Han z Islandyi/Tom I/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII
Dążąc po ścieżkach skalistych i bolesnych za tą radością, która stanowi szczęśliwość doczesną, strudziła się, ale jej nigdy nie dosięgła
Wyznania Świętego Augustyna.

Powróciwszy po rozstaniu sic z Poelem do swego gabinetu, gubernator Drontheimu zasiadł w szerokim fotelu i aby się rozerwać, rozkazał jednemu ze swych sekretarzy odczytywać prośby, podane do rządu.
Ten przeto — skłoniwszy się, zaczął:
— „1. Ksiądz Anatazy Munder, kapelan więzień, prosi, aby z okazyi małżeństwa Jego Dostojności Ordenera Guldenlew, barona Thorvick, kawalera Danebroga, syna wice-króla, z szlachetną damą Ulryką Ahlefeld, córką Jego Łaski hrabiego wielkiego kanclerza obojga królestw, ułaskawiono dwunastu więźniów. “
— Odroczyć — rzekł generał. — Żałuję tych skazanych.
Czytał dalej sekretarz:
— „2. Górnicy z Guldbranshalu, z wysp Faroer, z Sund-Moeru, Hubfallo, Roeraas i Kongsbergu, upraszają o zwolnienie ich od opieki królewskiej.“
— Ci górnicy bardzo są niespokojni. Powiadają nawet, że zaczynają szemrać, długo nie odbierając odpowiedzi na swoją prośbę. Trzeba ją więc starannie rozpatrzeć.
— „3. Syndycy z Noes, Loewigu, Inalu, Skongen, Stod, Sparbo i innych miast i wsi Drontheimhuusu północnego wnoszą, aby na głowę rozbójnika, mordercy i podpalacza Hana, urodzonego — jak mówią — w Klipstadur w Islandyi, wyznaczoną była nagroda. Sprzeciwia się tej prośbie Nychol Orugit, kat Drontheimhuusu, dowodząc, że Han jego jest własnością. Popiera prośbę Benignus Spiagudry, dozorca Spladgestu, któremu trup Hana dostać się powinien.“
— To bardzo niebezpieczny bandyta — rzekł jenerał — nadewszystko dziś, kiedy spodziewać się można zamieszek między górnikami. Trzeba za jego głowę ogłosić nagrodę tysiąc talarów królewskich.
— „4. Benignus Spiagudry, lekarz, antykwaryusz, rzeźbiarz, mineralog, naturalista, botanik, prawnik, chemik, mechanik, flizyk...“
— Czy to ten sam Spiagudry, który jest dozorcą Spladgestu?
— Tak jest, wasza ekscelencyo — odpowiedział sekretarz.
— Czegóż on żąda?
Sekretarz przewrócił kilka arkuszy prośby, zawierającej liczne tytuły i zasługi Spiagudrego i wreszcie zaczął czytać:
— „Wnoszący prośbę sądzi, że ma prawo, w nagrodę prac, tak użytecznych dla nauk i sztuk, błagać Jego Ekscelencyę o podwyższenie opłaty za trupa tak męskiego, jak i żeńskiego, powierzonego jego opiece, o dziesięć askalinów, co zapewne bardzo będzie przyjemnem dla umarłych, jako dowód ocenienia ich osób“...
W tej chwili otwarły się drzwi gabinetu i służący donośnym głosem zameldował szlachetną panią hrabinę Ahlefeld. Jednocześnie dama wysokiego wzrostu, z hrabiowską koroną na głowie, bogato ubrana w jedwabną, szkarłatną suknię, z gronastajami i złotemi frendzlami, weszła do gabinetu i ująwszy podaną przez jenerała rękę, usiadła obok jego fotelu.
Hrabin a mogła mieć lat około pięćdziesięciu. Wiek usprawiedliwiał niejako zmarszczki, któremi troski duszy i ambicya przedwcześnie twarz jej poorały. Zwróciła na starego gubernatora wyniosłe spojrzenie, a na jej ustach zawitał uśmiech fałszywy.
— No i cóż, panie jenerale, twój uczeń każe na siebie czekać. Powinien być tutaj przed zachodem słońca.
— Byłby napewno, pani hrabino, gdyby się nie udał po przybyciu tutaj do Munckholmu.
— Jak to, do Munckholmu? Ależ przecie nie do Schumackera...?
— Bardzo być może, że do niego.
— Pierwsza wizyta barona de Thorvick byłażby u Schumackera?
— Dlaczegożby nie, hrabino? Schumacker jest tak nieszczęśliwy!
— Jakto jenerale, syn wice-króla miałby zawiązać stosunki z więźniem stanu?
— Fryderyk Guldenlew, oddając mi swego syna, prosił mnie, szlachetna pani, abym go wychował jak swe własne dziecko. Sądziłem, że znajomość z Schumackerem może być użyteczną dla Ordenera, który kiedyś także w wielkiem będzie znaczeniu. W tym przeto celu, z upoważnienia wice-króla, prosiłem mego brata, Grumonda Kund, o pozwolenie zwiedzenia wszystkich więzień i dałem je Ordenerowi; korzysta więc z niego.
— A od jak dawna, szlachetny jenerale, baron Ordener zrobił tak użyteczną znajomość?
— Więcej niż od roku, pani hrabino. Towarzystwo Schumackera, jak widać, podobało mu się bardzo, ponieważ to go właśnie zatrzymało dość długo w Drontheim, skąd z wielką niechęcią i jedynie wskutek mego usilnego życzenia, wyjechał w przeszłym roku dla zwiedzenia Norwegii.
— A Schumacker czy wie o tem, że jego pocieszyciel jest synem jednego z największych jego nieprzyjaciół?
— Wie tylko, że jest jego przyjacielem i to dlań zupełnie jest wystarczającem, równie jak i dla nas.
— Ale wy, panie jenerale — rzekła hrabina z badawczem spojrzeniem — zezwalając, a nawet wpływając na zawiązanie tego stosunku, czyście wiedzieli, że Schumacker ma córkę?
— Wiedziałem o tem, szlachetna hrabino.
— I okoliczność ta zdawała się panu nic nieznaczącą dla jego wychowańca?
— Wychowaniec Lewina Kund, syn Fryderyka Guldenlewa, jest człowiekiem honoru. Ordenerowi nie obcą jest przepaść, dzieląca go od córki Schumackera; nie zdolny jest przeto uwieść młodą dziewicę, nie mogąc się z nią połączyć, a szczególniej córkę nieszczęśliwego ojca.
Szlachetna hrabina Ahlefeld zarumieniła się i zbladła. Odwróciła głowę, aby uniknąć spojrzenia starca, które dla niej zdawało się być oskarżeniem.
— W każdym jednak razie — mówiła z zakłopotaniem — pozwól sobie powiedzieć jenerale, że stosunek ten, według mego zdania, bardzo jest dziwny i nierozsądny. Nadewszystko dziś, gdy mówią, że górnicy i ludy północne zamyślają powstać i że imię Schumackera zamieszane jest w tę sprawę.
— Zadziwiacie mnie, szlachetna pani — zawołał gubernator — Schumacker dotąd spokojnie znosił swoje nieszczęście. Pogłoski te nie muszą mieć żadnej podstawy.
W tej chwili otworzyły się drzwi i służący zameldował, że posłaniec jego łaski wielkiego kanclerza pragnie mówić z szlachetną hrabiną.
Hrabina spiesznie powstała, pożegnała gubernatora i kiedy stary jenerał zajął się dalszem przeglądaniem próśb, ona udała się do swoich apartamentów, położonych w jednem ze skrzydeł pałacu, rozkazując, aby przywołano tam posłańca.
Siedziała już od kilku chwil na bogatej sofie, otoczona swemi służebnemi, kiedy posłaniec wszedł do jej buduaru. Hrabina, spostrzegłszy go, zrobiła poruszenie wstrętu, które jednak spiesznie pokryła życzliwym uśmiechem. Powierzchowność posłańca nie zdawała się wszakże odpychać z pierwszego wejrzenia. Był to człowiek raczej nizki niż wysoki, a jego twarz wcale nie była odpowiednią dla posłańca. Po bliższem zbadaniu, twarz tego człowieka znamionowała otwartość, posuniętą aż do czelności, a wesołość jego spojrzenia miała w sobie coś dyabelskiego i złowieszczego. Skłonił się głęboko przed hrabiną i podał jej pakiet, opieczętowany jedwabnemi sznurkami.
— Racz pozwolić, szlachetna pani — rzekł — abym złożył u jej stóp szacowną przesyłkę jego łaski, dostojnego pani małżonka, a mego szanownego pana.
— Czy to od niego samego i dlaczegóż to hrabia, mój małżonek, używa was jako posłańca? — spytała hrabina.
— Ważne sprawy wstrzymały przyjazd jego łaski; list ten zawiadamia was o tem, dostojna hrabino. Co do mnie, to wedle rozkazu mego szlachetnego pana, będę miał wysoki zaszczyt prosić cię pani o chwilę rozmowy bez świadków.
Hrabina zbladła i zawołała drżącym głosem:
— Ja miałabym mieć potajemną rozmowę z wami, panie Musdoemon?!
— Gdyby to miało zrobić przykrość szlachetnej pani, jej niegodny sługa byłby w rozpaczy.
— Przykrość... nie, bezwątpienia — odparła hrabina, zmuszając się do uśmiechu — ale czyż ta rozmowa jest tak konieczną?
— Niezbędną, pani hrabino. List, który pani raczyłaś przyjąć z moich rąk, obejmuje zapewne wyraźny co do tego rozkaz.
Szczególnem było patrzyć, jak dumna hrabina Ahlefeld bladła i drżała przed służalcem, który był dla niej z tak głębokim szacunkiem. Otworzywszy zwolna pakiet, przeczytała zawierający się w nim list, poczem słabym głosem rzekła do swoich kobiet:
— Odejdźcie, zostawcie nas samych.
— Niech szlachetna pani — rzekł posłaniec, zginając kolano — raczy przebaczyć mi moją śmiałość i przykrość, jaką zdaję się jej wyrządzać!
— Przeciwnie, proszę mi wierzyć — rzekła hrabina — że widok jego wiele mi sprawia przyjemności.
Kobiety otaczające hrabinę wyszły.
— Zapomniałaś widzę, Elphegio, że był czas, kiedy nasze sam na sam nie budziły w tobie takiego wstrętu.
Tak przemówił posłaniec do szlachetnej hrabiny, a słowom tym towarzyszył uśmiech, podobny do szatańskiego zgrzytu w chwili, kiedy nadejdzie czas, w którym porywa należącą do niego duszę.
Można dama spuściła głowę z pokorą.
— Oh, czemuż tego nie zapomniałam w istocie! — wyszeptała.
— Szalona! jak możesz wstydzić się tego, czego oko ludzkie nie widziało?
— Czego ludzie nie widzą, Bóg to widzi.
— Bóg? Słaba kobieto! nie jesteś godną zwodzić swego męża, bo on ma mniej wiary od ciebie.
— Naigrawasz się nieszlachetnie z wyrzutów mego sumienia, Musdoemonie.
— A więc, jeżeli je masz, Elphegio, to dlaczegóż sama naigrawasz się z nich codziennie przez nowe twoje zbrodnie?
Hrabina Ahlefeld ukryła twarz w dłoniach — posłaniec zaś mówił dalej;
— Potrzeba wybrać, Elphegio, albo wyrzuty sumienia z wyrzeczeniem się zbrodni, albo zbrodnie bez wyrzutów. Uczyń jak ja: wybierz drugie, to lepsze, a przynajmniej weselsze.
— Oh! żeby w wieczności — rzekła hrabina półgłosem — nie powtórzono ci tych słów twoich, Musdoemonie!
— No, no, moja droga, porzućmy te żarty, albo jeżeli wierzysz w wieczność, to nabierz przekonania, że nieodwołalnie do piekła należysz. Na cóż się więc zda kilka lat pokuty na ziemi? Wieczność i tak nie będzie krótszą.
Poczem, siadając obok hrabiny i obejmując ją za szyję — mówił dalej:
— Elphegio, staraj się pozostać, jeżeli nie fizycznie, to przynajmniej moralnie, tem, czem byłaś temu lat dwadzieścia.
Nieszczęśliwa hrabina miała tyle siły, że wywzajemniła się za tę odpychającą pieszczotę. W występnym tym uścisku dwóch istot, które nienawidziły się i pogardzały sobą wzajemnie, było coś zbyt oburzającego nawet dla tych dusz upadłych. Nieprawe ich pieszczoty, stanowiące kiedyś ich szczęście, do których dziś jeszcze się przymuszali, były dla nich praw dziwą męczarnią. Dziwna i sprawiedliwa zmiana ich uczuć występnych! Ich zbrodnia karą się dla nich stała.
Hrabina, aby skrócić tę męką zbrodniczą — zapytała wreszcie swego ohydnego kochanka, wyrywając się z jego objęcia — jakie ustne polecenie mąż jej mu powierzył.
— Ahlefeld — rzekł Musdoemon — widząc, że władza jego wzmocni się jeszcze przez małżeństwo Ordenera Guldeniew z naszą córką...
— Naszą córką! — zawołała hrabina, a jej spojrzenie, na Musdoemona zwrócone, przybrało znowu wyraz dumy i pogardy.
— Ależ — rzekł zimno posłaniec — zdaje mi się, że Ulryka może należeć do mnie tak dobrze, jak i do niego. Mówiłem więc, że małżeństwo to nie zadawala w zupełności twego męża, jeżeli jednocześnie Schumacker stanowczo nie upadnie. Z głębi swego więzienia, ten stary ulubieniec jeszcze jest tak groźnym, jakby był w swoim pałacu. Ma on na dworze przyjaciół mało znaczących, ale jednak potężnych, być może dlatego właśnie, iż na pozór są mało znaczącymi. Przytem król, dowiedziawszy się przed miesiącem, że negocyacye wielkiego kanclerza z księciem Halstein-Ploen szły niepomyślnie — zawołał z niecierpliwością: — Griffenfeld sam jeden prędzejby to potrafił dokonać, aniżeli wszyscy oni razem. — Jakiś intrygant, imieniem Dispolsen, przybyły z Munckholmu do Kopenhagi, miał u niego kilka sekretnych posłuchań, po których król zażądał od kanclerstwa dokumentów szlachectwa i własności dóbr Schumackera. Niewiadomo, do czego ten ostatni dążyć może, ale choćby chciał tylko wolności, to chęć ta dla więźnia stanu jest już pragnieniem władzy. Potrzeba więc, aby umarł, ale przytem aby śmierć ta nastąpiła z wyroku sądowego. Pracujemy więc nad tem, żeby ukuć dla niego jaką zbrodnię. Mąż twój, Elphegio, pod pozorem zwiedzenia incognito prowincyj północnych, pragnie sprawdzić osobiście rezultat naszych knowań między górnikami, których chcemy pobudzić do podniesienia w imię Schumackera buntu, który później z łatwością da się przytłumić. Najbardziej nas niepokoi utrata różnych papierów, dotyczących tego planu, a które, jak sądzimy, są w ręku Dispolsena. Dowiedziawszy się, że wyjechał z Kopenhagi do Munckholmu, wioząc dla Schumackera jego pargaminy, dyplomy, a może i dokumenty, które nas mogą zgubić, a przynajmniej skompromitować, urządziliśmy w wąwozach Kole zasadzkę, gdzie miano mu odebrać papiery, a jego sprzątnąć. Ale jeżeli, jak powiadają, Dispolsen przybył do Berghen morzem, w takim razie daremne były nasze zabiegi. Słyszałem jednak, przybywszy tutaj, jakieś pogłoski o zabiciu kapitana Dispolsen. Zresztą, zobaczymy. Obecnie zaś poszukujemy głośnego rozbójnika, którego nazywają Hanem z Islandyi, ponieważ chcielibyśmy postawić go na czele powstania górników. A ty, moja droga, cóż mi powiesz nowego? Czy piękny ptaszek w Munckholm wleciał już do klatki? Czy córka starego ministra stała się już ofiarą naszego falco-fulvus, naszego syna Fryderyka...?
Hrabina, uniesiona znowu swoją dumą, zawołała:
— Naszego syna!
— Ileż on lat mieć może? Dwadzieścia cztery, a znamy się już dwadzieścia sześć lat, Elphegio.
— Bogu wiadomo — zawołała hrabina — że mój Fryderyk jest prawym dziedzicem wielkiego kanclerza.
— Chociaż Bogu wiadomo — odpowiedział ze śmiechem posłaniec — dyabeł jednak może o tem nie wiedzieć. Zresztą, twój Fryderyk to roztrzepaniec, który mi wcale chluby nie przynosi i doprawdy o taką drobnostkę nie warto się kłócić. On tylko zdolny dziewczyny uwodzić. A tym razem, czy tego dokonał?
— Jeszcze nie, o ile wiem.
— Ależ staraj się, Elphegio, grać rolę więcej niż dotąd czynną w naszych interesach. Ja i mąż twój, jak widzisz, wcale nie zasypiamy. Co do ciebie, nie ograniczaj się, jeśli łaska, na wznoszeniu modłów za nasze grzechy, jak Madonna, której pomocy wzywają Włosi, popełniając morderstwo. Potrzeba również, aby Ahlefeld pomyślał o hojniejszem dla mnie niż dotąd wynagrodzeniu. Los mój złączony jest z waszym, ale znudziło mi się już być służalcem męża, kiedy jestem kochankiem żony i nie chcę nadal zostawać guwernerem, profesorem i pedagogiem, będąc prawie ojcem...
W tej chwili północ wybiła i weszła jedna z kobiet hrabiny, przypominając jej, że podług reguły pałacu, o tej godzinie wszystkie światła winny być zgaszone.
Hrabina szczęśliwa, że mogła zakończyć tak przykrą rozmowę, przywołała swoje służebne.
— Pani hrabina raczy zezwolić — rzekł Musdoemon wychodząc — abym cieszył się nadzieją, że jutro ją zobaczę i złożę u jej stóp moje najgłębsze uszanowanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.