Dziewiczy wieczór (Kondratowicz)/Z części II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Dziewiczy wieczór
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
Z CZĘŚCI II.

Po prostu była litewskich dzieci
Chata wzniesiona;
Prosty dajlide, jak umie, kleci
Z dębów bierwiona.

Miedzy bierwiona mech ściele sporo,
Otula ściany,
Krokwie obija dębową korą.
Pod dach słomiany.

Długa, szeroka chata Litwina
Z dwóch stron się składa:
Po jednej żyje chatnia drużyna,
Po drugiej stada.

Koniki silne, czy do roboty,
Czy to do boju,
I karmicielki — krówki pieszczoty,
Pełne udoju.

I wielkorogich wolików para,
Co skibę kraje,
I kędzierzawa owieczka szara,
Co odzież daje.

Tam, gdzie się w chacie ludzie gromadzą,
Okienko świta,
A czarna ściana dymem i sadzą
Wiecznie pokryta.

Zamiast podłogi, tok z gliny bity
Mularze dali.
Na środku izby ogień sowity
W jamie się pali.

Pali się zawsze — bo tu jest Znicza
Głównia ofiarna;
Przy nim tcze krosna ręka dziewicza
Lub kręci żarna.


Przy nim starcowie swą staroświecką
Gawędę plotą;
Słucha jej młodzian, słucha jej dziecko
Z pilną ochotą.

Gdy, piękną młodzież widząc przed sobą,
Staruszek baje,
On dawnym latom z jutrzejszą dobą
Święty ślub daje.

Przy tych gawędach bogowie stoją
Na pilnej straży;
Nie umrze dziadek, aż przeszłość swoją
Wnukom wygwarzy.

Przy huku żaren, przy stuku w krosna,
Przy grzmocie cewki,
Płynie po chacie piosnka żałosna
Młodej Litewki.

Młodziuchna Erma jest narzeczoną
Do blizkiej wioski;
Wkrótce porzuci domowe grono
I dom ojcowski.

Wkrótce złocisty splot jej warkoczy
Czepiec okryje,
A czarodziejskie błękitne oczy
Łezka omyje.

Biedna Litwinka! O szczęściu nie śni
W marzeniu łubem;
Obyczaj każe żałosne pieśni
Śpiewać przed ślubem.

Więc rówiennice schodzą się do niej
Z przyjaźnią tkliwą;
A każda jęki bolesne roni,
Jak nad nieżywą!


Stare przysłowie dobrze powiada:
Ślub jest żałobą;
A jednak każda co prędzej rada
Płakać nad sobą.

Zaszezebiotały, jakby jaskółki
Na niepogodę;
Podobierały głosy do współki
Dziewczęta młode.

Obsiadły wkoło, z pustej swawoli,
Ermy krosienka,
I zaśpiewały, aż serce boli,
Aż ściana stęka:

∗             ∗

Do siostry naszej ruta się wdzięczy,
Dla niej lilia wytryska z pęczy,
A przecież siostrę tęsknota dręczy.

Czego się, siostro, twa dusza trwoży?
Wszak twoja młodość to ranek Boży,
Wszak narzeczony piękny i hoży!

— Prawda, że wiosna jak ranek świeży,
Mój narzeczony pierwszy z młodzieży,
A przecież kamień na sercu leży!

Muszę się żegnać z domową stroną,
Muszę się żegnać z matką rodzoną,
Z moim ogródkiem, z rutą zieloną.

Wy, czarne kury, nie piejcie rano,
Przedłużcie moją nockę niespaną,
Niech się nagadam z matką kochaną!

Kury nie pieją, śpi wioska cała,
I ciemna nocka godzin przybrała,
A jam się z matką nie nagadała!

∗             ∗

— Słuchajcie — rzekła jedna dziewoja —
Czy nie piękniejsza piosenka moja?
Był sobie chłopak, sierota szczera,
Co u stóp dębu serce otwiera:

Tam przy morzu u przystani,
Wyszła góra z ziemi,
Dąb szeroki wyrósł na niej
Z gałęźmi krętemi.

Wypłynąłem wraz z jutrzenką
Zwiać myśli sieroce,
I przybiłem me czółenko
W przygórnej zatoce.

I objąłem dąb chropawy,
Ile mogłem dostać:
Zmień się, dębie, bądź łaskawy,
W mego ojca postać!

Wznieś gałęzie uroczyście,
Jak ręka ojcowa;
Zmień szumiące twoje liście
Na serdeczne słowa!

Lecz sierota w poniewierce,
Próżno łzy me biega:
Nie zabiło w dębie serce
Ojca rodzonego.

Nie wzniósł ramion uroczyście,
Jak ręka ojcowa;
Nie szumiały jego liście
Serdecznego słowa!

∗             ∗

Druga dziewica rzekła koleją:
Czyż tylko chłopcy boleć umieją?
Ich łza jak ogień rozpala oko,
Nasza do ziemi idzie głęboko;

Ich jęk do Nieba trafić ma siłę,
A nasz się głębiej wbija w mogiłę;
Oni śpiewają szczęśliwą chwilką,
A my i myślim pieśniami tylko.
Ja takąż pieśnię umiem inaczej,
Jak to po matce córka w rozpaczy:

Posyłali mię niebożę,
Szukać jagód w ciemnym borze;
Lecz ja w borze nic nie robię,
Bo na matki byłam grobie.

Poszłam w góry ścieżką znaną,
Gdzie jej kopiec usypano;
Gdym płakała, drzewa jękły,
Aż w mogiłę łzy zasiękły.

Matka pyta w swojej trumnie:
Kto tam z płaczem przyszedł ku mnie,
Że aż jęczy piasek z gliną,
Łzy gorące w pierś mi płyną?

— To ja, córka... matko miła!
Coś sierotą zostawiła.
Kto rozczesze włos mój złoty?
Kto omyje twarz sieroty?
Kto strzedz będzie moje zdrowie?
Dobre słówko kto mi powie?

— Idź do domu, córko miła,
Jam ci dolę wymodliła;
Już w tej chwili przysłał swaty
Rycerz zacny i bogaty.

On rozczesze warkocz złoty,
On omyje twarz sieroty,
On strzedz będzie twoje zdrowie,
Dobre słowo on ci powie.

∗             ∗

— Ej wy, dziewczęta! to nie wypada,
Łzy wywoływać na oczy dziada! —
Tak mówił Warpas, starzec brodaty,
Zakuty Litwin dawniejszej daty,
Starych obrzędów postrzegacz ścisły,
Siwy, jak jawor szronem nawisły.
Ale dla niego była pokutą
Pieśnią weselna z grobową nutą.
Stary był wesół, jak rzadko starzy,
Lubił śmiech widzieć na każdej twarzy,
Zwłaszcza, gdy miodek lub chmielne piwo
Na twarzy kraskę wywoła żywą.
Aż się od śmiechu kładą przytomni,
Dawną pustotę kiedy przypomni.
I teraz mówił: Będzie wesele...
A wy, choć piosnek umiecie wiele,
Nie znacie jednej. Za mej młodości,
W chacie litewskiej, gdy pełno gości,
Chórem śpiewali, chórem się śmieli;
Dzisiaj i śmiać się już zapomnieli,
I żaden nie wie, co wtedy było,
Gdy się wilczysko w lesie żeniło?
Dajcie mi żarna — niech je pokręcę,
Niech odprostuję zgrzybiałe ręce,
I puszczę myśli w weselszą drogę,
Bo bez roboty śpiewać nie mogę.
Więc do kamienia nasypał ziarna,
Odrzucił głowę, zahuczał w żarna,
Jak dobry gęślarz, co w pierwszej próbie
Najprzód przygrywkę dobiera sobie,
I głosem takim, jakby ze studni,
Jak wóz skrzypiący po moście dudni,
Zaśpiewał pieśnię z dawniejszej chwili,
Kiedy wilczycę z wilkiem żenili:

Przywędrował niedźwiedź kudłaty, kudłaty,
Do wilczycy z piwem we swaty, we swaty;

Tej jesieni wilk się żeni,
Idą goście zaproszeni
Do lasu, do lasu!

U jeża pod kluczem gorzałka, gorzałka,
Lis sprawuje urząd marszałka, marszałka,
Zając zda się, w trudnym czasie,
Państwa młodych wieźć w kolasie
Do ślubu, do ślubu!

Tchórz szumiące piwo wypienia, wypienia,
Wróbel robi słody z jęczmienia, z jęczmienia,
A kukułki im do spółki
Spieszą chmielne nieść szypułki
Z ogrodu, z ogrodu!

Drwa piłuje rydlem byk łysy, byk łysy,
Pies wymywa garnki i misy, i misy,
Warchlak gładki dla gromadki
Nakupował mięsa z jatki
Po groszu, po groszu!

Niedźwiedź, spoczywając po trudzie, po trudzie,
Gra niemieckie marsze na dudzie, na dudzie,
Wilk ssał czarę, przebrał miarę,
Prosi kozę w pierwszą parę
Do tańca, do tańca!

Jestem dzisiaj w dobrym humorze, humorze,
Niech mi kuma w tańcu pomoże, pomoże!
Wróg widocznie, kto dziś spocznie;
Hej, niedźwiedziu, zagraj skocznie
Walczyka, Niemczyka!

Jak odmówi kuma w zabawie, w zabawie,
To ja panią kumę zadławię, zadławię,
A ze skóry dla wilczury
Będzie kołpak jasno-pióry,
Od święta, od święta!

∗             ∗

Zachychotały dziewki chychotki.
Jaki to z wilka tanecznik słodki,
I jak mu kozi kołpak do twarzy,
Jak na weselu lis gospodarzy,
Jak tam pod wozem zajączek stęka, —
Aż do rozpuku śmieszna piosenka!
— A co? czy śmieszna? powiedzcie szczerze
Staruszek sam się za boki bierze;
Rad, że zabawił garstkę domową,
Zahuczał w żarna, pokiwał głową,
I chciał ich śmieszyć i śpiewać dalej.
Gdy trwożny okrzyk wszyscy wydali!
Wśród nocy, z okna tam od podwórza
Dwoje się z ciemna oczu wynurza,
Przez szybę błyszczy twarz jakaś dzika
I ryża broda, jak rozbójnika,
Rząd białych zębów świeci z pod wąsa,
A straszne widmo głową potrząsa.
— Kto tam?! — krzyknęli wszyscy strwożeni
I wyleciała młodzież do sieni.
Jeden pochwycił bardysz ze ściany,
Drugi swój topór grubo kowany,
Dziewki za starca tulą się z trwogą;
Lecz już na dworze niema nikogo,
Tylko posłyszał jeden z młodzieży,
Że ziemia tętni, jak gdy kto bieży;
Tylko zobaczył drugi z za drzewa,
Że widmo białym płaszczem powiewa,
Że się coś iskrzy nad jego głową,
Jakby nosiło czapkę stalową.
Starzec żartował z trwogi dziecięcej,
Ale już pieśni nie śpiewał więcej.
Na twarzy jego z dziwnym wyrazem
Strach i szyderstwo zbiegły się razem.
Lecz przerażenia nie dając znaku:
To wilk — powiadał — w kozim kołpaku!
............
1860. Wilno.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.