Emigracja — Rok 1863/W Wielkopolsce

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Emigracja — Rok 1863
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W Wielkopolsce.

Dawno nie widzieliśmy prastarego grodu, kolebki państwa polskiego, Poznania. Zagarnęły go Prusy przy drugim rozbiorze, i odtąd ciszej jakoś w taj dzielnicy, niż w innych częściach zagrabionej Polski.
Czy pogodziła się ze swoim losem? czy jej dobrze? czy ciśnie ją stopa Prusaka tak mocno, że jęku wydać nie ma siły?
Na chwilę ożyła pod Napoleonem, ale milczy w roku 30-ym. Niewielu Poznańczyków walczyło w szeregach, snadź mocniejszy trzymał ich łańcuch.
Bo o sercu braterskiem świadczy gorące współczucie najodważniejszych jednostek, gościnność z jaką przyjmują nieszczęsnych wygnańców, pomoc dla kalek, starców.
W szpitalach wojskowych od pierwszego strzału zjawia się jasna postać Emilji Szczanieckiej, z możnego domu w księstwie, i przez cały czas wojny jest dla rannego żołnierza aniołem opiekuńczym. Jej widok rozjaśnia wynędzniałe twarze, w sercach budzi otuchę i nadzieję.
Jest niestrudzona. Dochód z wielkiego majątku przeznacza na niesienie ulgi nieszczęśliwym, oddaje im wszystkie siły i czas wszystek. Jej dom przytułkiem kalek; nikt napróżno nie zwraca się do niej o pomoc; najbliższe jej sercu potrzeby młodzieży, jej nauka, przyszłość.
I Prusak na to wszystko pozwala?
Niebardzo: grozi jej konfiskata majątku, więzienie, pomimo to o łaskę prosić nie chce. Jeśli będzie skrzywdzona, zniesie krzywdę, jak tylu innych.
I król pruski nie podpisuje wyroku: nie śmie karać za czyny miłosierdzia. Wynosi się tą łaską ponad cara: przebacza szlachetnej, że śmiała być Polką.
Przepłynęła przez księstwo fala tułaczy-pielgrzymów, zostać im tu niewolno, choć pamiętać o nich wciąż trzeba. Na miejscu jednak jest praca ważniejsza. Tamci spełnili swoje i może straceni, tu budować należy gmach przyszłości.
Budować, ochraniać i tworzyć. Rozumieją to wszyscy i pracują cicho, poważnie, w milczeniu.
Rząd jest baczny i czujny, lecz nie dziki. Chłopów uwłaszczono jeszcze przed rokiem 30-ym (1823) i kraj zyskał obywateli, których tylko wychować trzeba. Rząd daje szkołę, trzeba w niej bronić polskości. Trzeba czuwać nad duchem narodu.
Czuwają nad nim najgorętsze serca, najrozumniejsze głowy. Nie orężem tu walczyć — zbyt nierówne siły! ale pracą, nauką, pracą. Wierzą, że światło i praca zwycięży.
Przyjaciel Szczanieckiej, doktór Karol Marcinkowski, chce wznieść w Poznaniu twierdzę: gniazdo polskie.
Gdzież ma się udać Polak, który tu przybędzie szukać braci, a nie zna miasta? Gdzie skupić się, rozniecić to jasne ognisko, coby zdaleka wskazywało drogę, świeciło i ogrzewało?
Polacy potrzebują tu wspólnego dachu, gdzieby ich każdy znalazł, gdzieby dla każdego było polskie schronienie, gdzieby się mógł dowiedzieć, co i jak ma czynić. I na poznańskim rynku rośnie z fundamentów gmach obszerny i mocno zbudowany: Bazar polski. To niby ta maleńka piędź ziemi nasza własna. Tu przyjezdny zatrzyma się u swoich, tu znajdzie polskie sklepy, tu mu Polak towar sprzeda, tu najłatwiej porozumie się ze swymi, tu jest u siebie. Tu wydatki jego nie idą w ręce obcych, lecz wspierają mrówczą pracę dla przyszłości.
To wielkie dzieło, choć skromne napozór, stworzył człowiek ubogi, cichy. Własnych pieniędzy nie miał, dali inni, bo tam już wiedzą, że w jedności siła, i w pracy użytecznej dłoń sobie podają ludzie sprzecznych przekonań. Wiedzą, że cel ich jeden.
Oprócz Bazaru ten sam Marcinkowski zakłada Towarzystwo Pomocy Naukowej dla młodzieży i ubogich dzieci polskich. Możni dają pieniądze, a on pracę. I setki, tysiące dzieci najuboższych kształcą się podług zdolności na dzielnych synów swej ziemi.
I rzecz niezmiernie ważna: wcześniejsze niż w innych zaborach uwłaszczenie wcześniej tu niż gdzieindziej uczyniło chłopa obywatelem-Polakiem.
Korzystając z praw istniejących, utworzono „Kółka rolnicze włościańskie“, w których szlachta mogła zbliżyć się do ludu i zbratać się z nim szczerze. Ta praca szybko wielkie wydała owoce, a twórcami jej byli przedewszystkiem Jackowski obywatel i ksiądz Wawrzyniak.



Czas płynie, wszystko się zmienia na świecie, choć niekiedy bardzo powoli. I w Poznańskiem zmienia się wiele.
Ucisk coraz silniejszy: w szkołach język niemiecki, polskie zamykają stopniowo, wprowadzono cenzurę, usuwają Polaków od urzędów, rząd zabrał kościelne majątki, ksiądz musi umieć po niemiecku.
To wszystko budzi chęć oporu, walki, a że otwartej prowadzić nie można, więc zaczyna się tajna: konspiracja. Zawiązują niewinne „Towarzystwo zabaw“. Bawić się przecież wolno. Ułatwia to zebrania, niby towarzyskie, ale mało na nich zabawy. Za to wiele się mówi o oświacie i nauczaniu, naturalnie tajnem, o książkach, bibljoteczkach i łączności z ludem. To bardzo piękna praca te zabawy.
Bywają na nich coraz częściej goście z dalekich stron, z Paryża, znani nam emisarjusze. Przywożą nowiny ze świata.
Wiemy, że w Paryżu prawie od początku podzielili się wychodźcy głównie na dwa obozy: rewolucjoniści pragną przewrotu i walki jak najprędzej. Wierzą, że to nastąpi w całej Europie i w jak najkrótszym czasie. Spadną królom korony, a lud obejmie władzę. Wtedy zbratanie ludów. Koniec krzywdom, precz z tyranami, i Polska zmartwychwstanie przez lud i dla ludu. Obóz zachowawczy w takie nagłe zmiany nie wierzy, on stoi przy tradycji i przeszłości, konstytucji 3-go maja, którą trzeba rozszerzyć i ulepszyć przez zupełne zrównanie w prawach wszystkich stanów. Poeta Krasiński określa to w słowach: „Jeden tylko, jeden cud: z szlachtą polską polski lud“.
Łatwo poznać, jaką drogą szedł dotychczas Poznań, ale dziś co innego. W Bazarze jacyś goście z zagranicy, w całem mieście ruch większy i żywsze spojrzenia, choć usta milczą tajemniczo.
Przybył sam Mierosławski, wódz powstania i rewolucji we wszystkich trzech zaborach. Pełen wiary w zwycięstwo, dzielny żołnierz, energiczny i stanowczy, przyniósł wieść oczekiwaną, upragnioną: wolność!
Cały plan ułożony, dzień postanowiony, wyznaczeni wszędzie dowódcy, wszystko czeka w pogotowiu. Gdy zabrzmi hasło, świat stary runie w gruzy, zaświta nowa zorza i ludy tryumfować będą.
Mówi z takiem przekonaniem, że mu wierzą, wierzą nawet ostrożni Poznańczycy: wszystko jest obliczone, przewidziane, gotowe: w Krakowie Tyssowski, Mierosławski tutaj, a w Królestwie —
Wtem zjawia się policja pruska, Mierosławski i wszyscy wodzowie — w więzieniu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.