Przejdź do zawartości

Dziwne przygody Dawida Balfour'a/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Dziwne przygody Dawida Balfour'a
Rozdział XXIV. Pożegnanie.
Wydawca Ludwik Straszewicz
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia M. Lewińskiego i Syna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Kidnapped
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.
Pożegnanie.

Ja więc stanąłem u portu. Lecz Alan, któremu tyle zawdzięczałem, był jeszcze ciągle ściganym zbiegiem, w niebezpieczeństwie życia. Ciążył na mnie również obowiązek względem James’a of the Glens, który został przez nas wmieszany w tę fatalną, a tak niesłusznie rzucającą na nas podejrzenie, sprawę morderstwa. Zaraz następnego poranka, przechadzając się z Rankeillorem przed domem, wyspowiadałem się przed nim z obu tych trosk.
Obowiązek mój względem Alana był jasnym i w oczach prawnika żadnej nie ulegał wątpliwości: muszę dopomódz mu do opuszczenia kraju, bez względu na niebezpieczeństwo i za każdą cenę.
Co zaś do James’a, nie podzielał mego zdania.
— Pan Thomson jest co innego, a jego krewny znów co innego. Nie znam dokładnie faktów, lecz domyśleć się mogę, że pewien znakomity lord, (nazwijmy go D. of A., jeżeli pozwolisz), jest zainteresowany w tej sprawie. D. of A. jest znakomitą osobistością, o wysokich przymiotach, i jeżeli będziesz chciał udaremnić jego zemstę, będzie miał jedyny tylko sposób na unieważnienie twego świadectwa, to jest: posadzić ciebie na ławie oskarżonych. A wtedy będziesz w takich samych tarapatach, jak ten krewny Thomsona. Powiesz, że jesteś niewinnym — ale wszak i James jest również niewinny. Stanąć przed tamtejszym sądem przysięgłych, pod zarzutem morderstwa, tam popełnionego, znaczy tyle, co dostać się na szubienicę.
Przybrałem możliwie prostoduszną minę i rzekłem:
— W takim razie, panie, musiałbym być powieszonym — czy nie tak?
— Kochany chłopcze, zawołał, — idź w imię Boże i uczyń, co uważasz za słuszne! Cofam, com powiedział. Idź, i spełń swój obowiązek, i, jeżeli tak być musi, zgiń, jak gentleman. Bywają jeszcze gorsze rzeczy na świecie, niż zginąć na szubienicy.
Wrócił do domu bardzo wzruszony, (widziałem, że bardzo mu się podobał mój sposób myślenia), i napisał dla mnie dwa listy, dodając do nich swoje komentarze podczas pisania.
— Ten — rzekł — jest do moich bankierów, „The British Linen Company“, otwieram w nim kredyt na twoje imię. Naradź się z panem Thomsonem; on wie, jak się wziąć do rzeczy w swoim wypadku — a ty będziesz mógł dostarczyć środków. Spodziewam się, że zawsze będziesz rozumny w kwestji pieniężnej, lecz w takim interesie, jak Thomsona, można być nawet rozrzutnym. A teraz, co do jego krewnego: zdaje się, że nie wynajdziemy lepszego sposobu, nad ten, abyś się udał do prokuratora, opowiedział mu to, co zaszło w twej obecności, i ofiarował swoje świadectwo w sądzie. Czy on zrobi z tego użytek, czy nie, to jest inną kwestją, która się oprze o D. of A.
Ten drugi list jest do uczonego, twego imiennika, pana Balfour z Pilrig — daję ci go, abyś mógł się stawić przed lordem adwokatem dobrze rekomendowany. Lepiej to będzie wyglądać, gdy zostaniesz przedstawionym przez kogoś, noszącego to samo, co ty, nazwisko, a lord z Pilrig, którego bardzo poważam, ma wysokie znaczenie i bardzo dobrze jest widziany przez lorda adwokata Granta. Nie trzeba wdawać się w szczegóły, i niepotrzebnem jest wspominać o panu Thomsonie. Naśladuj co do zwięzłości twego imiennika: jest on dobrym wzorem. Bądź dyskretnym w twoim stosunku z prokuratorem. A teraz, żegnam cię, panie Dawidzie, niech Bóg cię prowadzi!
Potem udał się z Torransem w powrotną drogę do Ferry, a ja i Alan skierowaliśmy swe kroki na drogę do Edynburga.
Uszedłszy gościńcem pewną przestrzeń, odwróciliśmy się, aby popatrzeć na dom moich przodków. Stał on nagi, wielki i bezdymny, jak jaka niezamieszkała miejscowość, tylko w jednem z okien szczytowych widzieć można było daszek od czapki, poruszający się w różnych kierunkach, jak główka królika w norze.
Szliśmy wolno naprzód, myśląc o zbliżającej się chwili rozstania i o wszystkiem, cośmy razem przeżyli. Postanowiliśmy, że Alan zostanie w hrabstwie, przebywając w różnych miejscach, lecz w oznaczonej godzinie codzień oczekiwać będzie mnie, lub wiadomości odemnie w uplanowanem miejscu. Tymczasem miałem wyszukać adwokata Stewarta z Appin, któremu zupełnie ufać mogłem; jego to staraniem będzie znaleźć okręt, i urządzić wszystko do bezpiecznej przeprawy dla Alana.
Doszliśmy do Corstorphine, gdzie drogi nasze rozchodziły się. Tu jeszcze raz powtórzył, co było między nami ułożone. Oddałem mu gwineję, którą miałem od Rankeillora, żeby coś miał tymczasem na żywienie się, potem spojrzeliśmy w milczeniu ku miastu Edynburg, i uścisnąwszy sobie dłonie, rozłączyliśmy się. Nie patrzyliśmy sobie prosto w twarz, aby nie uledz wzruszeniu — również nie oglądaliśmy się za sobą. Lecz gdy szedłem ku miastu, ogarnęło mnie uczucie takiej pustki i osamotnienia, że miałem pokusę usiąść przy drodze, i płakać jak dziecko. Około południa znalazłem się na ulicach stolicy. Ogromnie wysokie budynki o 10 i 15 piętrach, wąskie łukowate wejścia, ciągle przepełnione przechodniami, zamęt i ruch, złe powietrze i piękne stroje i setki innych szczegółów wprawiły mnie w osłupienie, i dałem się bezmyślnie pociągnąć tłumowi — jednak przez cały ten czas myśl rozstania się z Alanem nie opuszczała mnie.

∗             ∗

W tem właśnie miejscu autor rozstaje się z Dawidem. Jak powiodła się ucieczka Alana, i co zostało uczynione w sprawie morderstwa, z wielką ilością zajmujących szczegółów, kiedyś może znów się w książce ukaże. Jest to jednak rzeczą zależną od życzenia czytelników. Autor polubił bardzo Dawida i Alana i spędziłby dużo jeszcze czasu w ich towarzystwie, lecz nie jest pewny, czy nie pozostawionoby go samego. W tej obawie, i nie chcąc, aby ktoś do niego miał żal, pośpiesza zapewnić, że obu im dobrze się działo, i jeżeli czego im w życiu zabrakło, to nigdy honoru, ani uczciwości.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: anonimowy.