojrzenie spotkało na horyzoncie odległy i niebieskawy widok zgarbionej skały. Nachyliwszy się tedy do jednego ze swych towarzyszy, zapytał:
— Przyjacielu, co to za skała tam, na południu, z prawej strony?
— To Szyja Sępa, skała Oelmoe — odparł zapytany.
Ordener westchnął głęboko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.