Fatalna pomyłka/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Fatalna pomyłka
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.1.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mistrzowski gest

Zbliżał się dzień procesu Rafflesa. Prokuratorem, oskarżającym w tym procesie, był wybitny prawnik i świetny mówca. Sile swej argumentacji i potędze wymowy zawdzięczał opinię, że tam gdzie on popiera oskarżenie, wyrok uniewinniający zapaść nie może.
Zainteresowanie procesem było olbrzymie.
Panie i panowie z towarzystwa rozchwytywali bilety wstępu.
Prokurator był człowiekiem niezmiernie bogatym. Zamieszkiwał stary, trochę pusty pałac w okolicy Regent Parku.
Dochodziła godzina jedenasta wieczorem. Prokurator zwolnił lokaja, gdyż lubił pracować w samotności. Siedząc w swym gabinecie za biurkiem, otworzył akta, na których było wypisane wielkimi literami: „Raffles“.
Dokoła panowała cisza, przerywana od czasu do czasu trzaskaniem starych mebli.
Prokurator miał właśnie zamiar odwrócić stronę i zacząć pisać notatki, gdy nagle okrzyk przerażenia wydarł się z jego ust: Strona była zapisana kompletnie.
Nie wierzył własnym oczom. Nałożył okulary.
— Za dużo dziś wypiłem — szepnął, wstając od fotelu i poddawszy cały pokój starannym oględzinom.
Jeszcze raz spojrzał na rękopis:
— Jestem widocznie zdenerwowany i przepracowany... Za chwilę odzyskam zwykłą równowagę umysłu... Przeklęta kartka...
Nagle przypomniał sobie, że nie przeczytał jeszcze nawet treści tajemniczych notatek... Nie ulegało kwestii, że charakter pisma był jego... Może nie przypominał sobie poprostu, że notatki te sporządził wcześniej?
Pochylił się i zaczął czytać:

„Z całą pewnością nie zdołam sobie przypomnieć, że to ja sam napisałem te słowa. Umysł mój ostatnimi czasy zdradza wielką zmienność nastawień w stosunku do jednej i tej samej kwestii. Pewien jestem, że to co piszę teraz jest prawdą.
Raffles jest niewinny.
Jest niewinny i dlatego uważam, że wyrok skazujący byłby w danym wypadku krzyczącą niesprawiedliwością.
Nakazuję sam sobie spokój i skupienie... tak, jak gdybym ulegał hypnozie. Następnie podniosę głowę i spojrzę na wiszący nad biurkiem portret Chamberlaina...“

Prokurator machinalnie spojrzał w stronę portretu. Jakiś bezwład sparaliżował jego członki. Krzyknął zduszonym głosem. Portret żył, poruszał oczyma, spoglądał nań ironicznie.
Po paru chwilach portret wyszedł z ramy i skierował się wprost ku niemu:
— Jak śmiesz zachowywać się w ten sposób? — zawołał prokurator.
— Jestem Raffles! — odparł pan z portretu, uśmiechając się spokojnie. — Raffles? Tak czy inaczej, jest pan niezawodnie wcieleniem szatana! Jak pan tu wszedł?
— W sposób bardzo prosty. Mój wytrych otwiera wszystkie zamki.
Prokurator spojrzał na niego uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam człowiek, którego zamknięto w więzieniu. Sięgnął po telefon. — Uprzedził go Raffles:
— Bez niepotrzebnego alarmu — rzekł. — Byłbym sam opuścił dom pański, gdyby nie wrócił pan o dwie minuty za wcześnie...
— Jak długo pan u mnie bawi? — zapytał prokurator, starając się nieznacznie sięgnąć do szufladki, w której miał nabity rewolwer.
Raffles usiadł.
— Jakoś nie ma pan ochoty do zadawania mi pytań, panie prokuratorze — zagadnął spokojnie.
W tej samej chwili szufladka otworzyła się.
— Na kolana zbrodniarzu! — zawołał prokurator, wyprostowawszy się z bronią w ręku. — Jesteś w moim ręku!
Raffles ani drgnął.
— Czemu? Sądzę, że powinien pan być zadowolony, pozbywając się mnie w sposób bardziej uprzejmy...
— Jeśli ruszysz się, strzelam.
— Nie ma pan prawa, panie prokuratorze... Nie znajduje się pan w stanie obrony koniecznej... Prokurator i zabójstwo? Pfe...

Prokurator cofnął gotową do strzału rękę. Rzucił się na Rafflesa, starając się przewrócić go na ziemię... Daremny trud! Raffles z łatwością odparował jego ciosy.

— Uwaga, bo strzelam — powtórzył rozwścieczony.
— Nic z tego... Zdążyłem uprzednio wyjąć wszystkie naboje. Najmądrzej będzie, jeśli pozwoli mi pan odejść w spokoju, — spojrzał na zegarek. — Za pół godziny muszę być z powrotem w mojej celi.
Raffles wyjął rewolwer:
— Ten jest nabity z całą pewnością. Proszę więc nie utrudniać mi wyjścia, gdyż będę musiał zrobić użytek z broni.
Prokurator chwycił się wreszcie innego sposobu:
— Nie będę oczywista czynił panu najmniejszych trudności. Proszę mi tylko przyrzec jednak, że się pan stawi na rozprawę.
— Jeśli panu tak na tym zależy, stawię się.
— Słowo honoru?
— Słowo honoru.
Raffles ukłonił się uprzejmie i skierował w stronę drzwi.
Prokurator zaczekał, aż Raffles zeszedł ze schodów, po czym szybko rzucił się do drzwi. Były zamknięte z zewnątrz. Była to znów sprawka Rafflesa... Zatelefonował po policję. Gdy przybyła na miejsce, Raffles był już daleko.
Po wyjściu policji prokurator skonstatował brak pięciuset funtów ze swej kasety. Zamiast pieniędzy znalazł krótki liścik:

Honoraria adwokackie są dość wysokie. Ponieważ do mej obrony postanowiłem poprosić jednego z najlepszych adwokatów, pozwoliłem sobie skorzystać z pańskiej kasy. Pan był przyczyną tego wydatku, musi się pan przyczynić do jego pokrycia.

Prokurator złamany, padł na fotel.
Tymczasem Raffles udał się do Hotelu Metropole. Spotkał go zaniepokojony Charley Brand.
— Będzie dobrze... Nie bój się o mnie... — uspakajał go Lister.
— Wszystkie gazety opowiadają o twych karkołomnych sztuczkach... Opowiedz mi w jaki sposób udaje ci się wmówić policji i sądowi, że siedzisz w więzieniu, podczas gdy broisz sobie najspokojniej na wolności?
— Opowiem ci to od początku. Pamiętasz, że w czasie mojej ostatniej podróży zostałem napadnięty przez jakiegoś zbója. Pozwoliłem mu się ograbić, zabrać wszystkie papiery na nazwisko Lorda Listera a nawet pieniądze. Było mi to na rękę, ponieważ w tym samym pociągu jechał Baxter z policją, aby mnie aresztować... Gdy opryszek, ograbiwszy mnie, chciał mnie pozbawić życia, skoczyłem nagle i powaliłem go na ziemię. W czasie szamotania się drzwi wagonu otworzyły się nagle, i złodziej wypadł w biegu z pociągu. Ja natomiast uciekłem się do następującego podstępu. Jak wiesz, posiadam płyn, który w ciągu kilku minut zmienia mnie do niepoznania. Jest to substancja silnie ściągająca tkankę skóry. Tworzą się po posmarowaniu na twarzy zmarszczki, które nadały mi wygląd starca siedemdziesięcioletniego. W jednej chwili wydobyłem z kieszeni sztuczną siwą brodę i pomalowałem włosy. Związałem się sznurami i począłem wzywać pomocy. Pociąg zatrzymano i znaleziono w śniegu przy torze nieprzytomnego poranionego człowieka. Miał papiery na nazwisko Lorda Listera. Policja posunęła swą uprzejmość do tego stopnia, że zwróciła mi zrabowane przez tego opryszka 500 funtów, co mnie niezmiernie ucieszyło. Sam opryszek, po dojściu do przytomności, wolał przyznać się do tego, że jest lordem Listerem, niż do swego własnego nazwiska... Jest to niebezpieczny zbrodniarz, poszukiwany od dawna przez policję.
— Cóż zamierzasz dalej?
— Przede wszystkim musimy uregulować rachunek. Wyprowadzamy się z tego hotelu.
Zarzucił na ramiona futro.
— Dokąd idziesz? — zapytał Charley.
— Do adwokata Newmana, obrońcy Rafflesa... Muszę mu dać kilka wskazówek. Z uśmiechem opowiedział swemu przyjacielowi o swym najnowszym planie. Charley znalazł w nim tyle zabawnych momentów, że pokładał się poprostu ze śmiechu.
Upłynęły dwa dni.
Wielka sala rozpraw napełniła się ludźmi. Prokurator zdradzał dziwne zdenerwowanie. Wprowadzono oskarżonego. Szmer rozczarowania rozszedł się po sali. Każdy wyobrażał sobie Tajemniczego Nieznajomego, jako wytwornego światowca. Tymczasem oskarżony absolutnie nie odpowiadał krążącym o nim wersjom.
— Wyraża się gminnie — zauważył ktoś półgłosem.
— Czyś widziała jego okropne ręce — szepnęła jedna z kobiet do swej sąsiadki.
Inne jednak zaprotestowały. Mimo wszystko uważały, że Raffles jest czarujący. Trzy pierwsze dni procesu upłynęły pod znakiem nudy. Raffles bronił się niezręcznie i plątał w wyjaśnieniach. Dopiero czwartego dnia rozpoczął prokurator swą mowę. Jego argumenty były dla oskarżonego druzgoczące.
Po nim zabrał z kolei głos obrońca.
— Wysoki trybunale i panowie przysięgli! — rozpoczął. — Chodzi nam o szereg zbrodni popełnionych przez Rafflesa. Sam pan prokurator przyznał, że były to przestępstwa specjalnego rodzaju, że nigdy przestępca sam nie spożywał owoców swojej zbrodni. Zabierał pieniądze jednym, aby oddawać je drugim.
Gromada wydziedziczonych, biednych i nieszczęśliwych miała w Rafflesie jedynego opiekuna... Odbierał pieniądze tym, którzy zdobyli je w sposób nieuczciwy i oddawał tym, których skrzywdzili. Czy w takich warunkach znajdzie się choć jeden z was, panowie sędziowie przysięgli, który z czystym sumieniem będzie głosował za wyrokiem skazującym?
Żądam wydania zaocznego wyroku uniewinniającego.
— Myli się pan, panie obrońco! — zwrócił mu uwagę przewodniczący. — Przecież Raffles siedzi na ławie oskarżonych. Jakże może się pan domagać wyroku zaocznego?
— Nie popełniłem omyłki... Oskarżony Raffles jest nieobecny. Ten, który siedzi na ławie oskarżonych, nie ma nic wspólnego z prawdziwym Rafflesem. Zapanowało poruszenie.
Oskarżony skurczył się i zamilkł. Dopiero wzięty w krzyżowy ogień pytań przyznał, że nazywa się Fritz i ma niejedną zbrodnię na sumieniu. Na rozkaz prokuratora został odprowadzony do więzienia.
— Gdzież jest w takim razie Raffles? — zagadnął prokurator. — Nie wiem, czy panu wiadomo, panie mecenasie Newman, że Raffles zobowiązał się wobec mnie słowem honoru, że przybędzie na rozprawę? Widzę, że nie dotrzymał słowa...
— Myli się pan po raz wtóry panie prokuratorze... Raffles jest tu na sali. Zechce pan wydać polecenie policji, aby zwolniła skrępowanego we własnej kancelarji adwokata Newmana...
Szybkim ruchem zdarł perukę z głowy i potarł twarz. Zmarszczki znikły i ustąpiły miejsca młodzieńczej śniadej cerze.
— Ja jestem Raffles!...
Przez chwilę stał spokojnie, hypnotyzując wzrokiem sąd i publiczność.
Znajdował się tuż w pobliżu Baxtera i całej sfory Scotland Yardu!
Ukłonił się i zniknął w tłumie.
W tej samej chwili zarządzono za nim pogoń.
Bezskutecznie przeszukiwano wszystkie zakamarki Pałacu Sprawiedliwości.
Daremnie przetrząśnięto wszystkie skrytki w okolicy. Tajemniczy Nieznajomy zniknął jak kamień w wodzie. Myliłby się jednak ten, ktoby sądził, że Raffles uciekł.
Wśród ogólnego zamieszania wszedł do pokoju narad i na stole sędziowskim skreślił słów parę.
Kilku woźnych zdyszanych kręciło się po korytarzu:
— Co tam słychać? — zapytał — Złapaliście Rafflesa?
— Gdzieżby tam. — odparli. — To szatan nie człowiek!
Gdy sędziowie wrócili do swego gabinetu zastali tam następujący list:

Serdeczne pozdrowienia przesyła
RAFFLES.

Inspektor Baxter miotał się jak szalony. Kompromitacja była olbrzymia.
Nagle wezwano go do telefonu.
— Założę się, że to mówi Raffles — rzekł nieszczęsny inspektor.
— Nie, tu Baxter — odparł znajomy głos.
Baxter czuł, że nerwy odmawiają mu posłuszeństwa.
Tak zakończyła się nowa przygoda Tajemniczego Nieznajomego.

Koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.