Strona:PL Lord Lister -09- Fatalna pomyłka.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
11

łem pana. Przyznaję jednak, że jestem o pana bardzo niespokojny.
Doktór Marchner przedstawił go spiesznie reszcie towarzystwa. Uczta przeszła nader wesoło. Zbliżał się wieczór. Szare obłoki pokrywały niebo. Większość weselnych gości zamierzała powrócić do Londynu.
Nagle otwarły się drzwi i stanął w nich jakiś młodzieniec.
Był to Alfred Hopp.
Oczy jego płonęły złym blaskiem. W prawej ręce trzymał pakiet listów. Zbliżywszy się do nowożeńca, wręczył mu paczkę ze słowami:
— Oto ślubny prezent dla pana, panie doktorze Marchner.
Zdumienie odbiło się na twarzach zgromadzonych.
Oczekiwano jakiegoś niezwykłego wydarzenia. Młoda kobieta zbladła i z przerażeniem spojrzała na swego małżonka.
W tej chwili baron von Reutz stanął pomiędzy dwoma mężczyznami i wyrwał listy z rąk Alfreda Hoppa.
— To bezczelność — zawołał syn fabrykanta, pienąc się z wściekłości. — Jak pan śmie sięgnąć po papiery, przeznaczone dla doktora Marchnera?
— Sądzę, że się pan myli — odparł baron von Reutz, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
— Nie, ja się nie mylę... Panie i panowie — rzekł, zwracając się do obecnych — Proszę, abyście zechcieli być świadkami tego niesłychanego wydarzenia. Ten nędznik ośmielił się skraść mi papiery.
— Pańska bezczelność zasługuje na przykładną karę. — odparł baron, wymierzając mu policzek.
— Zapłaci mi pan za to gorzko. Słuchajcie, ten nędznik, który ośmiela się pojawić tutaj, jest...
Wszyscy oczekiwali niezwykłych rewelacji. Baron Reutz zachował olimpijski spokój.
— Jeszcze nie teraz — krzyknął Hopp — Byłoby to zbyt wcześnie! Nie przeszkodzi mi jednak pan w wykonaniu mego planu. Doktorze Marchner, poślubia pan kobietę, którą kochałem. Mam do niej prawa dawniejsze niż pańskie. Dowodem tego są listy, skradzione przez barona von Reutza.
Efekt tych słów był straszliwy. Doktór Marchner zbladł i groźnym wzrokiem spojrzał na swą młodą małżonkę. Milczała. Nie miała sił, aby odpowiedzieć. Z oczu jej płynęły strumienie łez.
Baron von Reutz wystąpił o porę kroków naprzód i zwróciwszy się ku doktorowi Marchner rzekł:
— Ten łajdak skłamał. Chciał jedynie zniszczyć pańskie szczęście. Ażeby pana przekonać, że wszystko to, co powiedział, jest niecnym łgarstwem, zwracam panu listy.
Młoda kobieta, którą pierwsze słowa barona napełniły nową otuchą, zbladła jeszcze bardziej. Doktór Marchner szybko przebiegł wzrokiem kilka listów. Twarz jego rozjaśniała się stopniowo. Podbiegł do żony, schwycił jej obie ręce i począł je całować z uniesieniem.
— Wybacz mi, Magdo, że choć przez chwilę zwątpiłem o tobie. Ty zaś, niegodny łotrze, odpowiesz mi ciężko za tę zniewagę.
Alfred Hopp cofnął się przerażony.
Przyjaciele lekarza, oburzeni z powodu tego zajścia rzucili się na intruza i wypchnęli go za drzwi.
Baron Reutz ucałował ręce młodej kobiety. Ze łzami w oczach spojrzała na jego szlachetną twarz:
— Będę panu wdzięczna do końca mego życia — rzekła.
— Niech pani zostanie tylko tak uczciwą jak dotąd — odparł — Mało jest ludzi tak czystych jak pani.
Uściskiem dłoni pożegnał młodego lekarza i skierował się w stronę stacji.
Po drodze spotkał Franza Wernera.
— I ja również chciałbym wyrazić panu swą wdzięczność. Niepokoi mnie tylko jednak kwestia. W jaki sposób wybrnął pan z tego położenia bez wyjścia? Dlaczego zięć mój nic nie powiedział na kompromitujące listy mej córki?
Młody człowiek uśmiechnął się.
— Często w życiu musimy posługiwać się magicznymi sztuczkami. Przedwczoraj odebrałem od tego łotra jeden list pańskiej córki. Sądził on, że jest ode mnie sprytniejszy, lecz zawiódł się boleśnie. W nocy bowiem napisałem dwanaście listów charakterem pisma córki pańskiej. W listach tych niejednokrotnie wspominałem nazwisko doktora Marchnera, nie szczędząc mu przy tym pochlebnych uwag. Był to jedyny sposób, ażeby obrócić w niwecz okrutne oskarżenie.
— Dobroczyńco ludzkości! — wykrzyknął Franz Werner, ściskając z uniesieniem jego ręce.
Baron von Reutz sięgnął ręką do kieszeni swego płaszcza. Wyciągnął stamtąd plik prawdziwych listów i wręczył je starcowi.
— Niech je pan zachowa, panie Werner. Jeśliby kiedykolwiek Magda zapomniała o swym ciężkim przeżyciu i gdyby jej groziło wkroczenie na złą drogę, niech jej pan pokaże te listy, a oprzytomnieje z pewnością.
Pożegnał starca i szybkim krokiem udał się na stację.
— Dziwię się, że nie widzę tutaj agentów policji — szepnął do siebie. — Jakiż plan uknuł mój przyjaciel Hopp.
Zatrzymał się i z uwagą spoglądał na ziemię.
W cieniu drzew otaczających stację stało dwuch ludzi. Jednym z nich był Alred Hopp, drugim — jakiś osobnik o twarzy skończonego łotra. Jakkolwiek ubrany był elegancko, wygląd jego zdradzał, że nigdy nie pokazywał się w przyzwoitym towarzystwie Jego silne ręce rozsadzały poprostu cienkie skórkowe rękawiczki. Na ciężkiej kwadratowej głowie miał szary filcowy kapelusz.
— Pamiętasz co ci obiecałem Fritz — rzekł Hopp — musisz spisać się dzielnie.
— Może pan być o mnie spokojny — rzekł drugi — W London East nikt nie może się równać ze mną pod względem odwagi.
— Jutro poczekasz na mnie w umówionym miejscu. Przyniosę ci pieniądze. Nie zapomnij wysiąść przed wejściem do Hyde Parku. Pod żadnym pozorem nie wolno ci pojechać dalej. W tym samym pociągu będzie jechał Baxter wraz z pięciu policjantami. Miej się na baczności.
Człowiek, przezwany przez Hoppa Fritzem, wybuchnął śmiechem i zniknął. Nasunąwszy kapelusz na głowę szedł od wagonu do wagonu, zaglądając do środka przez okno. Wyglądało, jak gdyby kogoś szukał. Po jakimś czasie dość elegancko ubrany młody mężczyzna wszedł do wagonu i zajął miejsce w jednym z przedziałów. Pociąg ruszył. Przejeżdżali przez pokryty śnieżnym całunem las.
Raffles wtulił się wygodnie w kąt wagonu. Zamknął oczy i udawał, że śpi. Z pod pół przymkniętych powiek obserwował każdy ruch swego dziwnego towarzysza podróży. Podróżny nie zwracał początkowo na Rafflesa żadnej uwagi. Widząc, że śpi, zbliżył się