Flirt z Melpomeną/Pijaństwo trzeźwości

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIJAŃSTWO TRZEŹWOŚCI[1].
Towarzyszom i towarzyszkom wieczoru z dnia 12 lipca 1919 poświęcam.

Żyjemy w dniach tak gigantycznych przewrotów, jesteśmy tak stępiali na „sensacye“ dziejowe, iż wypadki najbardziej doniosłe, takie, które w innych okolicznościach, dostarczyłyby tematu do roztrząsań na całe miesiące, przechodzą niemal bez wrażenia. I tak, wśród radosnych okrzyków witających narodziny pokoju, nawpół przesłonięty wydarzeniami politycznemi, spełnił się fakt, doniosłością moralną przerastający wszystko to, co się stało w ostatnich pięciu latach. Czemże bowiem była ta wojna światowa? Jednym z olbrzymich kataklizmów jakie ludzkość tyle razy przechodziła; różniącym się od innych — dzięki nowoczesnej technice — ilościowo, ale nie jakościowo. Patrząc nań, to słońce które oglądało ofenzywy Aleksandra Wielkiego, żywe tanki Hanibala, walki tryumwirów o panowanie nad światem, pochód Tamerlana i Atylli, to sławne wreszcie „słońce z pod Austerlitz“, nie musiało być zbytnio wzruszone.
Ale to samo stare, sceptyczne słońce musiało się wzdrygnąć ze zdumienia, otrzymawszy, na własnym, szczerozłotym drucie, wiadomość z Ziemi o niesłychanej uchwale, zapadłej świeżo w Ameryce północnej. Mam na myśli bill, znoszący, od dnia 3 lipca br., w zupełności produkcyę i użytek napojów wyskokowych. Tego, odkąd to słońce przyświeca naszemu globowi, jeszcze nie było.
Pijam na codzień tylko wodę z poblizkiego źródła; mogę miesiące, lata całe żyć dosłownie bez kropli alkoholu; przemawiam tedy zupełnie bezinteresownie. Wyznaję jednak, iż, kiedy przeczytałem tę wiadomość i zważyłem jej możliwe konsekwencye, dreszcz mnie przeszedł. Miałem uczucie, że się stało coś przerażającego, coś np., jakgdyby, pod karą więzienia, wydano zakaz pisania wierszem, lub też grania na jakimkolwiek instrumencie. Wstrząsnęło mnie zimno za cały świat, i nie była mnie w stanie rozgrzać nawet ta pocieszająca wiadomość, dołączona życzliwie z Paryża przez p. Antoniego Beaupré, iż „pewne miasto amerykańskie, od czasu wprowadzenia w niem zakazu alkoholu, spożywa rocznie trzy miliony gallonów lodów i że wartość produkcyi ice-creamów dochodzi w Ameryce 10 miliardów koron“...
W którymś z rozdziałów Pantagruela snuje Rabelais jedną ze swoich najgenialniejszych i najgłębszych fantazyj na temat czym byłby świat bez długów. Otóż, trzebaby chyba zapożyczyć pióra od tego starego mistrza, aby odmalować czem byłby świat bez alkoholu. To straszne!
Nieraz dumałem nad mytem Noego, i zawsze dochodziłem do wniosku, że nie może być przypadkowym zbiegiem okoliczności fakt, iż ten właśnie patryarcha, w którego osobie ludzkość święci pojednanie z Bogiem, jest zarazem odkrywcą winnej latorośli. To Bóg, skarawszy okrutnie rodzaj ludzki, ulitował się nad nim, i szczęście, które, z winy swego upadku, człowiek na zawsze postradał, raczył mu wrócić bodaj w postaci złudy. Wejrzał Bóg, iż człowiek, raz skażony grzechem, niezdolny jest jasno patrzeć w twarz ni Jemu, ni sobie, ni reszcie stworzenia, że życie jego musi pozostać smutne i zbrodnicze, o ile, od czasu do czasu, nie zamgli sobie oczu marzeniem o tem czem był kiedyś; o ile, w soku winnej jagody, nie zdoła wyczarować odbicia tej tęczy, która zabłysła mu na niebie jako znak pojednania. Tak; to dar boski; a że człowiek tego boskiego daru nadużył, czyż to dziw?... czegóż-bo człowiek nie potrafił nadużyć!
Alkohol — czy też inny produkt upajający — aż do lipcowego billu Wilsona, towarzyszył wiernie ludzkości od pierwszych szczebli cywilizacyi, od samych jej zaczątków, zaledwie wyróżniających najniższy typ człowieka od najwyższego typu zwierzęcia. Nie śmiałbym formułować kwestyi w ten sposób, iż użytek trunków upajających stanowi właśnie — obok użytku ognia — pierwszą cechę narodzin człowieczeństwa. Jednakże alkohol jest surogatem lub też sprzymierzeńcem poezyi, poezyę zaś uważam za przyrodzoną postać duchowego życia człowieka. Myśl pozytywna, proza myśli, jest już skomplikowanym wytworem cywilizacyi, jest wysiłkiem podjętym dla wyodrębnienia swego mizernego światka prywatnych interesów z wszechrytmu kosmosu. Ale raz po raz, rytm ten, tętniący potężną falą zarówno w eterze jak pod skorupą ziemi, ogarnia biednego zaprzańca, chwyta go za włosy i za gardło i każe się zanurzać, jednostkom w alkoholu, narodom w poezyi: dźwięcznej poezyi słowa, lub krwawej poezyi czynu...
Nie wszystkim. Są ludzie, którzy „nie piją“. Tych nie znam i nie wiem jacy są. Mówię: nie znam; albowiem dusza człowieka który, zasadniczo, „nie pije“, jest dla duszy człowieka który „pija“, księgą zamkniętą na siedem pieczęci; i naodwrót. Pomiędzy pijącym Chińczykiem a pijącym Polakiem jest chyba mniejsze oddalenie, niż pomiędzy pijącym a nie pijącym Polakiem. Podział ten zresztą dotyczy tylko przeciętnej masy ludzi; istnieją bowiem szczęśliwe organizacye — bardzo dalekie od „trzeźwości“ — które tętno swego pijaństwa czerpią z innych, o ileż szlachetniejszych substancyj. Byłem raz świadkiem, jak ktoś musił Stanisława Wyspiańskiego do kieliszka wódki, wówczas kiedy poeta, już podupadły na zdrowiu, przestał jej zupełnie używać. „Nie piję“, odrzekł. — „Dla fantazyi!“, zachęcał go natręt. Na to Wyspiański odparł cichutko ze swoim uśmieszkiem: „Ja fantazyę mam zawsze, a po wódce mnie głowa boli“.
Ludzie, którzy „piją“, to jedna z masoneryi, której polityka międzynarodowa nie powinnaby zaniedbywać i którą rozumiała zresztą doskonale stara dyplomacya, mrożąc w kubełkach musujący cement przymierza narodów.
Powiadam tedy, iż bill amerykański (po którym, jak donosi korespondent Czasu, pięć milionów Amerykanów gotuje się opuścić na zawsze kraj rodzinny) i myśl o świecie bez alkoholu przeraziły mnie. Jakto! świat, w którym można będzie żyć dwadzieścia lat obok drugiego człowieka, widując go dzień w dzień i będąc z nim, po dwudziestu latach znajomości, równie obco i równie daleko co pierwszego dnia! świat, w którym żadne nieporozumienie, powstałe między dwoma ludźmi, nigdy się nie zatrze i nie wyjaśni; w którym każda uraza, każda nienawiść będzie drążyć serca aż do śmierci, bez żadnej nadziei i możności odpuszczenia, ba nawet, jak nieraz bywało po tęgiem wspólnem wypiciu, zamiany w dozgonną przyjaźń! W czemże jak nie w alkoholu zanurzyć tę błogosławioną gąbkę, którą przeciąga się, od czasu do czasu, po nazbyt zabazgranej tabliczce życia? „To jak burza w przyrodzie“, mawiał zmarły niedawno w Persyi poeta, Vincent de Korab-Brzozowski. Gdzież znajdzie przydrożny odpoczynek i wytchnienie biedny wędrowiec Myśli o przemęczonym mózgu i skołatanem sercu, jeśli nie w tem cudnem oszołomieniu, które bywa niekiedy dla ducha równie nieprzepartą potrzebą co sen dla ciała? Nie, żadna konsumpcya lodów, o której cuda pisze p. Beaupré, choćby nawet doszła do sześciu milionów gallonów, nie zastąpi jednego dobrze zamrożonego kubka, marki... ha! gdzież mnie niewczesna fantazya unosi?... Świat bez alkoholu, to wreszcie wytępienie pomiędzy płcią męską a kobiecą tego uroczego obcowania, utkanego z igraszki myśli, z rozmarzenia i pustoty, które stanowi największy wdzięk i najwyższą zdobycz naszej cywilizacyi; to skazanie stosunku obu płci na przejawy brutalnej żądzy albo też tępą nudę...
Ale nie trwóżmy się. Dzieło Ameryki nie wytrwa; zanim zdoła zarazić resztę świata, runie przez swą pychę samą. To obraz hardego przedsięwzięcia wieży Babel; i tak samo skarane będzie pomięszaniem języków. Albowiem tylko język upojenia wspólny jest ludziom; każdy człowiek zasadniczo trzeźwy przemawia zupełnie odrębnem narzeczem: mówi bardzo mądrze, tylko że ani on nikogo, ani nikt jego nie rozumie. Cisną mi się niedyskretnie na usta przykłady bardzo trzeźwych polityków...
Zdaję sobie sprawę — a gdybym sam tego nie czuł, przypominałyby mi to czcigodne łamy pisma z których mam zaszczyt przemawiać — iż stanowisko moje jest może zbyt indywidualne; że kwestya ta posiada poważne strony społeczne, moralne, hygieniczne, etc. Do tych się nie mięszam. Co więcej, z góry przyznaję, że byłbym zwolennikiem najdalej idących ograniczeń konsumpcyi alkoholu. Tak jak obecnie, ogromna większość tego cennego środka marnuje się: idzie w tępotę, zbydlęcenie, hałas, zamiast przetwarzać się we wdzięk, radość życia i melodyę. Z zanikiem kultury humanistycznej, ludzkość zapomniała o tem co wyraża owo tak szlachetne i znamienne godło: spiritus. I rozdział jest opłakany: artyści piją wodę albo fuzel, podczas gdy szacowne wina sączą chamy i paskarze, jakgdyby im nie dosyć było pić krew ludzką. Owszem, gdyby taka utopia była możliwa, niechaj nasz sprężysty rząd ściśle ograniczy użytek trunków; niech wprowadzi „karty na pijaństwo“, przyznawane, po dojrzałej rozwadze (sądzę, że ta rzecz weszłaby doskonale w kompetencyę obecnego ministeryum Kultury i Sztuki), tylko tym, którzy go są godni: w zamian, będzie im go można dostarczyć tanio i w najlepszej jakości. I, tak samo, godzę się chętnie, aby wytępiono ohydną konsumpcyę alkoholu jako „używki“, sprowadzającą go do rzędu codziennych środków ogłupiania się; przeciwnie, niechaj ten nektar stanie się rzadkiem świętem, niechaj wróci do godności mysteryów Bachicznych, niechaj użytek jego znaczy jedynie owe najcenniejsze godziny życia, w których, mocą radosnego zespolenia duchów, ten brzydki szary świat rozświetla się i rozzłaca, aby biednym wygnańcom z Raju dać na chwilę złudę poezyi, niewinności i braterstwa...








  1. W czasie mojej działalności jako recenzenta, nawinął mi się pod pióro ten artykulik, który, mimo iż nie należy do zakresu spraw teatralnych, pozwalam sobie tutaj włączyć.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.