Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziwnego misteryum nabrała jakby nowego światła, nowej głębi. Bo oto, między ostatniem a wczorajszem przedstawieniem Wyzwolenia, stał się cud jakiego chyba nigdy nie oglądały ludzkie oczy; nigdy chyba nie było danem temu samemu pokoleniu patrzeć na narodziny proroctwa i na jego ziszczenie; nigdy cud natchnienia i cud życia nie zlały się w podobny sposób w jeden akord. A stała się ta żywa, wolna Polska tak nagle — niby za rozsunięciem kurtyny — i rozgrywa się nam przed oczyma w tak skupionych, dramatycznych skrótach, jakgdyby wszystko co się dziś dzieje było szeregiem scen owego marzonego przez Konrada dramatu. I, słuchając Wyzwolenia, trzeba ciągłego czuwania trzeźwej refleksyi, aby pamiętać, iż to co się stało było dziełem olbrzymich wypadków, nieskończenie przerastających wysiłek nietylko człowieka, ale i całego narodu: gdyby się poddać wrażeniu słów idących wczoraj ze sceny, miałoby się uczucie, że rzeczywistość dzisiejsza, to nieodzowny, konieczny wynik owego straszliwego żaru pragnienia, owego napięcia woli, jakiem przepojony jest ów dramat duszy poety. I w tym wrażeniu leży osobliwy urok, z jakim słucha się dziś Wyzwolenia.
Poezyę Wyspiańskiego przeorały już wszerz i wzdłuż pługi komentarzy. Bo ta poezya łatwą nie jest, i on sam nie chciał aby była łatwą; to nie owe dźwięczne szumki-dumki Harfiarki z Wyzwolenia, rozpływające się w wielkie nic. Tak samo jak w życiu Wyspiański żąda od nas wysiłku woli, tak samo w poezyi swojej żąda ogromnego wysiłku myśli, aby nadążyć za nim w te sfery, w których on się porusza swobodną stopą