Fatalna pomyłka/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Fatalna pomyłka
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.1.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czyżby zaaresztowanie Rafflesa?

Doktór Marchner postanowił wydać ucztę weselną w jednej z podmiejskich restauracyj Londynu. Spokój i szczęście malowały się na jego pięknej twarzy. Z radością spoglądał na twarze przyjaciół którzy zebrali się licznie aby uczestniczyć w tym uroczystym dniu. Był to kwiat inteligencji Londynu. Spoglądając na pannę młodą, niktby nie uwierzył, że była to prosta dziewczyna z ludu. Jej miły uśmiech i wrodzony wdzięk zjednywały jej wszystkie serca.
Od czasu do czasu doktór niespokojnym wzrokiem spoglądał w stronę stacji. Miało się wrażenie że oczekiwał kogoś, kto zwlekał z przyjazdem. Jakkolwiek ukrył przed swą młodą małżonką incydent z Tajemniczym Nieznajomym Magda dziwnym zbiegiem okoliczności była równie jak on zaniepokojona.
Nagle doktór Marchner podniósł się. Elegancki, wytwornie ubrany młody człowiek zbliżał się od strony stacji. Miał na sobie wspaniałe futro na sobolach. Jego nieskazitelny cylinder błyszczał w promieniach zimowego słońca. Doktór wybiegł na spotkanie nowego gościa.
— Cieszę się z pańskiego przybycia. Oczekiwałem pana. Przyznaję jednak, że jestem o pana bardzo niespokojny.
Doktór Marchner przedstawił go spiesznie reszcie towarzystwa. Uczta przeszła nader wesoło. Zbliżał się wieczór. Szare obłoki pokrywały niebo. Większość weselnych gości zamierzała powrócić do Londynu.
Nagle otwarły się drzwi i stanął w nich jakiś młodzieniec.
Był to Alfred Hopp.
Oczy jego płonęły złym blaskiem. W prawej ręce trzymał pakiet listów. Zbliżywszy się do nowożeńca, wręczył mu paczkę ze słowami:
— Oto ślubny prezent dla pana, panie doktorze Marchner.
Zdumienie odbiło się na twarzach zgromadzonych.
Oczekiwano jakiegoś niezwykłego wydarzenia. Młoda kobieta zbladła i z przerażeniem spojrzała na swego małżonka.
W tej chwili baron von Reutz stanął pomiędzy dwoma mężczyznami i wyrwał listy z rąk Alfreda Hoppa.
— To bezczelność — zawołał syn fabrykanta, pieniąc się z wściekłości. — Jak pan śmie sięgnąć po papiery, przeznaczone dla doktora Marchnera?
— Sądzę, że się pan myli — odparł baron von Reutz, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
— Nie, ja się nie mylę... Panie i panowie — rzekł, zwracając się do obecnych — Proszę, abyście zechcieli być świadkami tego niesłychanego wydarzenia. Ten nędznik ośmielił się skraść mi papiery.
— Pańska bezczelność zasługuje na przykładną karę. — odparł baron, wymierzając mu policzek.
— Zapłaci mi pan za to gorzko. Słuchajcie, ten nędznik, który ośmiela się pojawić tutaj, jest...
Wszyscy oczekiwali niezwykłych rewelacji. Baron Reutz zachował olimpijski spokój.
— Jeszcze nie teraz — krzyknął Hopp — Byłoby to zbyt wcześnie! Nie przeszkodzi mi jednak pan w wykonaniu mego planu. Doktorze Marchner, poślubia pan kobietę, którą kochałem. Mam do niej prawa dawniejsze niż pańskie. Dowodem tego są listy, skradzione przez barona von Reutza.
Efekt tych słów był straszliwy. Doktór Marchner zbladł i groźnym wzrokiem spojrzał na swą młodą małżonkę. Milczała. Nie miała sił, aby odpowiedzieć. Z oczu jej płynęły strumienie łez.
Baron von Reutz wystąpił o porę kroków naprzód i zwróciwszy się ku doktorowi Marchner rzekł:
— Ten łajdak skłamał. Chciał jedynie zniszczyć pańskie szczęście. Ażeby pana przekonać, że wszystko to, co powiedział, jest niecnym łgarstwem, zwracam panu listy.
Młoda kobieta, którą pierwsze słowa barona napełniły nową otuchą, zbladła jeszcze bardziej. Doktór Marchner szybko przebiegł wzrokiem kilka listów. Twarz jego rozjaśniała się stopniowo. Podbiegł do żony, schwycił jej obie ręce i począł je całować z uniesieniem.
— Wybacz mi, Magdo, że choć przez chwilę zwątpiłem o tobie. Ty zaś, niegodny łotrze, odpowiesz mi ciężko za tę zniewagę.
Alfred Hopp cofnął się przerażony.
Przyjaciele lekarza, oburzeni z powodu tego zajścia rzucili się na intruza i wypchnęli go za drzwi.
Baron Reutz ucałował ręce młodej kobiety. Ze łzami w oczach spojrzała na jego szlachetną twarz:
— Będę panu wdzięczna do końca mego życia — rzekła.
— Niech pani zostanie tylko tak uczciwą jak dotąd — odparł — Mało jest ludzi tak czystych jak pani.
Uściskiem dłoni pożegnał młodego lekarza i skierował się w stronę stacji.
Po drodze spotkał Franza Wernera.
— I ja również chciałbym wyrazić panu swą wdzięczność. Niepokoi mnie tylko jednak kwestia. W jaki sposób wybrnął pan z tego położenia bez wyjścia? Dlaczego zięć mój nic nie powiedział na kompromitujące listy mej córki?
Młody człowiek uśmiechnął się.
— Często w życiu musimy posługiwać się magicznymi sztuczkami. Przedwczoraj odebrałem od tego łotra jeden list pańskiej córki. Sądził on, że jest ode mnie sprytniejszy, lecz zawiódł się boleśnie. W nocy bowiem napisałem dwanaście listów charakterem pisma córki pańskiej. W listach tych niejednokrotnie wspominałem nazwisko doktora Marchnera, nie szczędząc mu przy tym pochlebnych uwag. Był to jedyny sposób, ażeby obrócić w niwecz okrutne oskarżenie.
— Dobroczyńco ludzkości! — wykrzyknął Franz Werner, ściskając z uniesieniem jego ręce.
Baron von Reutz sięgnął ręką do kieszeni swego płaszcza. Wyciągnął stamtąd plik prawdziwych listów i wręczył je starcowi.
— Niech je pan zachowa, panie Werner. Jeśliby kiedykolwiek Magda zapomniała o swym ciężkim przeżyciu i gdyby jej groziło wkroczenie na złą drogę, niech jej pan pokaże te listy, a oprzytomnieje z pewnością.
Pożegnał starca i szybkim krokiem udał się na stację.
— Dziwię się, że nie widzę tutaj agentów policji — szepnął do siebie. — Jakiż plan uknuł mój przyjaciel Hopp.
Zatrzymał się i z uwagą spoglądał na ziemię.
W cieniu drzew otaczających stację stało dwuch ludzi. Jednym z nich był Alfred Hopp, drugim — jakiś osobnik o twarzy skończonego łotra. Jakkolwiek ubrany był elegancko, wygląd jego zdradzał, że nigdy nie pokazywał się w przyzwoitym towarzystwie. Jego silne ręce rozsadzały poprostu cienkie skórkowe rękawiczki. Na ciężkiej kwadratowej głowie miał szary filcowy kapelusz.
— Pamiętasz co ci obiecałem Fritz — rzekł Hopp — musisz spisać się dzielnie.
— Może pan być o mnie spokojny — rzekł drugi — W London East nikt nie może się równać ze mną pod względem odwagi.
— Jutro poczekasz na mnie w umówionym miejscu. Przyniosę ci pieniądze. Nie zapomnij wysiąść przed wejściem do Hyde Parku. Pod żadnym pozorem nie wolno ci pojechać dalej. W tym samym pociągu będzie jechał Baxter wraz z pięciu policjantami. Miej się na baczności.
Człowiek, przezwany przez Hoppa Fritzem, wybuchnął śmiechem i zniknął. Nasunąwszy kapelusz na głowę szedł od wagonu do wagonu, zaglądając do środka przez okno. Wyglądało, jak gdyby kogoś szukał. Po jakimś czasie dość elegancko ubrany młody mężczyzna wszedł do wagonu i zajął miejsce w jednym z przedziałów. Pociąg ruszył. Przejeżdżali przez pokryty śnieżnym całunem las.
Raffles wtulił się wygodnie w kąt wagonu. Zamknął oczy i udawał, że śpi. Z pod pół przymkniętych powiek obserwował każdy ruch swego dziwnego towarzysza podróży. Podróżny nie zwracał początkowo na Rafflesa żadnej uwagi. Widząc, że śpi, zbliżył się do okna. Nasunął jeszcze bardziej kapelusz na czoło i nagle zwrócił się wstronę Rafflesa. Pierś Tajemniczego Nieznajomego podnosiła się równym oddechem.
Nagle Fritz podniósł rękę do góry i szybkim ruchem zgasił światło. W parę minut później Fritz wyskakiwał śpiesznie z tego samego wagonu. Na głowie jego widniał cały szereg ran. Z zadowoleniem uczuł pod sobą miękką warstwę śniegu.


∗             ∗

— Czy jest pan aby pewien, że w pociągu tym znajduje się Raffles? — zapytywał po raz trzeci Baxter Alfreda Hoppa, — który zawiadomił go telefonicznie, że Tajemniczy Nieznajomy będzie jechał pociągiem z N. o godzinie w pół do siódmej wieczorem. Pociąg ten miał odejść lada chwila.
— Może mnie pan nazwać największym osłem w całym Londynie, jeśli nie dostarczę panu tym razem Rafflesa, żywego, czy umarłego.
Baxter z zaczerwienioną ze wzruszenia twarzą przebiegł szereg wagonów w asyście Hoppa.
— Do piorunów, co się tu stało?
— Pomóżcie mi przede wszystkim — rzekł jakiś starzec — czy nie widzicie, panowie, że mam związane ręce i nogi?
W istocie, był on skrępowany mocnymi sznurami.
— Szybko! Szybko! — zawołał. — Mój portfel! Skradziono mi trzy tysiące franków.
— Ale któż jest złodziejem?
— Kto? — jęknął starzec — Raffles... Raffles mnie steroryzował, a później okradł.
Młody Hopp nie odezwał się ani słowa. Zabrano się niezwłocznie do pościgu. Zaalarmowano okoliczne posterunki policji.
Wreszcie po gorącej bitwie około godziny dziesiątej wieczorem Raffles został zatrzymany. Usiłował wprawdzie w przebraniu wymknąć się policji, lecz wysiłki jego spełzły na niczym. Otoczony ze wszech stron, stracił wszelką nadzieję ratunku.


∗             ∗

Nazajutrz rano na pierwszych stronach wszystkich pism pojawiła się sensacyjna wiadomość, że Raffles został zaaresztowany:

„Raffles w więzieniu! Raffles kłamie! Raffles utrzymuje, że jest kim innym, lecz nie chce powiedzieć kim! Raffles utrzymuje, że jest Francuzem i ma przy sobie papiery na nazwisko lorda Listera. Lord Lister jest Rafflesem!“

Wyrywano sobie gazety. Z zapartym oddechem czytano szczegółowe opisy aresztowania Rafflesa i ostatniego jego wyczynu kradzieży kolejowej. Znaleziono przy Rafflesie pieniądze skradzione podróżnemu. Inspektor Baxter sam zwrócił je poszkodowanemu. Raffles widząc, że łańcuch dowodów otacza go coraz silniej, przyznał sędziemu śledczemu, że jest Tajemniczym Nieznajomym, od bardzo długiego czasu poszukiwanym przez policję.
Proces miał się odbyć za dwa miesiące.
W dwa dni po zaaresztowaniu Rafflesa zdarzył się niezwykły wypadek. Sędzia śledczy, prowadzący sprawę, został nagle wezwany do telefonu.
— Czy pan jest sędzią śledczym?... Tak?... Dowiedziałem się, że wygłasza pan pod adresem Rafflesa szereg zniewag. Czy zna go pan?
— Oczywista, że znam Rafflesa, — odparł sędzia, wściekły, że go odrywają od zajęć. — Przyczynił mi dość kłopotu swą sprawą. Nie uważam go za tak wytwornego, za jakiego uchodził.
— Ach — odparł nieznajomy — Słyszałem o nim bardziej przychylną opinię. Kiedy odbędzie się proces?
— Za dwa miesiące.
— Jeszcze chwilka, panie sędzio. Raffles niestety nie będzie obecny na rozprawie.
— Postaram się o to, aby był obecny.
— Ja jednak powtarzam, że nie będzie.
Sędzia śledczy z wściekłością rzucił tubę.
W dwie minuty później do gabinetu sędziego wszedł naczelnik więzienia, w którym przebywał Raffles.
— Słówko, panie sędzio... W tej chwili otrzymałem list, w którym Raffles ostrzega mnie, że nie będzie obecny na procesie.
— Co? Idzie tu prawdopodobnie o jakiś niesmaczny żart.
— Jestem tego samego zdania. Najsmutniejsze jednak jest, że mamy próbę pisma autentycznego Rafflesa i po porównaniu doszliśmy do wniosku, że obydwa listy pisała jedna i ta sama osoba.
— Ależ drogi naczelniku, przecież Raffles jest pańskim więźniem. Nie mógłby wysyłać niecenzurowanych listów z celi.
— Powtarzałem to już sobie kilkakrotnie dla uspokojenia. Niepokoi mnie jednak inna jeszcze rzecz. Trzykrotnie zostałem wezwany do telefonu przez jakiegoś osobnika który podawał się za Rafflesa. Zupełnie tracę głowę.
Przez otwarte okno dochodziły z ulicy głosy sprzedawców gazet.

Nowy wyczyn Rafflesa! Raffles przebywając w więzieniu, dokonywuje jednocześnie włamania! Kradzież dwuch milionów w domu Roberta Laknera!...

Obydwaj mężczyźni spojrzeli na siebie w osłupieniu. W tej chwili otwarły się drzwi i ukazał się w nich prokurator.
— Gazety szybko dowiadują się o przestępstwach — rzekł. — W tej chwili wracam z willi Roberta Laknera. Zręczny włamywacz zabrał mu dwa miliony. Gdybym nie wiedział, że Lakner to stary lichwiarz i złodziej, współczułbym mu serdecznie. Cóż panowie na ten list, panie sędzio?
Naczelny prokurator rzucił na biurko sędziowskie następujący list:

Pozwalam sobie zawiadomić opinię publiczną, że wziąłem na siebie rolę sędziego, ponieważ władze wymiaru sprawiedliwości były bezczynne wobec znanego łotra i lichwiarza jakim jest Robert Lakner.
Miałbym ochotę ujawnić kilka faktów, które wziąłem z prywatnej korespondencji pana Laknera. Niestety, zbliża się pora powrotu do celi.

JOHN C. RAFFLES

Sędzia śledczy uderzył pięścią w stół.
— To nie do wiary... Tracę poprostu głowę.
— Cóż pan na to — zapytał prokurator, zwracając się do dyrektora więzienia.
— Nic... Wiem, że Raffles siedzi pod kluczem i to wszystko...
— Oszaleję! — jęknął sędzia śledczy. — Niech mi tu natychmiast sprowadzą Rafflesa.
Po upływie dziesięciu minut dwóch policjantów sprowadziło więźnia.
— Czy komunikujecie się z kimś poza więzieniem?
— Nie — odparł więzień.
— Siadajcie... Czy pan pali? — rzekł sędzia, częstując go papierosami. — palił pan prawdopodobnie równie dobre na wolności...
— Oczywista — odparł rzekomy Raffles.
— Proszę opowiedzieć mi szczegóły dzisiejszego włamania do Laknera?
— U Laknera? Przecież to moje dzieło...
— Jakto? Przecież jest pan zamknięty w swojej celi?
— Zabrano mnie przed chwilą stamtąd, aby mnie przyprowadzić tutaj...
— Zabrać go z powrotem! — krzyknął sędzia wściekły do strażników więziennych.
Po jego wyjściu prokurator, sędzia i naczelnik więzienia spojrzeli po sobie niepewnie.
W tej chwili zadźwięczał telefon.
— Tu sędzia śledczy? Kto mówi? Raffles? Do diabła!
Nastąpiła pauza.
— Czemu kazał mi pan wracać do mojej celi? — zapytał ten sam głos — Wszystkie badania nie doprowadzą do żadnego rezultatu. Proszę mnie zostawić raz na zawsze w spokoju. W żadnym razie nie stawię się na rozprawę...
— Skąd pan telefonuje?
— Z urzędu pocztowego numer 29, panie sędzio. Kiedy policja tu się zjawi, będę daleko.
Sędzia śledczy opowiedział przebieg tej rozmowy swym kolegom.
— Jedno tylko można jeszcze zrobić — rzekł naczelnik więzienia. — W celi Rafflesa umieszczę specjalnego dozorcę, który będzie go pilnował we dnie i w nocy.
Plan przyjęto jednogłośnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.