Dziewiczy wieczór (Kondratowicz)/Z części I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Dziewiczy wieczór
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
Z CZĘŚCI I.

Jak na wiosnę rój,
Szli pancerni w bój;
Błyszczą miecze i dziryty,
Ziemia stęka pod kopyty,
Grzmi żelazny strój!

Każdy żołnierz zuch,
Zwalczy najmniej dwóch;
Choć wąsacze i brodacze,
Młode serce w piersiach skacze,
Młody kipi duch!

Dalej młodszy huf,
Każdy piękny, zdrów,
Na osłodę w tęsknej drodze
Śpiewa piosnkę o niebodze
Z kordyalnych słów.

Aż się kurzy pył,
Wiatr w chorągiew bił;
Pod proporcem naprzód dąży
Siwobrody pan chorąży,
Jeszcze pełen sił.

Pod słoneczny skwar
Przyjechali w jar:
Tu przystanek dla żołnierza,
Dla koników woda świeża —
I zakipiał gwar.

Hetman krzyknął: Stój!
Orzeźwijmy znój!
I z rumaka skoczył żwawo,
I pod brzozą kędzierzawą
Płaszcz rozesłał swój.

Na hetmański ład
Szlachta poszła w ślad;
Zsiedli z koni w jednej chwili,
I do ziemi kopie wbili,
Prychnął konik rad.

Nim zeń zejdzie pot,
Nim owieje chłód,
Pancernicy, siadłszy w wianek,
Wychylają z swych blaszanek
Smakowity miód.

U polowych miedz,
By wróg nie mógł zbiedz,
Na pagórkach i przy jarze
Postawiono gęste straże
Bezpieczności strzedz.

Jeden podał wzór,
Drugi zapiał wtór,
I płaczliwie, i boleśnie
Zaśpiewali starą pieśnię
W stogłosowy chór.



Co będzie jadł, co będzie pił
Mój koń chudzina?
Gdy przyjdzie mnie legnąć bez sił
Z rąk Tatarzyna?

Mnie wpośród pól wykopią grób
Rycerze mili;
A smutny koń nad pusty żłób
Głowę pochyli!

Gdy wszystek duch wysączę z ran
Pod mieczem wroga,
Co będzie śnić, z kim pójdzie w tan
Moja nieboga?


Znajdzie się pan, jeśli jest koń,
Weźmie ochotnie;
Dziewczyna mknie innemu dłoń,
Gdy skrzypca grzmotnie.

Gorzej, gdy wir rzucony w dół
Zasypie oczy, —
Że przez mój grób do naszych siół
Pohaniec wkroczy.



— Cicho z tą pieśnią! — hetman zakrzyczy —
Niech idą wróżby na suchy las;
Gdy zajrzym w ślepie tatarskiej dziczy,
Taniec z dziewczęty znajdzie swój czas.

Człek się rycerski laurów spodziewa,
Orzeł pod chmurą żartuje z burz;
Kto sam po sobie requiem śpiewa,
Idąc na bitwę, to pewno tchórz.

Wstyd wam, pancerni, takowych treli,
Bo w nich pieszczoty mieści się jad;
Niech białogłowa przy swej kądzieli,
Niechaj przy kruchcie śpiewa ją dziad.

Inaksza była piosenka nasza,
Której w obozie uczono mnie:
Ton jej był ostry, jak zgrzyt pałasza,
Gdy po pancerzu żelaznym tnie.

Krew rozgrzewała, krzepiła zdrowie,
I hartowała na ciężki trud:
Nie dziw, że święci nasi ojcowie
Niejeden chrobry zdziałali cud.

Dziś insi ludzie, insze koleje:
W słowach piosenki krzewi się chwast;
Nie dziw, że oręż w rękach tępieje,
Pieśń wasza szturmem nie weźmie miast!


Więc rycerstwo już nie śpiewa,
Stary hetman dziś się gniewa.
Niech się gniewa, niechaj zrzędzi,
On na wrogach złości spędzi.

Nic nie nada refleksya,
Bo przed bitwą zły, jak żmija,
I nie ujrzysz w nim dobroci,
Póki wroga nie wygrzmoci.

Ot, ze złości siadł na stronie,
Że popasać trzeba konie,
Że pancernym dać potrzeba
Choć przekąsić kawał chleba.

Onby w boje leciał strzałą,
Onby nie spał przez noc całą,
Onby samem żył powietrzem.
Póki węża nie rozetrzem.

Lecz po boju, — choć do rany:
Gotów pierwszy ruszyć w tany,
I przypomnieć z czarką miodu,
Jak to śpiewał sam za młodu.

Bo to, słyszę, w dawnej porze
I dziewczęta lubił hoże,
Krotochwilę przy obiedzie,
I kielicha nie zawiedzie.

Dziś w hetmaństwie częściej bywa
Pańska głowa frasobliwa,
Aby nasza dziatwa mała
W bezpieczeństwie usypiała;

By odpędził pałasz krzepki
Sny trwożliwe z nad kolebki,
Aby śpiących swemi krzyki
Nie rozbudził zbójca dziki;


Aby król nasz na swym tronie,
W senatorskiem zacnem gronie,
Mógł swobodnie radę radzić,
Jak do szczęścia nas prowadzić;

By w kościołach Boża chwała
Pohańbienia nie doznała, —
Ostry brzeszczot w jego dłoni
I ołtarzów naszych broni.

Bez wielkiego serca ludzie
Omdlewają w takim trudzie,
Choć buławę mają godłem,
Choć im rumak rży pod siodłem

Fraszka — mądrość wojownika,
Co obozy sam wytyka,
Fraszka nawet duch ochoczy,
Co na dziesięć jeden skoczy.

Prawy hetman zwraca oko
Na dostojność swą wysoką;
Bo w hetmanie, jak w kapłanie,
Grunt jest — święte powołanie.

Trzeba w sercu ul mieć pszczelny,
I rój pszczółek stworzyć dzielny,
Coby żądłem pełnem jadu
Bronił kwiatów swego sadu.

Trzeba w sercu, jak plastr miodu,
Mieć kochanie dla narodu:
I dla panów, i dla kmieci,
I dla starych, i dla dzieci,

I dla żytniej ziemi swojej,
I dla wody, co nas poi,
I dla lasów pełnych zwierza,
I dla wiatru, co odświeża.


Bo kochanie tylko w stanie
Zahartować duch w hetmanie,
I umocnić jego ramię,
Że go piekło nie przełamie.

Patrz na ptaszka lub na zwierzę,
Kiedy piskląt swoich strzeże:
Skąd ta mądrość w ich obronie?
Skąd to męstwo w jego łonie?

Tu mistrzyni jest wyborna —
Jedna miłość cudotworna:
Nierozumnym rozum wleje,
Od niej słaby spotężnieje.

Taka miłość, gdy przenika
I hetmana walecznika,
Już walecznik, jak duch z Nieba,
Bohaterem zwać go trzeba.

Już możecie zostać śmiele
I kapłani w swym kościele,
I królowie na swym tronie,
I rolnicy na zagonie.

Zieleniejcie, lasy, świetnie:
Wróg siekierą was nie zetnie;
Płyńcie, rzeki, w kraj daleki:
Nie jesteście bez opieki.

Już was żaden ze złych ludzi
Swemi usty nie zabrudzi;
A hetmańskiej wierzcie stali,
Bo kto kocha, ten ocali.

Taki hetman — nasze zdrowie,
Do zwycięstwa on nas zowie;
Do zwycięstwa i do chwały,
By nas wieki pamiętały.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.