Flirt z Melpomeną/Molnar, Konfekcya męska - Hennequin, Panna służąca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr „Bagatela“: Konfekcya męzka, komedya w 3 aktach Franciszka Molnara. — Panna służąca, krotochwila w 3 aktach Hennequina.

Nigdy nie popełniam „aforyzmów“; raz jednak, po wysłuchaniu dwugodzinnym zwierzeń pewnego bardzo sympatycznego cudzoziemca-milionera w tak zwanej (nie zupełnie może słusznie) „sile wieku“, zanotowałem sobie następującą uwagę:
Często kobieta mówi do mężczyzny. „Wierz mi, ty mi jesteś zawsze najbliższy ze wszystkich. Inni mogą być zabawniejsi od ciebie, mogą mi bardziej przemawiać do zmysłów; ale tam, gdzie chodzi o prawdziwą, rzetelną przyjaźń, a zaufanie, ot, gdybym naprzykład potrzebowała pieniędzy, wierzaj mi, zwróciłabym się tylko do ciebie“. I mężczyznę rozczula to do łez.
Ten mój znajomy przypomniał mi się niejednokrotnie w ciągu pierwszego aktu Konfekcyi męzkiej, w którym p. Juhasz, właściciel sklepu galanteryjnego w Budapeszcie, rozwija w całej pełni ten specyficzny gatunek dobroci. Ale okazuje się stopniowo, iż nieoceniany ten człowiek posiada jeszcze mnóstwo innych jej gatunków, posiada je wszystkie; i to w takiem nasileniu, iż dobroć ta działa wręcz zaraźliwie, i, naprzekór zwyczajnemu porządkowi świata, odbudowuje to, co złość zniszczyła.
Bo posłuchajmy. Przychodzi do niego żona i mówi: „Wiesz, te pięćdziesiąt tysięcy, które miałam nakładane w banku z twoich oszczędności i na których zapewniłeś pokrycie wierzycielom, ja je wydałam“. On na to: „Moje dziecko, jeżeli wydałaś, to zapewne na dobry użytek; co moje, to i twoje. Odrobimy je“. Żona mówi: „To jeszcze nie wszystko; już cię nie kocham (a raczej bardzo cię kocham, ale... jak brata); pozatem, kocham twego ulubionego subjekta Oskara i pragnę do niego należeć (a nawet, właściwie już troszkę należałam). Mogłabym cię oszukiwać, ale zanadto cię na to szanuję“. A Juhasz: „Jakaś ty szlachetna że tak postąpiłaś; nie płacz, moje biedne dziecko, bo mi się serce kraje“. Żona dalej: „A te pięćdziesiąt tysięcy, to ja dałam Oskarowi, który za nie kupił sklep w Berlinie, bo powiedział, że nie może twojej żony narażać na nędzę“. Juhasz: „Postąpił jak człowiek serca i honoru. Jesteście oboje dzielni i szlachetni ludzie“. Przychodzi Oskar i mówi: „Zabieram panu żonę i pieniądze, ale porozumiałem się już z pańskimi wierzycielami, którzy, nie mając pokrycia, obejmą pański sklep w zarząd przymusowy, póki panu nie odeślę tej sumy (na św. Nigdy). Czyli: możesz się pan od jutra wynosić ze sklepu, jesteś bankrut. Juhasz na to: „Jaki on dobry, że się tak trudził dla mnie“. I, po tych wszystkich ciosach, pośród ruiny szczęścia i bytu, znajduje czas i pamięć, aby tlómaczyć skomplikowany mechanizm blaszanego okręcika stróżowi, którego dziecku kupił go na imieniny. Takim poznajemy w 1 akcie p. Juhasza, właściciela „konfekcyi męzkiej“ i myślimy sobie: „Cóż to za zacny, anielski człowiek. To już chyba kres, do którego ludzka dobroć dojść może“.
Kres? gdzietam, to dopiero początek. Protektor Juhasza, hrabia, wyrywa go ze zbankrutowanego sklepu i zabiera do siebie na wieś, oddając mu dyrekcyę fabryki wspaniałego sera, który sam świeżo wynalazł. Ale tę samą niestrudzoną dobroć, jaką Juhasz rozwijał w pożyciu domowem, przenosi w sferę interesów: za dobry jest aby ściągać należytości z odbiorców; za dobry aby oddalić przedajnego urzędnika; ba nawet ser, słynny wprzód ze swej ostrości, i, dla tego przymiotu, masowo rozchwytywany w Londynie; nabrał, od czasu dyrektorstwa Juhasza, śmietankowej, odstraszającej konsumentów łagodności! To wszystko darowałby mu może hrabia; ale nie może mu darować tego, iż Juhasz (z dobroci serca) staje mu wciąż w drodze do miłostki z ambitną, żądną zbytku i użycia Pauliną, która przybyła tu umyślnie poto, aby, jako skromna panna do pisania na maszynie, usidlić hrabiego. Juhasz opuszcza zamek, aby wrócić do swego sklepu, ale serce jego promieniuje jeszcze na odległość: pod wpływem łez jakie wycisnął z oczu hrabiego, ów wielkoświatowy don Juan zmienia się w najbardziej rycerskiego i szlachetnego z ludzi, Paulina zaś, z wyjazdem Juhasza, spostrzega nagle że poprostu kocha jego, tego nieuleczalnie dobrego dudka czy anioła.
I kiedy, z początkiem 3 aktu, kurtyna znów odsłoni nam wnętrze sklepu, gdzie, wśród krawatów i lasek, Juhasz gotuje się już, jak dawniej, być ofiarą swej dobroci i przedmiotem ludzkiego wyzysku, zjawia się Paulina, aby stanąć przy jego boku i zająć znamienne miejsce — przy kasie. Od tej pory, czujemy iż życie Juhasza potoczy się szczęśliwie; szczere złoto jego serca znalazło w nowej towarzyszce życia tę przymieszkę twardszego aliażu, bez której nawet złoto jest — nie do użytku.

Sztuka Molnara jest wcale mila i zabawna. Tło sklepowego życia, tak mistrzowsko opisane w Balzakowskim Cezarze Birotteau lub Lalce Prusa, gdzie, pomiędzy sprzedażą pary kaloszy a tuzinem kołnierzyków, rozgrywają się bolesne dramaty ludzkiego serca, gdzie dławi się nieraz łzy drgające w głosie, aby, ze stereotypowym uśmiechem, wmówić gościowi laskę lub płaszcz gumowy których wcale nie potrzebował, daje autorowi pole do wielu nowych i błyskotliwych pomysłów scenicznych. Pierwszy akt bowiem Konfekcyi męzkiej zarysowuje się niemal dramatycznie, z energicznym rysunkiem charakterów i sytuacyj, oraz zręcznem spleceniem nastrojów lirycznych i dramatycznych z groteską środowiska. Farsowy charakter bierze stanowczo górę w akcie drugim; ewangeliczny człowiek, Juhasz, mieni się już chwilami w zdecydowanego durnia, aby, pod koniec, wystrzelić niespodzianie fajerwerkiem płomiennego kochanka. Trzeci akt, sprowadzając akcyę do poprzedniego środowiska, wraca jej zarazem i głębsze komedyowe wartości. Nie mogę powiedzieć, aby linia tych przeobrażeń poprowadzona była zupełnie harmonijnie; ale, ostatecznie, nie chcę też być z rzędu tych ludzi z których dworował sobie już Molier, iż, ubawiwszy się na komedyi, dociekają podejrzliwie czy też uśmiali się zgodnie ze wszystkiemi prawidłami sztuki i Arystotelesa. Skoro autor dał słuchaczom dużo wesołości i nieco głębszej myśli aktorom zaś szereg dobrych ról, spełnił prawdopodobnie wszystko co sobie tutaj założył.



Nowoczesna farsa francuska miałaby prawo ubiegać się o słynną nagrodę cnoty im. Monthyona. Podczas gdy poważna literatura całej Europy jakgdyby podała sobie ręce, aby, idąc w ślady autorów Nory, Ojca i Kreutzerowskiej sonaty, podgryzać u samych podstaw istotę małżeństwa, ona jedna, ta okrzyczana, spotwarzana farsa francuska, z mądrą odwaga broni niewzruszalności tej starożytnej instytucyi. I chociaż jej bohaterom zdarza się, w akcie drugim, ślizgać nad samą krawędzią przepaści, akt trzeci kończy się zawsze tryumfalnej apoteozą ogniska rodzinnego: apoteozą, której przyświeca ewangeliczne hasło: przebaczenie, zapomnienie, pojednanie. I to drugie, mniej już ewangeliczne coprawda, że co nie wyszło na wierzch, to się nie liczy.
Na tej to ostatniej zasadzie opiera się szczęśliwy finał Panny służącej, w którym pani Legris, po szeregu gościnnych występów w krainie Cytery pod pseudonimem Nelly Rosier, podaje rękę dawnemu mężowi do nowego życia, zaś pan Lebrunois odnajduje świeże uroki w osobie młodej żony, przeobrażonej szczęśliwie dzięki fachowym radom tejże samej Nelly. Jak się to wszystko odbywa, radzę każdemu aby się poszedł sam przekonać; streszczać farsę francuską, byłoby zadaniem równie niewdzięcznem, co np. wykładać ex cathedra technikę... pocałunku.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.