Han z Islandyi/Tom I/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Pirro.
Nigdy!
Angelo..
Cóż to! widzę, że chcesz udawać poczciwego człowieka! — Nędzniku! jeśli powiesz jedno słowo...
Pirro.
Ależ Angelo, zaklinam cię na imię nieba...
Angelo.
Pozwól, niech się stanie to, czemu przeszkodzić nie możesz.
Pirro.
Ah! kiedy nas dyabeł trzyma choć za włos tylko, musimy mu wtedy oddać całą głowę... O ja nieszczęśliwy!
Emilia Galotti.

W godzinę po wyjściu młodego podróżnego ze Spladgestu, gdy już noc zapadła i tłum zwolna opuścił dom umarłych, Ogdypiglap zamknął drzwi zewnętrzne, Spiagudry zaś zlewał wodą po raz ostatni nieboszczyków, pieczy jego powierzonych. Później obadwaj udali się do swego nędznego mieszkania, gdzie Ogdypiglap zasnął wkrótce na tapczanie, wyglądając jakby jeden ze znajdujących się w domu tym umarłych. Tymczasem szanowny Spiagudry zasiadł przed stołem, na którym leżało mnóstwo starych książek, zasuszonych roślin i kości, i pogrążył się w naukowem badaniu, jednającem mu u ludu, pomimo całej swej niewinności, opinię czarownika i czarnoksiężnika, co zresztą w owych czasach było przywilejem nauki.
Kilka już godzin zagłębiony był w swoich rozmyślaniach i miał nareszcie porzucić książki, aby się udać do łóżka, kiedy nagle zastanowił się nad ponurem zdaniem Thormodusa, w którem tenże mówi, że „kiedy człowiek zapali lampę, wtedy śmierć jest w jego domu, dopóki lampy nie zgasi...“
— Z przeproszeniem szanownego doktora, powiedział do siebie półgłosem, ale dziś wieczorem wcale tak nie będzie.
I wziął lampę do ręki, aby ją zgasić.
Wtem głos, wychodzący z sali umarłych, zawołał donośnie:
— Spiagudry!
Stary dozorca zadrżał na całem ciele, chociaż nie sądził wcale, jakby to każdy inny uczynił na jego miejscu, że to śpiący snem wiecznym goście Spladgestu powstali przeciw swemu strażnikowi. Był on o tyle wykształconym, że nie mógł podlegać obawie z wyobraźni tylko wynikającej, strach zaś jego dlatego właśnie był tak wielkim, że zbyt dobrze znał głos, który go przyzywał.
Powtórzyło się gwałtowne wołanie:
— Spiagudry! czy chcąc, abyś słyszał, mam iść i uszy ci oberwać?
— Niechaj Opatrzność weźmie w opiekę nie duszę, ale ciało moje! — rzekł przestraszony starzec.
I krokiem, który bojaźń przyśpieszała i zwalniała zarazem, skierował się do drugich drzwi bocznych i spiesznie je otworzył. Czytelnicy nasi nie zapomnieli zapewne, że drzwi te prowadziły do sali umarłych.
Gdy wszedł, wtedy lampa oświeciła widok okropny i dziwaczny. Z jednej strony Spiagudry, chudy i pochylony nieco; z drugiej człowiek małego wzrostu, krępy, barczysty, odziany od stóp do głowy w skóry różnych zwierząt, na których krew zaschła zaledwie. Stał on przed trupem Gilla Stadta, który, wraz z ciałem młodej dziewczyny i kapitana, zajmował niejako głąb sceny. Ci tylko martwi świadkowie, leżący w półcieniu, mogli patrzeć, nie uciekając z przestrachu, na dwóch żywych, których rozmowa miała się rozpocząć.
Rysy małego człowieka, które światło dokładnie uwydatniało, miały w sobie coś niezwykle dzikiego. Brodę miał gęstą i rudą, a jego czoło, okryte czapką z łosiowej skóry, zdawało się być najeżone włosami tego samego koloru. Usta miał szerokie, grube wargi, zęby ostre i rzadkie, a nos jak dziób orła zakrzywiony. Jego szare oczy, nadzwyczaj ruchliwe, rzucały na Spiagudrego spojrzenia, w których okrucieństwo tygrysa łagodziła tylko przebiegłość małpy. Szczególny ten człowiek uzbrojony był w długą szablę, nóż bez pochwy i kamienną siekierę, a opierał się na długiem jej toporzysku. Ręce jego pokrywały ogromne rękawice ze skóry lisa niebieskiego.
— To stare widmo — mówił sam do siebie — długo mi czekać każe.
I wydał głos, do ryku dzikiego zwierza podobny. Spiagudry zbladłby był napewno, gdyby to dlań było możliwe.
— Czy wiesz — mówił dalej mały człowiek, zwracając się wprost do niego — że przybywam aż z płaszczyzn Urchtalu? Masz widać chęć, każąc na siebie czekać, zamienić swoje posłanie ze słomy na jedno z tych kamiennych łoży?
Spiagudry zadrżał jeszcze silniej; pozostałe dwa jedyne jego zęby gwałtownie o siebie uderzały.
— Przebacz, panie — powiedział, gnąc się w łuk aż do wysokości małego człowieczka — spałem głębokim snem...
— Czy pragniesz poznać sen głębszy jeszcze?
Twarz Spiagudrego wyrażała dziwny grymas przestrachu, komiczniejszy jeszcze niż skrzywienia, jakie na niej wesołość wywoływała.
— Cóż to ci jest? — mówił dalej nieznajomy — czy obecność moja nie jest ci przyjemną?
— O panie! — odpowiedział stary dozorca — niema dla mnie większego szczęścia, jak widok waszej ekscelencyi.
I gwałt, jaki sobie zadawał, aby swej przestraszonej fizyognomii nadać wyraz wesołości, oprócz umarłych, każdegoby rozśmieszył.
— Moja ekscelencya, ty stary lisie, rozkazuje ci oddać odzież Gilla Stadta.
Wymawiając to imię, dzika i szydercza twarz małego człowieka pokryła się ponurym smutkiem.
— Przebacz, panie, ale już jej nie mam — rzekł Spiagudry — wiadomo waszej łasce, że wszelkie pozostałości po górnikach oddajemy do skarbu, ponieważ król wszystko po nich odziedzicza, jako ich przyrodzony opiekun.
Nieznajomy zwrócił się do trupa, założył ręce i rzekł głucho:
— To prawda! Ci nędzni górnicy są jak edredony. Robią dla nich gniazda, aby im puch zabierać.
Później, podnosząc trupa na swoich rękach i ściskając go silnie, zaczął wydawać dzikie jęki miłości i bolu, podobne do mruczenia niedźwiedzia, pieszczącego się ze swojem małem. Do tych dźwięków nieokreślonych, mieszały się niekiedy słowa dziwnego języka, których Spiagudry nie mógł zrozumieć.
Nakoniec położył trupa na kamienne łoże i zwrócił się do dozorcy.
— Czy wiesz, przeklęty czarowniku — zapytał — jak się nazywa żołnierz, pod nieszczęśliwą zrodzony gwiazdą, którego ta dziewczyna nad Gilla przeniosła? I uderzył nogą zimne zwłoki Guthy Stersen.
Spiagudry kiwnął przecząco głową.
— A więc, na siekierę Ingolpha, głowę mego rodu, wytępię wszystkich, którzy noszą taki mundur! — zawołał nieznajomy, wskazując ubranie oficera. — Ten, na którym się chcę zemścić, będzie między nimi. Spalę cały las, aby zniszczyć jadowity krzew, który wśród niego rośnie. Przysiągłem to w dniu, kiedy Gill umarł i dałem mu już towarzysza, z którego trup jego cieszyć się powinien.
— O Grillu! oto leżysz bez siły i życia, ty, coś fokę dogonił płynąc, dziką kozę biegnąc; ty, coś zwyciężył w walce i zdusił niedźwiedzia z gór Koll, — leżysz teraz nieruchomy. Przebiegałeś w jednym dniu Drontheimhus, od Orkel aż do jeziora Smiasen; wdrapywałeś się na szczyty Dofre-Fieldu, jak wiewiórka na dęby — a teraz, Gillu mój, leżysz milczący, ty, coś stojąc na wierzchołku burzami nawiedzanej góry Kongsberg, śpiewał głosem od gromów silniejszym. O Gillu! napróżno więc dla ciebie zawaliłem kopalnię w Faroer; daremnie spaliłem katedrę w Drontheim; wszystkie moje trudy stracone — i na tobie się zakończy ród dzieci Islandyi, potomstwa Ingolpha Tępiciela; nie odziedziczysz mojej kamiennej siekiery, ale przeciwnie, ty to pozostawiasz mi swoją czaszkę, abym odtąd pił z niej wodę morską i ludzką krew!
Po tych słowach, chwytając za głowę trupa, rzekł:
— Spiagudry, dopomoż mi!
I rzucając swoje rękawice, ukazał szerokie ręce, uzbrojone w długie pazury, twarde i zagięte, jak u drapieżnego zwierza.
Spiagudry widząc, że chciał swoją szablą odciąć czaszkę trupa — zawołał z przerażeniem, którego nie mógł pokryć:
— Sprawiedliwy Boże! panie, toż to jest umarły!
— Wolisz więc — zapytał spokojnie mały człowiek — aby ostrze to na żywego tutaj się zwróciło?
— Oh! niech wasza wielmożność pozwoli... czy wasza ekscelencya może sprofanować...? Wasza łaska... panie, wasza dostojność nie zechce...
— Skończyszże raz? Czyż ja potrzebuję wszystkich tych tytułów, ty żywy skielecie, abym wierzył w twój głęboki szacunek dla mojej szabli?
— Na Świętego Waldemara, na Świętego Usupha, w imię Opatrzności, oszczędź pan umarłego...!
— Pomagaj mi i nie mów o świętych, do szatana!
— Panie — mówił dalej Spiagudry z błaganiem — na twego sławnego przodka, Świętego Ingolpha!..
— Ingolph Tępiciel był takim samym, jak ja, potępieńcem.
— Na imię nieba — powiedział starzec, pochylając się — właśnie jabym chciał, abyś pan uniknął tego potępienia.
Mały człowiek zniecierpliwił się. Jego szare oczy zabłysły, jak dwa węgle rozpalone.
— Pomóż mi! — powtórzył, porywając za szablę.
Dwa te słowa powiedziane były głosem, jakim wymówiłby je lew, gdyby mógł przemówić. Dozorca, nawpół żywy i drżący, usiadł na czarnym kamieniu i podtrzymywał rękami zimną i mokrą głowę Gilla, nieznajomy zaś, przy pomocy noża i szabli, zdjął z niej czaszkę ze szczególną zręcznością.
Skończywszy operacyę, spoglądał przez chwilę na ową czaszkę, wymawiając jakieś dziwne wyrazy; później oddał ją Spiagudremu, aby ją wymył i oczyścił, przyczem rzekł, wydając rodzaj wycia:
— Ja już nie będę miał tej pociechy, aby spadkobierca duszy Ingolpha pił z mojej czaszki krew ludzką i morską wodę!
Po chwili dzikiego zamyślenia, mówił dalej:
— Za huraganem następuje huragan, za lawinami śniegu idą inne lawiny, ja zaś ostatnim będę z mego rodu. O czemuż Gill nie pogardzał, jak ja, wszystkiem, co twarz ludzką nosi. Jakiż szatan, czy wróg, szatana popchnął go do tych kopalń przeklętych, by tam szukał garści złota?
Spiagudry przerwał mu, odnosząc czaszkę Gilla.
— Ekscelencya ma racyę: nawet złoto — mówi Snorro Sturleson — często kupuje się za drogo.
— Przypominasz mi tem — rzekł mały człowiek — że chcę ci dać pewne polecenie. Oto żelazna szkatułka, znaleziona przy tym oficerze, po którym, jak widzisz, nie wszystko zagarnąłeś. Szkatułka ta szczelnie jest zamknięta, musi więc zawierać w sobie złoto, jedynie drogą rzecz w oczach ludzi. Oddaj ją wdowie Stadt, we wsi Throctree, jako zapłatę za jej syna.
Wydobył wówczas z worka niewielką, żelazną szkatułkę. Spiagudry odebrał ją od niego i skłonił się głęboko.
— Wykonaj wiernie mój rozkaz — rzekł mały człowiek, rzucając na niego przeszywające spojrzenie — pomyśl bowiem, że dwa złe duchy z łatwością mogą się zobaczyć. Zdaje mi się, że jesteś bardziej jeszcze tchórzliwym, aniżeli chciwym, a odpowiesz mi za tę szkatułkę...
— O panie! na moją duszę...
— Klnij się nie na duszę, ale na twoje kości i ciało.
W tej chwili gwałtownie zapukano do zewnętrznych drzwi Spladgestu. Mały człowiek spojrzał z zadziwieniem. Spiagudry zadrżał i ręką zakrył lampę.
— Co to jest? — zawołał nieznajomy mrucząc — trzęsiesz się cały, stary nędzniku, ale jakże zadrżysz, gdy usłyszysz głos trąby Sądu Ostatecznego?!
Rozległo się powtórnie gwałtowniejsze pukanie.
— To jakiś umarły, któremu pilno wejść tutaj — rzekł mały człowiek.
— Nie, panie — wyszeptał Spiagudry — umarłych nie przynoszą po północy.
— Umarły czy żywy, wypędza mnie jednak. Spiagudry, bądź wierny i milcz, a przysięgam ci na ducha Ingolpha i czaszkę Gilla, że w twej oberży trupów, odbędziesz przegląd całego munckholmskiego pułku.
I zatknąwszy za pas czaszkę Gilla, włożywszy rękawice, mały człowiek, po ramionach Spiagudrego, skoczył ze zręcznością kozy w jeden z wyżej będących otworów i tam zniknął po chwili.
Nowe stukanie wstrząsnęło Spladgestem, a z zewnątrz dał się słyszeć głos rozkazujący:
— Otworzyć w imię króla i wice-króla!
Wówczas stary dozorca, podwójną naraz miotany bojaźnią, z których jedną można było nazwać wspomnieniem a drugą nadzieją, podążył do drzwi i zwolna je otworzył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.