Flirt z Melpomeną/Wyspiański, Wyzwolenie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Wyzwolenie, dramat w 3 aktach Stanisława Wyspiańskiego.

Nie spodziewałem się doznać tak wstrząsającego wrażenia... Nie dla „podniosłego nastroju“: — sala była nawpół pusta; — nie dla gry artystów: wyznaję iż niewiele w tej chwili o grze myślałem; ale sam utwór. Zawsze były dla mnie w Wyzwoleniu wiersze, które za gardło poprostu chwytały wzruszeniem, ilekroć widziałem sztukę tę na scenie; wiersze jedne z najczystszych, najpiękniejszych jakimi kiedykolwiek dźwięczała polska mowa; ale dziś, każda scena tego dziwnego misteryum nabrała jakby nowego światła, nowej głębi. Bo oto, między ostatniem a wczorajszem przedstawieniem Wyzwolenia, stał się cud jakiego chyba nigdy nie oglądały ludzkie oczy; nigdy chyba nie było danem temu samemu pokoleniu patrzeć na narodziny proroctwa i na jego ziszczenie; nigdy cud natchnienia i cud życia nie zlały się w podobny sposób w jeden akord. A stała się ta żywa, wolna Polska tak nagle — niby za rozsunięciem kurtyny — i rozgrywa się nam przed oczyma w tak skupionych, dramatycznych skrótach, jakgdyby wszystko co się dziś dzieje było szeregiem scen owego marzonego przez Konrada dramatu. I, słuchając Wyzwolenia, trzeba ciągłego czuwania trzeźwej refleksyi, aby pamiętać, iż to co się stało było dziełem olbrzymich wypadków, nieskończenie przerastających wysiłek nietylko człowieka, ale i całego narodu: gdyby się poddać wrażeniu słów idących wczoraj ze sceny, miałoby się uczucie, że rzeczywistość dzisiejsza, to nieodzowny, konieczny wynik owego straszliwego żaru pragnienia, owego napięcia woli, jakiem przepojony jest ów dramat duszy poety. I w tym wrażeniu leży osobliwy urok, z jakim słucha się dziś Wyzwolenia.
Poezyę Wyspiańskiego przeorały już wszerz i wzdłuż pługi komentarzy. Bo ta poezya łatwą nie jest, i on sam nie chciał aby była łatwą; to nie owe dźwięczne szumki-dumki Harfiarki z Wyzwolenia, rozpływające się w wielkie nic. Tak samo jak w życiu Wyspiański żąda od nas wysiłku woli, tak samo w poezyi swojej żąda ogromnego wysiłku myśli, aby nadążyć za nim w te sfery, w których on się porusza swobodną stopą jak w swojej przyrodzonej dziedzinie. Poezya Wyspiańskiego jest nieskończenie intelektualną, skomplikowaną, wieloplanową; pełna jest ukrytych myśli, pełna ironij czyhających na nasze wzruszenia, Hamletowych „pułapek na myszy“, jakie raz po raz zastawia słuchaczom. I jeżeli o kim można ze słusznością użyć wyrażenia że był człowiekiem z innej planety, to o Wyspiańskim: z jakiejś planety, gdzie atmosferę, zamiast powietrza, stanowi warstwa czystego tlenu.
A jednak poezya ta działa i działa na wszystkich. Jestto prawdziwe misteryum, gdyż dramat który się rozgrywa w Wyzwoleniu, dramat tak nawskroś cerebralny, jest, z konieczności, dla większej części słuchaczy, księgą zamkniętą na siedem pieczęci: ale, równocześnie, niema z pewnością ani jednego, któryby nie czuł iż spełniają się na scenie rzeczy wielkie. Alboż poezyę mózgiem się odczuwa? czyż nie stokroć większy ma w tem udział dźwięk, obraz, i ów tajemniczy fluid, który, zamknięty w naczyniu Słowa, promieniuje ku widowni teatru, sprawiając iż, po zapadnięciu kurtyny, opuszcza się salę w stanie jakiegoś odurzenia? To są czynniki uchodzące wszelkiej analizie, i najsubtelniejsze rozbiory myślowe przejdą zawsze obok samej rzeczy.
Dlatego sądzę, iż teatr krakowski dobrze uczynił odważając się na wznowienie Wyzwolenia, nawet w obecnych warunkach swego zespołu. Rzeczy drobne, powszednie, wymagają doskonałego wykonania: inaczej, cóżby z nich zostało? Ale poezya ma ten dar, iż swoim płaszczem umie osłonić wiele niedostatków. Trzeba tylko stłumić w sobie ów, tak psujący wszelkie doraźne użycie, instynkt wspominków i porównywania, zapomnieć, iż, w wielu rolach powierzonych wczoraj surowym jeszcze lub bardzo miernym siłom, oglądaliśmy niegdyś, w tym samym gmachu, pierwsze nazwiska polskiej sceny. Ale pocieszajmy się tem, że i wtedy biadano nad „upadkiem“ krakowskiego teatru; i tem wreszcie że wczorajsi debiutanci także może zabłysną kiedyś... Na razie, dali z siebie co mieli najlepszego; niechże im ten grosz wdowi będzie poczytany za tyle co talent bogacza.
Jedna rola w Wyzwoleniu nie znosi kompromisu: to Konrad. Na szczęście, wczorajszy jej wykonawca, p. Nowakowski, sprostał swemu zadaniu; zarówno głosowo jak intelektualnie opanował rolę znakomicie. Olbrzymi wysiłek drugiego aktu uniósł do końca bez znużenia i bez obniżenia tonu. I czuł, rozumiał każde słowo tego co mówił. O jedną tylko scenę spierałbym się z p. Nowakowskim, może dlatego że osobliwie w niej jestem zakochany. To ta, kiedy, na schyłku trzeciego aktu, z końcem widowiska, aktorzy opuścili scenę, i na deskach, przed chwilą tak ludnych i gwarnych, Konrad zostaje sam, w mroku; i kiedy naraz, niby cudowna kantylena, wykwitają owe strofy: Sam już na wielkiej, pustej scenie... Zdaje mi się że zyskałyby one, gdyby je traktować mniej dramatycznie, bez gry, bez ruchu, rzeźbą samego skupionego słowa? Wczoraj, strofy te zginęły nieco, połamały się; a to jest może najpiękniejszy, najbardziej przejmujący moment w sztuce. Gdy mowa o rzeźbieniu wiersza, trzeba podnieść nieskazitelne jego traktowanie przez panią Pancewiczową w roli Hestyi; dużo giętkości wyrazu miała p. Łuszczkiewicz-Gallowa jako Muza. P. Sosnowski w świetnej postaci Prymasa był żywym przypomnieniem dawnych tradycyj Wyzwolenia na scenie krakowskiej; p. Szymborski ładnie powiedział rolę Starego Aktora.
W akcie drugim wprowadzono warszawską inscenizacyę, pomysłu, o ile wiem, Karola Frycza. Rozwiązuje ona bardzo szczęśliwie tę część dramatu, dawniej rażącą zbytnią realnością postaci grających Maski. Gruby mrok, panujący na scenie, rozświetlany raz po razu błyskiem któremu towarzyszy szept jednej z Masek, daje istotnie wrażenie jakby gorączkowej wewnętrznej pracy rozpalonego mózgu Konrada.
Szkoda, że, jak wspomniałem, teatr był tak słabo zapełniony!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.