Górale, lachy i cepry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł Górale, lachy i cepry
Pochodzenie Warta
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
GÓRALE, LACHY I CEPRY.

Lachami górale nazywają chłopów dólskich, niekoniecznie w nizinach mieszkających, lecz ubierających się w górnice konopne, sukmany kroju krakowskiego i ciężkie buty z cholewami — w przeciwieństwie do z owczej wełny przyodziewku i kierpców górali.
Lach, w powiedzeniu górala, jest więc raczej określeniem odmiennego etniczego typu, a nie jakowąś wrogą lub pogardliwą przezwą. Tę ostatnią stosuje się, i to przeważnie w Zakopanem, do t. zw. półpanów, osobników miejskich, więcej psychicznie niż etnicznie nawet bezrasowych, określając ich jednem słowem: cepry.
Mylnie też sądzą bywający pod Tatrami, że wszyscy obcy z poza Podhala, w opinji górala, to cepry. Nie nazwie góral ceprem pana prawdziwego, inteligenta. Inaczej ma się rzecz z głupim, choćby po pańsku ubranym filistrem. Ten, pozbawiony całkowicie zdolności obrazowego myślenia, nie rozumie ani treści, ani formy innego, zwłaszcza tak odmiennego, jak góralskie, od swej purchawkowatości życia — i, stykając się lub rozmawiając z góralem, zawdy wyjdzie jako niepodatny lotnej inności, jedno swoje młócący plewy — cep, ceper. To też jeden z gazdów, któremu obmierzła już tępość takich panów, zwracając się raz z czemś zawiłem do prawdziwego inteligenta, powiada: „No, wy to pojmiecie, bo-ście chłop. Choć-eście pan, aleście chłop!“ (Witkiewicz).
Nie mogą też być dla górala ceprami lachy, naród chłopski, choć obcy, odmienny, ale wyraźny w typie, rasowy. W lackiż to przecie, kmiecia krakowskiego strój odział Wyspiański intuicją genjalną króla na grodzie wawelskim. Bo kneziów to strój w kmietach zachowany, gdy miasto modą poszło zagraniczną.
Nigdy nie zapomnę chwili... Bawiąc przed laty pod Sączem, szedłem polami wśród zbóż z Brzezny do Podegrodzia. Święto było — odpust w Podegrodziu — czas przedpołudnia. Naraz wyrósł przede mną z wysokiego żyta na ścieżce cud nie cud — zjawisko. Wysoki, rosły kmiet, w butach palonych, tabaczkowych spodniach, wpuszczonych za cholewy, w opończy też tabaczkowatej, suto na kołnierzu szytej, na ramionach wolno zawieszonej, w koszuli białej, lnianej, w haftowanym bogato żupanie, pasem litym, w węzeł zboku wiązanym, przepasany. Niby iście zjawiony kneź dawny, władacz ziemi sądeckiej.
W lachach jest rasa, jak w góralach — wyraźność w stroju, w mowie. Pomiędzy nimi zasię jest pas dzielący, zamieszkały przez ludzi nijakich. Chłopi tu chodzą, jak strachy na wróble; boso, w gaciach strzępiastych (wybaczcie), katanczyna na tem wisząca, jak z ojca na pasterzu, kapelusina na głowie kłapciasta. I nikłe to — od wiatruby się obaliło; strachotnego też ducha; bez typu, bez wyrazu, bez rasy; ni pies ni wydra — jak to mówią. Takiego nic nie zapali, nic nie wzruszy, nic naprawdę nie zgniewa. Kaprawe też ma namiętności. Telo ino współczucia od spotkanych bierze, co chrobak ziemny, bezochronny. — Na mile takie wsi u spadu w załomach podgórza się ciągną. Dużo napotyka się matołków i wolowatych. Nie są to lachy, górale ni cepry, ale poprostu: bieda.
Górale też niekoniecznie muszą w górach mieszkać, jak lachy na nizinach. Sądeckie o lackim typie wciska się daleko w góry — a zaś na równi czarnodunajeckiej najczystsi górale pasą konie. Tyle, że Tatry mają przed oczami.
Jak zakreślić granice góralszczyzny, czyli uświadamiającego się w odrębności swej szerokiego Podhala? — Dużo na zjazdach Podhalan o tem było gwary. Nie pójdę tu za zdaniem mego przyjaciela, dowódcy dywizji podhalańskiej, generała A. Galicy, który granice Podhala przesuwa wraz z przesunięciem oddziałów jego dywizji. Doszlibyśmy bowiem już po Rzeszów i Kołomyję. To mi się widzi trochę przesadzone. Skłaniałbym się raczej do określenia K. Tetmajera, który na głowienie się nasze: pokąd góralszczyzna sięga? — odrzekł poprostu: „Pokąd portki góralskie sięgają...“
I w sedno, mniemam, trafił. Już Witkiewicz podkreślił wagę białych portek. „Bardzo szczególny jest porządek — mówi — w jakim góral pozbywa się różnych części stroju, bądź bogacąc się, bądź też z jakich innych powodów, jak np. ożenienia się z ceperką, która chce, żeby wyglądał, jak pan. Naprzód więc znikają kierpce, potem kapelusz, dalej zjawia się pańska koszula, kamizelka, krawat, nareszcie znika cuha, zamieniona na jakiś żakiet; pozostają najwytrwalej, najdłużej — portki. W nich jest szczególna moc obyczajowa i szczególny czar elegancji i piękna. Jak panowie, przebierając się za górali, zaczynają od włożenia cyfrowanych portek, tak dla górala, przebierającego się za pana, ostatnią rzeczą własną, którą z siebie zrzuca, są — portki“.
Zatem portki góralskie określają granice Podhala. Tu nasuwa się ich rozszerzenie łatwe... Naszyćby portek z orawskiego cienkiego sukna w Nowym Targu, naładować na wozy, puścić się poza Podhale i rozdawać po drodze za darmo. Ci chodzący w gaciętach strzępiastych z pocałowaniem rękiby je wzięli. Wielu też z łachów, mniemać można, przykłoniłyby ku Podhalu pięknie cyfrowane portki. Najbardziej pokojowa, jaką pomyśleć można, aneksja.
Jeno niewiada, czyby na dobre Podhalowi wyszła. Bo choć niby w portkach sens, wydry one w jastrzębia nie zmienią. Nie mówiąc już o ludziach nijakich, których i tak za dosyć w Podhale przesiąka, lach jest we wszystkiem od górala różny. Weźmy np. sposób pracowania obu. Podczas gdy lach powolny pracuje automatycznie, z nieprzerywaniem, miarowo, temperament nerwowy górala ciska go od roboty do roboty szybkiej, gwałtownej, do zapalenia — w przeciągu też dwakroć szybszego czasu skosi, zorze trzy razy tyle, co tamten — a potem siedzi na przyzbie i kurzy fajkę. Wziąć całokształt żywobycia gazdy-górala, jego sposób urządzenia się, jego zamiłowania, sztukę, światopogląd cały i porównać z życiem kmiecia podkrakowskiego, to różnice wystąpią, jak u członków nie jednej nacji. Typowi, rdzenni, określeni doliną Dunajca Podhalanie bliżsi też wydadzą się Słowakom z nad Wagu, niż lachom z pod Krakowa.
Pomnę, jechałem kiedyś z przyjacielem Podhalaninem koleją przez słowacką ziemię do Budapesztu. Gdzieś koło Trenczyna towarzysz mój, obserwujący z okna mijane osiedla, woła do mnie zdumiony:
— Patrz sie! Edy my jesce z Podhala nie wyjechali. Takie same obejścia i syćko, jak u nas na Podhalu.
Krewieństwo to — w budowach, sztuce, w obyczaju — Podhala ze Słowaczyzną, sięga może daleko wstecz czasów Wielkiego Księstwa Morawskiego — gdy zasię ziemie lackie były pod knezia krakowskiego ręką; stąd ostałaby na Podhalu nazwa sąsiadów od północy: Lachy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.